Fortuna za ślimaki

Polska jest ślimakową potęgą. W ubiegłym roku z naszego kraju wyjechało do zagranicznych odbiorców ponad 500 ton winniczków. Prawie połowa pochodziła z Dolnego Śląska.

Do punktów skupu zbieracze przynoszą ślimaki niemal codziennie. – Najwięcej ludzi przychodzi w weekendy. Od samego rana przeczesują lasy i łąki w pogoni za ślimakiem, a po południu znoszą wiadra, reklamówki i kosze. Nie zawsze pełne. Ślimak nie taki głupi, rzadko sam w ręce wchodzi – mówi drwiąco pan Paweł, właściciel skupu w Bolesławcu. Pan Paweł wie, że jego klientela zawsze coś przyniesie, bo zależy jej na dodatkowych pieniądzach.

– Nawet jak zarobią parę groszy, to są zadowoleni – mówi, puszczając dym nosem. – Czasami nie mają na chleb, to co mają robić? Mnie też się nie przelewa – zastanawia się przez chwilę, gdzie wyrzucić niedopałek. W końcu ląduje w kałuży pod drzwiami czegoś, co przed wojną było składzikiem na węgiel. To jego punkt skupu ślimaków.

Dodatek do renty
Zbieracze przynoszą ślimaki także do punktu prowadzonego przez Piotra Strzeleckiego w Legnicy. Czasami zwożą je tu także pośrednicy, czyli ci, którzy odbierają skorupiaki od zbieraczy w małych miasteczkach i na wsiach. Co roku do punktu przy ul. II Armii Wojska Polskiego trafia nawet kilka ton winniczków.

– Doświadczeni zbieracze wiedzą, że ślimaków trzeba szukać przy ciepłej, burzowej pogodzie. W tym roku aura nie dopisała i ślimaków skupujemy mniej, za to ich ceny są nieco wyższe – przyznaje pan Piotr.

Najwięcej ślimaków zbieracze wyszukują w powiatach: bolesławieckim, chojnowskim, złotoryjskim i zgorzeleckim. Tam też jest najwięcej zbieraczy. Szacuje się, że osób zajmujących się tym od wielu lat, z doświadczeniem, jest co najmniej kilkuset.

Wanda Marcinków od wielu lat zbiera runo leśne razem z mężem, emerytem. Jak uznają, że pora jest właściwa, wkładają kalosze i nieprzemakalne peleryny, do ręki biorą wiadra, koniecznie z przykrywką. – Bo te cholery lubią uciekać, trzeba na nie uważać – śmieje się pani Wanda.

Właściwa pora na ślimaki to rano, ale najlepiej, jak jest ciepło i po burzy. Po te kalosze i peleryny. Ale żeby nazbierać pełne wiadro, trzeba się nachodzić. Dla kilku wiader, kilka dni.

– I tak nie mam co robić, to cały rok siedzimy w lesie. Tylko zimą przy piecu – macha ręką, jakby zła, że niczego spod śniegu nie można sprzedać w skupie. W kręgu ich zainteresowań są nie tylko winniczki, ale także zioła, jagody i grzyby. – Te ślimaki są po prostu pierwsze, na wiosnę. Jak się skończą, zaczyna się sezon, co innego. A ślimaki można zbierać tylko do końca maja. Później to już nawet nikt ich nie kupi, bo to jakby kłusownictwo. My nie kłusujemy – mówi. Bywało, że razem z mężem uzbierali w jeden dzień nawet kilkaset kilogramów ślimaków. Zawsze to jakiś dodatek do mojej renty i emerytury męża – przyznaje pani Wanda.

Koniec ze ślimakami
Za ślimakami uganiają się bezdomni, bezrobotni, emeryci i renciści oraz… młodzież. Katarzyna Zawiślak, gimnazjalistka z podchojnowskiej wsi ślimaki zbiera już drugi rok.

– Chodzimy z koleżankami po znanych nam łąkach i lesie niedaleko domu. Żebyśmy się nie bały i żeby rodzice się nie niepokoili. Ale w tym roku to chyba już ostatni raz poszłyśmy, bo nauki mamy coraz więcej, w domu też robota, a ślimaków jest mało. W tym roku za kilogram dostawałyśmy 1,60 zł w skupie. Zebrałyśmy chyba po pięć kilo każda. Nie opłaca się – uważa Kasia.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg