publikacja 20.01.2019 06:00
Ta historia wydarzyła się dość dawno temu. W niewielkiej, położonej w górach wiosce było jezioro pełne ryb.
Przez dziesięciolecia ludzie z wioski żyli dzięki połowom. Mieszkańców nie było zbyt wielu. Zaledwie kilkanaście rodzin. Te rodziny znały się i mogły na sobie polegać. Łowili wszyscy, każdy po kilka ryb w tygodniu. Tak się umówili. Doskonale wiedzieli, które ryby mogą odławiać, a które – te mniejsze – trzeba wypuszczać z powrotem do wody. Lepiej poczekać, aż podrosną – wtedy będzie z nich większy pożytek. Pożytek wspólny. Nie mój ani nie twój.
I tak skromnie, ale godnie, dzięki rybom w jeziorze, żyli ludzie w górskiej wiosce aż do dnia, w którym przyjechał do nich turysta. Szybko zauważył ogromny potencjał tego miejsca. I namówił jednego z gospodarzy, by sprzedał mu kilka ryb. Obiecał też, że przyjedzie za tydzień po kilka kolejnych. W końcu pieniądze się przydadzą. Czy jest coś złego w tym, że chcemy się bogacić? Co prawda gospodarz wiedział, że musi złamać niepisaną umowę z sąsiadami i łowić więcej, niż potrzebuje jego rodzina… Ale z drugiej strony… co zmieni wyciągnięcie z wody kilku ryb w tygodniu więcej? Nic. Tyle tylko, że podobnie zaczęli myśleć inni. Skoro jeden może, dlaczego nie drugi, trzeci, czwarty…
Ryb było coraz mniej, bo turysta, a właściwie handlarz, przyjeżdżał coraz częściej i chciał coraz więcej. Już nikt nie wrzucał z powrotem do wody najmniejszych rybek. Liczyła się każda sztuka. Tych, którzy mówili, że trzeba z tym skończyć, nikt nie słuchał. Dzisiaj we wsi zostali tylko starzy, ci, którzy nie mają gdzie pójść. Turyści czasami przechodzący przez wioskę dziwią się, że gdzieniegdzie wiszą sieci rybackie. Gdy pytają o ryby, gospodarze odwracają głowy. Dzisiaj nikt już nie łowi. Nie ma czego. Ryby zostały wyłowione. Przez kogo? Przecież każdy łowił tylko o kilka ryb więcej. Wszyscy łowili tylko o kilka ryb więcej.
W Katowicach niedawno odbył się kongres klimatyczny. Ludzie z całego świata zastanawiali się, jak nie wyłowić wszystkich ryb. Jasne, możemy powiedzieć, że to oni, że my nie robimy aż tak wiele. Ci „inni” mówią dokładnie to samo. W końcu spalanie węgla to nic takiego. Czy jeden komin cokolwiek zmienia? Poza tym inni też trują środowisko, a skoro oni mogą, to i my możemy. Ale czy powinniśmy? Kogo obwinimy za jakiś czas, może za pokolenie, może za dwa, gdy nie będzie dało się tutaj mieszkać? Co jest moje, co twoje, a co wspólne? Co jest moją winą, co twoją, a co wspólną? Co jest moją odpowiedzialnością, co twoją, a co naszą?