Robotnice na włościach Radziwiłła

Agnieszka Napiórkowska

publikacja 04.07.2012 05:20

W leśnej pasiece. Żyją w zorganizowanych społecznościach, którym przewodzi królowa. Wyposażone w ostrą broń budzą strach. Dla Wojciecha Bogacińskiego są królewską rodziną, której podporządkował życie.

W leśnej pasiece Sweetsofa / CC 2.0 W leśnej pasiece
Kiedyś pszczoły były zupeł­nie inne. Teraz są o wiele łagodniej­sze

Gdy się jedzie ze Skiernie­wic w kierunku Bolimo­wa, po trzech zakrętach po lewej stronie widać białą leśną drogę. Wysadzony potężnymi lipami budnicki trakt wiedzie do położonego w głębi lasu pięknego modrzewiowego dworku myśliwskiego wzniesionego dla ro­dziny Radziwiłłów...

W odgrodzonym siatką okólni­ku pomiędzy wielkimi drzewami stoi kilkanaście uli. Mieszkają w nich pszczele rodziny państwa Bogacińskich. - Otworzę teraz jeden z nich i pokażę, jak wyglą­da w środku. Tę słomianą matę, a w innych poduszkę, robimy sami. W niektórych są kawałki przedwo­jennego płaszcza dziadka. Pszczo­ły nie lubią plastiku, dlatego każde ocieplenie robimy z naturalnych materiałów - opowiada Wojciech Bogaciński.

Po rozebraniu domu pszczół już na pierwszy rzut oka widać, że są one pracowite, że każda zna swoje miejsce. Dzięki opowieściom pszczelarza udaje się poznać całą społeczność: robotnice, królową, a nawet trutnie, które jako jedyne nie przetrwają zimy. Po przyjściu pierwszych jesiennych chłodów zostaną wyrzucone przez sio­stry na zewnątrz ula, gdzie zgi­ną z zimna i głodu. W rodzinie pszczelej ewangeliczna zasada: „Kto nie pracuje, niech też nie je” jest bezwzględnie przestrzegana.

Agatka i jej motyle
- Kiedyś pszczoły były zupeł­nie inne. Teraz są o wiele łagodniej­sze. Jeszcze kilka lat temu w dworku były także koty, psy i kury. Niestety, większość czasu musiały spędzać w lesie. Do domu wracały późnym wieczorem, kiedy żądlące sąsiadki już spały - opowiada pszczelarz.

- Do dziś mam przed oczyma obrazek uciekającej na jednej nodze kury, która drugą nogą zrzucała ze swojego grzebienia pszczołę - dopowiada Irena Bogacińska, żona pszczela­rza. - Dziwnie zachowywał się też pies, który potrafił na jednym boku sunąć po trawie nawet kilka metrów, po czym zatrzymywał się i słuchał. Kilka razy zmieniał bok, aż pozbył się pszczoły. Dziś kot wyleguje się na daszkach uli. Nie znaczy to jednak, że pszczoły zapomniały, że mają żądło. Dwa dni temu, kiedy chcieliśmy przewieźć je do innej pasieki, jedna z nich użą­dliła męża w wargę. Lekko spuchł i wyglądał jak mały prosiaczek - opowiada z uśmiechem pani Irena.

Jak zapewniają Bogacińscy, takie przypadki nie zdarzają się jednak często. Potwierdzeniem może być fakt, że po podwórku bez obaw przechadza się 10-letnia Agatka, wnuczka Bogacińskich, która z latających pszczół nic sobie nie robi. - Czasem tylko, gdy widzę jakiś duży rój wysoko na drzewie, chowam się do domu. Nie boję się też żadnych owadów i robaków. Zbieram motylki. Nieraz w ręku trzymałam małe sowy, które od lat mieszkają w starym komi­nie – chwali się Agatka.

– Nie wiemy dokładnie, kiedy dworek został wzniesiony. Na pew­no przed rokiem 1914, bo z tego czasu pochodzą wpisy na belkach umieszczone przez Niemców – mówi Iwona Bogacińska, córka pszczelarzy. – Możliwe, że został zbudowany dla pana Szwedo, łow­czego Radziwiłłów, który miał dbać o to, by było tu na co polować. Poza Radziwiłłami, Niemcami i panem Szwedo mieszkali tu także Rosja­nie, a potem przez wiele lat leśniczy Hruszka. Od 1965 roku sprowadzi­li się tu moi dziadkowie z moim tatą – wyjaśnia pani Iwona.

Ruchliwa przesyłka
– Aż trudno uwierzyć, że w tym lesie mieszkamy już tyle lat – duma pan Wojciech. – Moja przygoda z rodziną królewską rozpoczęła się nieco wcześniej, w Pyszkowie. Tam w budynku osiadły pszczoły. Jako syn le­śniczego zainteresowałem się nimi. Jeden z pszczelarzy pomógł mi je sprowadzić do ula. I tak się to zaczęło. Razem z żoną, która jest miłośniczką wszelkich roślin, skończyłem potrzebne kursy i zostałem pszczelarzem. Przez te wszystkie lata poznałem wiele tajemnic i zwyczajów. I nie raz je­den byłem użądlony. Zdarzało się to najczęściej przy sprowadzaniu na ziemię roju albo przy wybieraniu z leśnych barci miodu. Podcho­dząc do dziupli, liczyłem się z tym, że mogę zostać potraktowany jak niedźwiedź. Zawsze z takiej akcji wracałem wymazany miodem, bo trzeba wiedzieć, że plastry mio­du w dziuplach nie stoją w szeregu tak jak w ulu – opowiada pan Wojciech, który razem z przyjaciółmi myśli o sprowadzeniu do dziupli kilku pszczelich rodzin.

Problem polega jednak na tym, że w lesie mało jest takich drzew, w których pszczoły mogłyby spo­kojnie przetrwać zimę. W ulu łatwiej je dokarmiać, ogrzewać i w razie potrzeby leczyć. Łatwiej też wymienić matkę, jeśli zachodzi taka konieczność. – W naszej pasie­ce rocznie wymieniamy jedną trze­cią matek. Niektóre z nich przysyła­ne są do nas z Puław pocztą. Zawsze wtedy ktoś dzwoni z prośbą o na­tychmiastowy odbiór przesyłki. Troszcząc się o pasiekę, nie mamy kłopotów z dużą śmiertelnością pszczelich rodzin. Z niepokojem jednak patrzymy na doniesienia z kraju i zagranicy o masowej zgładzie pszczół. Kibicowaliśmy także pikietującym pod Pałacem Prezydenckim, którzy nagłaśnia­li pszczele problemy – przyznaje Bogaciński.

Niekorzystne na żywotność pszczół działanie bez wątpie­nia mają środki chwastobójcze i wszelkiego rodzaju chemikalia stosowane w rolnictwie, ogrod­nictwie i sadownictwie. Do śmier­ci owadów przyczyniają się także choroby, na jakie zapadają całe rodziny pszczele, a także genetycznie modyfikowane rośliny. Największą panikę u wszystkich pszczelarzy wywołuje jednak gwałtowna zapaść kolonii, której przyczyny pozostają tajemnicą.

– Gdy patrzę na swoją pasiekę, wydaje mi się, że nie bez znaczenia jest bezmyślne krzyżowanie tych owadów. W Po­lce od dawna nie ma już rodzimej Asty, która świetnie radziła sobie w naszym klimacie. Wiele pasiek zamieszkują za to pszczoły włoskie, kaukaskie, które są mniej odporne – podkreśla Bogaciński.

Kto wie, może mieszkające w le­sie pszczoły Bogacińskich, które zamiast latać po wielkich polach, swoje skarby zbierają na leśnych polanach, żyjąc w czystym klima­cie, lepiej radzą sobie z infekcjami. Jedno jest pewne: w ich miodzie więcej jest czeremchy, lipy i leśnych malin niż w produktach ich miej­skich koleżanek.

TAGI: