Królestwo kwiatów i burego kota

Marcin Wójcik

publikacja 29.07.2012 06:40

Po co grządki? Praca w ogrodzie zapobiega osteoporozie, wzmacnia mięśnie, redukuje tkankę tłuszczową i sprawia, że stajemy się odporniejsi. Ponadto pielęgnacja roślin to dobra psychoterapia.

Królestwo kwiatów i burego kota Marcin Wójcik/GN Ewelina Kosmowska w ogrodzie swojej mamy

Można w kwiaciarni kupić kwiaty cięte i wstawić je do wa­zonu. Można u Chiń­czyka kupić kwiaty wieczne, które wody nie potrzebują ani słońca, ani ziemi (plastik nie wymaga). Można jeszcze nabyć kwiaty w nasionach i wysiać je do ziemi, podlewać, ochraniać przed gradem i mszycami. Później cieszyć się nimi, kiedy na chwilę zakwitną.

Rumianki Krystyny
Krystyna Tarnowska od 10 lat mieszka na pierwszym piętrze w bloku przy ul. Armii Krajowej w Łowiczu. Jak tylko wstawiła do mieszkania meble, od razu wzięła się za ogródek, na który dzisiaj dumnie spogląda z balko­nu. Dumna była również wtedy, kiedy na początku lipca miejska komisja konkursowa uznała jej ogródek za najpiękniejszy. Doceniono rumianki, pelargo­nie, krzewy. I pracę: pielenie, podlewanie, przesadzanie, sia­nie. Ale mało kto wiedział, że tak naprawdę Krystyna dzień i noc walczy o kwiaty i krzewy. Intruz nie śpi, jest sprytniejszy i sporo młodszy od Krystyny.

– Niszczą kwiaty, za nic mają ludzką pracę, przychodzą całymi zgrajami – zżyma się. – Czasami nawet słyszę, jak ich matki mó­wią: „Wejdź, synku, do ogrodu i nazrywaj mamusi kwiatuszków”. Kto to widział, żeby uczyć takich rzeczy?! Dzisiaj dzieciak kradnie kwiatki, jutro samochody. Albo kiedyś podlali mi kwiaty mydli­nami, na złość, bo po co ma być ładnie.

Krystyna twierdzi, że jej kole­żanki zrezygnowały z ogródków przed blokiem, bo nie miały tyle cierpliwości, co ona. Na przykład jedna z nich miała problem z są­siadem, któremu bez przerwy spa­dała z balkonu bielizna osobista, wprost na kwitnące pelargonie. Jeśli w porę nie zauważyła, całe osiedle śmiało się, że Kowalska majtkami pelargonie przystraja. A kiedy sąsiad schodził do ogród­ka na poszukiwanie utraconej bielizny, nie miał szacunku nawet dla azalii, bo liczyły się tylko stare majtki.

Krystyna kiedyś miała też działkę, a na niej sałatę, czerwone buraki, marchew i pietruszkę. Z rozrzew­nieniem wspomina tamte czasy; była młodsza, sił więcej w rękach było i ambicje niejednego kreta migiem okiełznała. Teraz siły więdną, tylko to, co zaoszczędzi, oddaje kwiatowemu ogródkowi. A ten po stokroć jej się odwdzię­cza. I Krystyna to czuje, zwłaszcza wtedy, kiedy szuka inspiracji pod­czas szydełkowania.

Agnieszka i jej kamienie
Agnieszka Hulbój z Łowicza miała kiedyś przed domem sporo trawy, którą dopieszczała kosiar­ką elektryczną. Ale pewnego dnia zamarzyła o ogrodzie z kamienia, więc trawę wytępiła, kamień przy­wiozła i kwiaty w donicach posa­dziła. Jest też oczko wodne, obok niego zając skubie resztki źdźbeł oraz duma – zagubiony krasnal, który dojść nie może do Królewny Śnieżki. A za domem jest altana przystrojona kwiatami i kamienny grill z możliwością wędzenia.

Córka Agnieszki – Ewe­lina – mówi, że altana to idealne miejsce do czytania książek. Rano czytelnia zamie­nia się w kawiarnię, a wieczorem kawiarnia staje się bawialnią. Zdradza, że mama marzy jeszcze o wielkiej stojącej lampie, którą postawi na ścieżce prowadzącej przez ogród do domu. Będzie mo­siężna, w kształcie drzewa liścia­stego, które rzuci światłem, gdy tylko ktoś pojawi się na ścieżce.

Aksamitki Teresy, sosna Witolda
Teresa i Witold Wysoccy mieszkają w domu jednorodzin­nym przy ul. Armii Krajowej w Łowiczu. Ich ogród można podzielić na dwie części – nowocze­sną, gdzie w toskańskich donicach stroją się kolorami dalie i pelar­gonie, oraz dziką, gdzie w cieniu drzew rosną krzewy. Ta ostatnia zwana jest „Tajemniczym ogro­dem”. Mieszka w nim nieoswojony bury kot, który uznał, że w nieoswojonym ciemnym ogrodzie będzie miał swój dom. Właściciele nie wchodzą kotu w drogę, nie za­glądają tu zbyt często, dlatego na­dziwić się nie mogą, że ta sosna, tam pod płotem, już tak dorosła. A przywiózł ją Witold z Krynicy Górskiej, jakieś 15 lat temu, kiedy wracał z sanatorium.

Pełen był obaw, czy ta wątła roślinka wiel­kości dłoni przyjmie się na ło­wickiej ziemi. Ale sosna górska hardość w sobie miała i już ze trzy razy Witolda przerosła. Żona Witolda gustuje głównie w pociechach małych, we wspomnianych daliach, pelargoniach oraz w aksamitkach, które rosą w donicach w okiełznanej części ogro­du. Nie przenosi ich do części dzi­kiej, żeby nie przepadły w cieniu sosny albo ten nieoswojony bury kot nie przetrącił kwiatu łapą. Te­resa chwali sobie pracę w ogro­dzie, bo dzięki niej nie ma czasu na seriale i zdrowiem lepszym się cieszy. Nie może przecież przez telewizję zaniedbać choćby ak­samitek, których nie tylko ona potrzebuje. Pani ogrodu dzie­li się nimi z umarłymi, to znaczy sadzi je na tych grobach, na których nikt kwiatka nie posadzi ani świecy nie zapali. Tak więc aksamitki od Teresy pamięć zmarłych ożywiają – pamięć w kolorze dojrzewającej pomarańczy.

TAGI: