Lodowców mniej czy więcej?

Tomasz Rożek

GN 37/2013 |

publikacja 12.09.2013 00:15

Połowa września to czas, kiedy pokrywa lodowa Arktyki jest najcieńsza w roku. Doskonały moment na badania i porównania. A te nie przestają naukowców zadziwiać.

Arktyczny lód może stopić się całkowicie latem  już za kilkanaście lat east news Arktyczny lód może stopić się całkowicie latem już za kilkanaście lat

Bo oto okazuje się, że arktycznego lodu co roku ubywa, choć prognozy okazały się przesadzone. Na biegunie północnym lodu ubywa wolniej niż w latach poprzednich. Z kolei biegun południowy bije kolejny rekord. W spadku temperatury i wzroście pokrywy lodowej.

Biegun rośnie

I tak jak ocieplanie Arktyki i zmniejszanie się na niej pokrywy lodowej jest zrozumiałe (w końcu średnio na całej planecie podnosi się temperatura), tak gwałtowne oziębianie się Antarktydy jest niemałą zagadką. Można jeszcze zrozumieć coraz większe ilości padającego śniegu. Ocieplenie wiąże się w niektórych rejonach globu ze wzrostem wilgotności, a to w zimnym klimacie oznacza zwiększone opady. Ale dlaczego na Antarktydzie jest coraz zimniej? Coraz niższa temperatura i zwiększone opady oznaczają, że biegun południowy powiększa swoje terytorium. W ciągu ostatniego roku aż o milion kilometrów kwadratowych (z 18,33 mln km kw. w 2012 roku do 19,3 mln km kw. w tym roku). A wracając do bieguna północnego... To, że maleje, jest pewne, choć wśród znawców tematu panują rozbieżności, kiedy i czy może arktycznego lodu zabraknąć. Szczególnie głośno na ten temat dyskutowano w zeszłym roku, gdy z powodu burz nawiedzających rejony arktyczne odłamane zostały duże kawały lodu. Następnie te gigantyczne kry spływały na obszary cieplejsze i topiły się. Nigdy wcześniej nie obserwowano tak szybkiego ubytku arktycznego lodu. No właśnie, czy Arktyka w dalekiej przyszłości może zostać bez lodu? Zanim padnie odpowiedź na to pytanie, warto podkreślić, że wielu bardzo by się cieszyło, gdyby taki scenariusz się ziścił. Północna droga morska pomiędzy Europą, Ameryką i Azją byłaby dużo krótsza (a więc wygodna i tania) dla statków, które teraz nie wpływają na skute lodem wody. Poza tym pod lodami Arktyki leżą nieprzebrane bogactwa naturalne. Ropa, gaz, złoto i diamenty. Mimo że dzisiaj ich wydobycie jest technicznie niemożliwe, niektóre państwa już przygotowują się do momentu, w którym będą mogły te bogate tereny zająć i z nich korzystać. Tylko czy nadzieja na bogactwo zostanie spełniona? Być może tak, i to już za kilkanaście lat.

Satelitarne oko

Skąd to wiadomo? Z badań satelitarnych.

Arktyce od lat przyglądają się nie tylko glacjolodzy i klimatolodzy pracujący na powierzchni Ziemi, ale także urządzenia wyniesione w kosmos. Te z dużą precyzją rejestrują powierzchnię pokrywy lodowej oraz jej grubość. Z obserwacji prowadzonych od lat wynika, że Arktyka się kurczy. Na podstawie danych z przeszłości można próbować przewidywać przyszłość. Przy założeniu, że w tym czasie nic się nie wydarzy, to znaczy, że nie pojawi się czynnik, który odwróci albo zmieni trend obserwowany od lat. Jeżeli nic takiego nie będzie miało miejsca, arktyczny lód powinien stopić się całkowicie latem za kilkanaście lat. Lód oczywiście pojawi się znów jesienią, ale całkowity brak arktycznego lodu latem będzie przełomowym momentem dla badań klimatycznych. I dla gospodarki regionu.

O tym, jak łatwo wpaść w pułapkę przewidywania przyszłości, wiedzą naukowcy zajmujący się wieloma dziedzinami. Klimatolodzy, obserwując trendy, starają się przewidzieć, co przyniesie jutro. To da się zrobić, ale tylko wtedy gdy mechanizm zmian jest całkowicie zrozumiały. Widząc, gdzie dzisiaj na niebie jest Mars, można przewidzieć, w którym miejscu będzie za miesiąc. To jest możliwe ponieważ powszechne prawo ciążenia, które rządzi wszechświatem, w tej skali jest od lat (od czasów Newtona) bardzo dobrze znane. Trudno też sobie wyobrazić jakieś nagłe zdarzenie kosmiczne, które mogłoby zmienić trajektorię całej planety. Z klimatem jest jednak inaczej. To system wielu naczyń połączonych, który dla badaczy jest wciąż zagadką. W takim systemie coś, co z pozoru nie powinno mieć na obserwowane zjawisko żadnego wpływu, nie dość, że go ma, to na dodatek zmienia obserwowane od lat trendy. Tak było np. pomiędzy 2010 i 2011 rokiem, kiedy nagle, ku zdziwieniu badaczy, obniżył się poziom oceanów, choć od lat obserwuje się jego nieznaczny wzrost.

Mokra Australia

Globalne ocieplenie jest kojarzone ze wzrostem poziomu oceanów. Trendy wskazują na to, że w większej części świata poziom rzeczywiście się podnosi. W XX wieku średnio 1,5–1,7 mm rocznie. Tak dokładne dane pochodzą z pomiarów satelitarnych. I nagle w 2011 roku nastąpił spadek o 7 mm. Jak? Gdzie? Skąd? Najpierw sprawdzano, czy to nie błąd pomiarów. Gdy to wykluczono, zaczęto się zastanawiać i próbowano kojarzyć fakty. W końcu znaleziono. W latach 2010–2011 w Australii miały miejsce bardzo duże powodzie. Wtedy w centralnej części kontynentu, gdzie jest sucho jak na pustyni, nagle zaczęło padać na potęgę. W dość krótkim okresie na dużym obszarze spadło 300 mm deszczu. Tyle tylko, że lejąca się z nieba woda nie wracała do oceanu. Pewnie do niego wróci, ale to zajmie jakiś dłuższy czas. W efekcie woda z oceanu wyparowała, uformowała chmury, ale po opadach do niego nie wróciła. Niezwykle obfite deszcze w Australii nie były jedynym czynnikiem wpływającym na obniżenie poziomu oceanów, ale miały na niego duży wpływ. – To piękna ilustracja tego, jak skomplikowany jest system klimatyczny. Najmniejszy kontynent na świecie wpłynął na globalny poziom oceanów – mówi John Fasullo z US National Center for Atmospheric Research.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.