Tajemnice Bałtyku

Dariusz Olejniczak

publikacja 13.11.2013 06:35

Nikt nie wie, ile dokładnie wraków spoczywa na dnie Morza Bałtyckiego. Pewne jest tylko, że muszą być ich tam tysiące.

Tajemnice Bałtyku Archiwum ORP "Arctowski" Wrak bombowca Douglas A-20

Bombowiec Douglas A–20 to jedno z najbardziej interesujących znalezisk spoczywających na dnie Morza Bałtyckiego nieopodal naszego wybrzeża. Niedawno archeolodzy z Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku próbowali wyciągnąć pochodzący z okresu II wojny światowej wrak na powierzchnię. Niestety nie udało się. Kolejna próba wydobycia jednostki zostanie podjęta wiosną. Ale odkryć na dnie morza dokonuje się niemal codziennie.

– Najnowsze znalezisko sprzed kilku dni to wrak drewnianej barki spoczywający na dnie w okolicach wybrzeża środkowego – informuje Iwona Pomian, archeolog podwodny i kierownik Działu Badań Podwodnych CMM. – W przyszłości z pewnością udamy się w rejon odkrycia, żeby dokładnie zbadać jednostkę i pobrać próbki w celu ustalenia okresu pochodzenia barki.

Drewniane statki i okręty wojenne są najczęstszymi znaleziskami badanymi przez archeologów. Sprawdzenie i wydobycie wraku Douglasa to dla nich zajęcie dodatkowe na rzecz Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie. – Niedawno odkryliśmy trzy wraki statków leżących w rejonie Portu Północnego – mówi Iwona Pomian.

– Chcemy zejść pod wodę i dokładnie je zbadać. Jak sądzę, są to obiekty pochodzące z XVIII wieku, ale na razie nie wiemy tego na pewno – mówi. Jak wyjaśnia nasza rozmówczyni, wprawdzie drewnianych wraków sprzed kilkuset lat jest na dnie Zatoki Gdańskiej najwięcej, ale można tam znaleźć też sporo okrętów z okresu I i II wojny światowej. – Ile dokładnie ich jest, oczywiście nie wiadomo – zastrzega Iwona Pomian.

– Bardzo orientacyjnie można założyć, że skoro żegluga morska istnieje w tym regionie około tysiąca lat, a każdego roku tonie kilka, kilkanaście lub jeszcze więcej jednostek, to liczba wraków może być szacowana w tysiącach. Dla porównania Szwecja ma mniej więcej 20 tysięcy ustalonych wraków na dnie swojej strefy ekonomicznej. Dania podobnie – tłumaczy.

Odkrywcy z „Arctowskiego”
W odkrywaniu kolejnych wraków spory udział ma załoga ORP „Arctowski”, okrętu hydrograficznego Marynarki Wojennej.

– Na dnie Bałtyku spoczywają nie tylko wraki jednostek pływających – zaznacza dowódca okrętu kmdr ppor. Artur Grządziel. – Istnieje kilka sposobów klasyfikacji tego, co znajdujemy w morzu. Jednym z nich jest wielkość obiektów. Małe obiekty podwodne to te do pięciu metrów wielkości. Są to miny denne, zatopione torpedy, a nawet bomby lotnicze. Duże obiekty podwodne to wraki jednostek pływających o długości powyżej pięciu metrów. Od czółen poczynając, przez kutry, statki handlowe i pasażerskie, po okręty wojenne. Głównym zadaniem marynarzy z „Arctowskiego” jest wytyczanie szlaków komunikacyjnych na Bałtyku, prowadzenie pomiarów głębokości Bałtyku i wykrywanie podwodnych przeszkód.

– Prowadzimy zadania planowane oraz nagłe, wynikające z bieżącej sytuacji – wyjaśnia dowódca pionu hydrograficznego na okręcie kpt. Kozłowski. – Swoje zadania planujemy na początku roku i później je realizujemy. Wypływamy we właściwe rejony badań, sprawdzamy głębokości, weryfikujemy położenie znanych nam obiektów i ustalamy nowe podwodne przeszkody. Bywa też i tak, że wykonujemy prace niezaplanowane. Tak jak na przykład w maju tego roku, kiedy z liny holowniczej zerwał się statek transportowany z Rotterdamu do Kłajpedy, gdzie miał być zezłomowany. „Arctowski” interwencyjnie wyszedł w morze, ustalił dokładną pozycję statku i głębokość, na jakiej osiadł. Było to 36 metrów. Często dostajemy informacje o tym, że rybacy zahaczyli sieciami o jakąś podwodną przeszkodę. Wtedy także sprawdzamy, co to za obiekt, na jakiej głębokości leży i jakie są jego wymiary. Potem te informacje opracowujemy i przesyłamy do Biura Hydrograficznego, gdzie dane są analizowane, gromadzone i nanoszone na mapy – relacjonuje kapitan.

Nie wszystkie wraki stanowią zagrożenie dla żeglugi. Wśród takich niekoniecznie niebezpiecznych pozostałości są znalezione samoloty. – Nie tylko amerykański douglas spoczął na dnie Bałtyku. Wśród naszych lotniczych znalezisk jest niemiecki samolot bombowy odkryty w grudniu ubiegłego roku – mówi kmdr Grządziel. – Przy użyciu specjalistycznego pojazdu podwodnego, operującego na głębokości, na której praca nurka byłaby mniej wydajna, za to bardziej ryzykowna, ustaliliśmy, że jest to Junkers JU-88 – precyzuje. Załoga ORP „Arctowski” dysponuje specjalistycznym sprzętem, pozwalającym prowadzić badania na dużym obszarze. – Wysokorozdzielcze sonary i echosondy wielowiązkowe przeczesujące jednorazowo znaczny obszar dna morskiego pozwalają na wykonanie bardzo dokładnego obrazu graficznego na podstawie fal dźwiękowych – wyjaśnia okrętowy hydrograf Dominik Iwen. – Nowe technologie pozwalają na cyfrowe przetwarzanie danych dźwiękowych i komputerowe przekształcanie ich w obraz do złudzenia przypominający zdjęcie – mówi.

15 tys. ton trucizny
Jak mówią marynarze z „Arctowskiego”, choć pogoda na Bałtyku jest zmienna i badania można jednorazowo prowadzić co najwyżej przez trzy, cztery dni, z każdego rejsu badawczego przywożą informacje o nowym odkryciu. Jak zapewnia dowódca jednostki, w swojej pracy nie natknęli się na pozostałości po składowiskach iperytu zalegających na dnie Bałtyku. Tymczasem o beczkach zawierających iperyt mówi Jerzy Janczukowicz, prezes Klubu Nurków „Rekin”.

– Najwięcej iperytu, czyli gazu musztardowego, zatopiono po wojnie właśnie u naszych wybrzeży – mówi Janczukowicz. – Choć beczki z niebezpiecznymi chemikaliami zrzucano także w rejonie Bornholmu i Gotlandii – dodaje. Skąd wzięła się w morzu ta niebezpieczna substancja? To pozostałość po niemieckich magazynach z bronią chemiczną, której resztek alianci w ten sposób się pozbywali. Iperyt powoduje poparzenia skóry, ale jest też trujący. Kiedy przedostanie się do organizmu, wywołuje zmiany genetyczne i może być czynnikiem rakotwórczym. Najnowszego odkrycia składowiska iperytu na dnie Zatoki Gdańskiej i Zatoki Puckiej dokonali naukowcy z Wojskowej Akademii Technicznej w październiku. Odnotowano również skażenie wody w tym rejonie.

Naukowcy przypuszczają, że na dnie morza leży ok. 15 tys. ton chemikaliów z czasów II wojny światowej. Gaz musztardowy zalegający w Bałtyku może być groźny nie tylko dla morskiej fauny i flory, ale i dla człowieka. – Ciekaw jestem, czy kiedyś ktoś podejmie się próby usunięcia tego z morza – zastanawia się Janczukowicz. – Konieczne byłoby umiejętne wydobycie pojemników na powierzchnię, transport i neutralizacja. To wymagałoby sporych nakładów. Na razie beczki leżą w morzu i póki nikt tego nie rusza, nie stanowią bezpośredniego zagrożenia. Pod wpływem wody i za sprawą przepływających w pobliżu ryb mogą jednak powstać jakieś rozszczelnienia i gaz zacznie się przedostawać do wody oraz do organizmów zwierząt – ostrzega.

Nurkowie z gdańskiego klubu „Rekin” znani są na całym Wybrzeżu, między innymi dzięki eksploracji najsłynniejszych bałtyckich wraków, m.in. niemieckiego statku pasażerskiego „Wilhelm Gustloff”, którym w styczniu 1945 roku mieli ewakuować się z Gdyni Niemcy uciekający przed Armią Czerwoną. Statek został zatopiony przez trzy torpedy wystrzelone z radzieckiego okrętu podwodnego. Niektóre źródła podają, że na pokładzie było wówczas ok. 10 tysięcy osób. Zatopienie „Gustloffa” to największa katastrofa morska w historii.

– W przyszłym roku chcemy wrócić do tego wraku, żeby zbadać rejony statku, które do tej pory są najmniej znane – mówi Jerzy Janczukowicz. – W polskiej części Bałtyku jest jeszcze wiele wraków do odkrycia i warto zadbać o ich skatalogowanie i uporządkowanie wiedzy na temat tego wszystkiego, co spoczywa w morzu. Skandynawowie lepiej sobie radzą z tym tematem, a u nas mamy spory podwodny bałagan. – Oczywiście, warto zbadać niemal każdy nowo odkryty wrak, ale to kosztuje – mówi Iwona Pomian z Centralnego Muzeum Morskiego. – Nasi archeolodzy radzą sobie, jak mogą, występując o finansowanie kolejnych badań w ramach poszczególnych projektów naukowych. Wprawdzie odkryliśmy niedawno trzy wraki w jednym rejonie, ale na razie złożyliśmy wniosek o środki na sfinansowanie projektu dotyczącego tylko jednego z tych wraków. Potem może uda się zdobyć kolejne fundusze – ma nadzieję

Największe wraki w Bałtyku
MS „Graff Zepelin” – niemiecki lotniskowiec, którego budowa nie została dokończona. W 1945 r. jednostkę cumującą w szczecińskim porcie przejęły wojska rosyjskie. W 1947 r. lotniskowiec zatonął w drodze do Leningradu trafiony jako okręt-cel podczas ćwiczebnego ostrzału. Wrak odnaleziono w 2005 r. Wyporność – 23 200 BRT. Długość – 262 m. Szerokość – 262,5 m. Zanurzenie – 8,5 m.

MS „Wilhelm Gustloff” – niemiecki statek pasażerski, zatonął 30.01.1945 r. Wyporność – 25 000 BRT. Długość – 208,9 m. Szerokość – 23,5 m. Zanurzenie – 6,5 m.

SS „Steuben” – niemiecki statek pasażerski, zatonął 10.02.1945 r. Wyporność – 14 666 BRT. Długość – 168 m. Szerokość – 19,8 m. Zanurzenie – 5,55 m.

MS „Goya” – niemiecki statek pasażerski, zatonął 16.04.1945 r. Wyporność – 5 230 BRT. Długość – 146 m. Szerokość – 17,4 m.

MS „Estonia” – prom pasażersko-samochodowy, zatonął w nocy z 27 na 28.09. 1994 r. w katastrofie zginęły 852 osoby. Wyporność – 15 566 BRT. Długość – 155,43 m. Szerokość – 24,21 m. Zanurzenie – 5,55 m.