Ekodżemy nie dla wszystkich

Monika Łącka

publikacja 12.01.2014 06:00

(Nie)legalna żywność lokalna. Aronia to ulubiony owoc Natalii i Henryka Bienkiewiczów. Pod koniec lata w swoim ogrodzie mają jej nawet kilka ton. Niestety, część zbiorów musi się zmarnować.

Hodowla drobiu stała się pasją pana Jerzego Świdergała. Po jego gospodarstwie biega tysiąc kur! Archiwum Jerzego Świdergała Hodowla drobiu stała się pasją pana Jerzego Świdergała. Po jego gospodarstwie biega tysiąc kur!

Państwo Bienkiewiczowie w Stroniu (gmina Stryszów) pojawili się ponad 20 lat temu. Postanowili wrócić do źródeł (oboje pochodzą z rolniczych, kresowych rodzin) i zająć się uprawą owoców i warzyw, zapewniając sobie aktywną emeryturę.

Zakazane przetwory
W ich ekologicznym, agroturystycznym gospodarstwie na 4 hektarach ziemi rosną m.in. maliny, wiśnie, jabłka, porzeczki i aronie. Soki, dżemy i konfitury, które robią według sprawdzonych, tradycyjnych receptur, zachwycają podniebienia wszystkich gości – kwaśny smak aronii można bowiem złagodzić dodatkiem malin, winogron lub wiśni. Także dla diabetyków mają coś dobrego – pyszny dżem z jabłek i dyni, bez dodatku cukru.

Problem w tym, że przetwory mogą robić tylko na użytek własny oraz gości przyjeżdżających do gospodarstwa na wypoczynek. Legalnie sprzedawać ich nie mogą. W efekcie część owoców musi zostać na krzakach i drzewach i czekać, aż zjedzą je ptaki. Powód jest prosty i skomplikowany zarazem.

Pani Natalia i pan Henryk działalności gospodarczej nie prowadzą – w przypadku tzw. małych producentów jej założenie i utrzymanie pochłonęłoby wszystkie (sezonowe) dochody. W związku z tym na sprzedaż dżemów polskie przepisy prawne im nie pozwalają.

Justyna i Arkadiusz Bugajowie ekologiczne gospodarstwo prowadzą od 10 lat. Kiedyś mieszkali i pracowali w Krakowie, ale problemy ze zdrowiem ich dzieci, które często chorowały i cierpiały na alergie, spowodowały, że rodzice zaczęli szukać dla nich zdrowej żywności. Wtedy nie było to takie proste. W Chełmie (gmina Wolbrom), skąd pochodzi rodzina pana Arkadiusza, postanowili więc założyć warzywnik – na własne potrzeby. Z czasem owoców i warzyw zaczęli mieć coraz więcej... Dziś w gospodarstwie BioBugaj rosną pyszne ziemniaki, marchewki, cebula, ogórki, jest też ponad 70-letni sad pełen śliwek węgierek i starych odmian jabłek (renety, malinówki). Owoce i warzywa od państwa Bugajów można kupić w sklepach z ekologiczną żywnością w Krakowie i na Śląsku. Legalnie kupić nie można jednak wspaniałych przetworów, z których wśród znajomych słynie pani Justyna (hitem są ogórki kiszone niepasteryzowane).

– Polskie przepisy dotyczące produkcji i sprzedaży przetworów w małych gospodarstwach są takie same jak w przypadku dużych zakładów z wysokim kapitałem, które produkują tysiące słoików z dżemami czy ogórkami. Dla rolników to duże utrudnienie – mówi J. Bugaj.

Chodzi o nasze zdrowie
W wielu krajach Unii Europejskiej, m.in. we Francji, Włoszech, na Węgrzech czy Słowacji, w tzw. sprzedaży bezpośredniej (czyli prosto od producenta) można kupić zarówno owoce, warzywa, oliwki, mleko, jaja, świeże mięso, jak i produkty przetworzone: sery (i inne wyroby mleczne), dżemy, oliwę, wino, wędliny, wypieki. Polskie przepisy są tak skonstruowane, że sprzedaż przetworzonej żywności wyprodukowanej w małych gospodarstwach (w Małopolsce mamy ich ponad 200 tys.) jest nielegalna (wyjątkiem są kiszonki i susze).

– Zgodnie z prawem, bezpośrednio od rolnika kupić możemy jedynie płody, czyli m.in. zboża, warzywa, owoce, mleko, miód, jaja oraz tuszki. Świeżego mięsa (poza tuszkami drobiowymi i króliczymi) „z pierwszej ręki” kupić nam już nie wolno. Podobnie jak przetworów owocowych, warzywnych, chleba, kaszy, nalewek... A przecież dobra żywność, która nie jest przewożona setki, a nawet tysiące kilometrów, pochodzi ze znanego źródła i w której nie ma dodatku szkodliwych konserwantów, powinna być ogólnodostępna – podkreśla Rafał Serafin, prezes Fundacji „Partnerstwo dla Środowiska” i dodaje, że nie każdy rolnik czuje się przedsiębiorcą, więc mierzenie wszystkich jedną miarą, która zmusza do zakładania firmy, jest nieporozumieniem.

– Tu chodzi o nasze zdrowie, dlatego chcemy dotrzeć z naszymi owocami do całego społeczeństwa, by wszyscy mogli korzystać z dobrodziejstw natury, z tego, co stworzył Bóg – wtóruje mu Janina Kurek i zaprasza do ekologicznej gminy Radziechowice.

Kiedyś rodzinnym sadem (w którym rosną m.in. jabłonie, grusze, śliwy, wiśnie, brzoskwinie i morele oraz krzaki pełne malin, porzeczek, winogron czy agrestu) zajmowali się jej rodzice, później ona wraz z mężem, gdy wrócili do źródeł, czyli malowniczo położnego Gruszowa (leżącego na styku Gdowa i Łapanowa), a teraz pałeczkę powoli przejmuje ich syn Janusz. – Nasze jabłonie (w sadzie rosną m.in. odmiany rubinka, ariwa, topaz) mają certyfikaty (wydawane m.in. przez Bio Cert) potwierdzające, że nie stosujemy żadnych szkodliwych oprysków, drzewa nawozimy tylko obornikiem z własnego gospodarstwa – zachwala pani Janina i częstuje owocami. Przetwarzać ich, rzecz jasna, nie może.

Szukamy rozwiązań
W zmianie nieprzyjaznego prawa pomóc może kampania „Legalna żywność lokalna”, prowadzona przez krakowską Fundację „Partnerstwo dla Środowiska” oraz Małopolską Izbę Rolniczą we współpracy z Małopolskim Urzędem Marszałkowskim, samorządami oraz organizacjami społecznymi promującymi produkty lokalne. – Kampania, wzorem Stanów Zjednoczonych Ameryki, Szwajcarii i innych państw UE, ma zwiększyć dostęp (na skalę całego kraju) do żywności pochodzącej od małych wytwórców i z małych gospodarstw. Zalegalizowanie sprzedaży z pierwszej ręki nie tylko ułatwi życie rolników, ale także poprawi sytuację ekonomiczną takich gospodarstw i pozwoli im wyjść z tzw. szarej strefy. To wszystko wpłynie też na rozwój gospodarczy polskiej wsi – przekonuje R. Serafin.

W ramach kampanii przygotowane zostały petycja na rzecz ułatwień dla sprzedaży z pierwszej ręki (można ją podpisywać m.in. za pośrednictwem strony: www.fpds.pl) oraz konkretne propozycje zmian prawnych, które umożliwią sprzedaż niewielkiej ilości żywności lokalnej (m.in. przetworów, oleju, serów, mięsa, np. jagnięciny, czy chleba). Zwolnienie z konieczności zakładania działalności gospodarczej dotyczyłoby tylko rolników, którzy wytwarzają żywność, bazując na własnych plonach. W sprawę zaangażowali się politycy, a szczególnie posłanka PO Dorota Niedziela, z wykształcenia lekarz weterynarii.

– W pracy zawodowej specjalizuję się w leczeniu zwierząt małych, domowych, jednak początkowo uczestniczyłam także w operacjach zwierząt dużych, hodowlanych. Miałam więc kontakt z rolnikami, znam ich problemy. Dodatkowo, jako członek sejmowej komisji ds. rolnictwa, spotykałam się z pytaniami, dlaczego rolnik, który produkuje sery (w małych ilościach), musi je sprzedawać poza prawem? Dlaczego nie da się tego uregulować? – mówi D. Niedziela.

Po nawiązaniu kontaktu z Fundacją „Partnerstwo dla Środowiska” zaczęła jeszcze bardziej zgłębiać problem. Okazało się, że tym, co najbardziej utrudnia życie rolnikom, są niespójne przepisy dotyczące tzw. sprzedaży bezpośredniej. – Po roku w komisji ds. rolnictwa została powołana podkomisja, a ja zostałam jej przewodniczącą. Zaczęliśmy pracować nad dokumentami, w których podjęliśmy próbę zdefiniowania tej sprzedaży, a także pojęć żywności lokalnej i tradycyjnej. Wystąpiłam też do Biura Analiz Sejmowych z prośbą o stworzenie zestawienia danych pokazujących, jak ta kwestia jest rozwiązywana w innych krajach UE, a zwłaszcza we Francji i Włoszech. Jak współpracują w tej sprawie Ministerstwa Zdrowia i Rolnictwa i co można zrobić w Polsce, żeby zbliżyć się do tego modelu – opowiada posłanka PO i dodaje, że jednym z ważniejszych problemów są różnice w opodatkowaniu rolników i dużych przedsiębiorstw.

– Zastanawiamy się także, jak zmienić przepisy, by nie zmuszać małych gospodarstw do zakładania działalności gospodarczej. Uważam, że warto dać szansę komuś, kto np. hoduje truskawki i robi z nich smaczny dżem. Gdyby ilość tego dżemu zwiększała się, wtedy trzeba ustalić odpowiednie limity. Jesteśmy na etapie szukania najlepszych rozwiązań – zapewnia D. Niedziela.

Smakołyki na targu
By kampania nabrała jeszcze większego rozgłosu, fundacja zajęła się też tworzeniem miejsc, w których rolnicy mogą legalnie sprzedawać swoje produkty. Najpierw na Rynku Podgórskim w Krakowie powstał Targ Pietruszkowy, potem stoisko Produkt Lokalny Małopolska w Eko Delikatesach w Solvay Parku, a ostatnio przy CH „Tandeta” – Targ Produktów Lokalnych, zwany Targiem Jesiennym. Zainteresowanie tym ostatnim było ogromne -  zaczęło nawet brakować miejsc dla sprzedających.