Nie wyrzucaj baterii!

Tomasz Rożek

GN 07/2014 |

publikacja 13.02.2014 00:15

Kilka dni temu rząd zajął się projektem nowelizacji ustawy o bateriach i akumulatorach. Chce prawnie zmusić producentów do zagwarantowania recyklingu tych przedmiotów.

Pojemniki na zużyte baterie znajdują się w wielu szkołach henryk przondziono /gn Pojemniki na zużyte baterie znajdują się w wielu szkołach

Projekt przewiduje, że wprowadzający na rynek baterie lub akumulatory będą zobowiązani do zorganizowania i sfinansowania zbierania, przetwarzania, recyklingu i unieszkodliwiania zużytych baterii i akumulatorów. Dzisiaj wystawienie pojemników na zużyte baterie to wyraz dobrej woli. W mediach często pojawia się informacja, że baterie i akumulatory stanowią poważne zagrożenie dla środowiska naturalnego. Ale... właściwie dlaczego? Co takiego jest w niewielkich paluszkach, że trzeba je specjalnie zbierać, segregować i przetwarzać?

Truje powoli

Bateria może i jest mała, ale na pewno nie jest w niej mało pierwiastków i związków, które dla żywych organizmów mogą stanowić spore zagrożenie. Miedź, grafit, cynk, srebro czy żelazo nie są problemem, ale już rtęć, kadm, kobalt, nikiel, lit, związki potasu, chloru czy manganu – tak. Większość z tych składników jest silnie rakotwórczych. Niektóre z nich odkładają się w konkretnych częściach organizmu i zaburzają ich działanie. Tak jest na przykład z rtęcią, która przez lata może się kumulować w nerkach i kościach, doprowadzając nerki do ruiny, a kości do poważnych odkształceń. Kadm magazynuje się w wątrobie, nerkach, trzustce, jelitach oraz w płucach. Powoduje anemię i choroby kostne.

Podobnie jest z ołowiem. On wprawdzie nie truje jak cyjanek, ale podtruwa latami. Ołów ma właściwości silnie mutagenne, czyli – innymi słowy – sprzyja czy generuje powstawanie mutacji. To wstęp do choroby nowotworowej. Niektóre składniki zawarte w bateriach mogą wpływać także na psychikę. Zmiany neurologiczne czy emocjonalne obserwuje się dość często po ekspozycji na czynniki chemiczne. I tutaj znowu można wspomnieć o rtęci, która ma duży i negatywny wpływ na ośrodkowy układ nerwowy. Problem dotyczy szczególnie dzieci, także tych przed urodzeniem. W czasie, w którym wykształca się i dojrzewa układ nerwowy, narażenie na niektóre czynniki chemiczne, w tym te zawarte w bateriach, może mieć tragiczny skutek. Wspomniany wyżej ołów może wpływać na układ rozrodczy, powodując niepłodność. Nikiel i lit często są źródłem ostrych alergii, mają negatywny wpływ na układ pokarmowy, układ krwionośny i hormonalny. Ten ostatni wiąże się z zaburzeniami wieku dorastania, ale także z rozwojem emocjonalnym.

Z szacunków wynika, że jedna bateria jest w stanie skazić nawet 400 litrów wody. I nie chodzi tylko o wodę w zbiornikach, ale także tę, która znajduje się w gruncie. Baterie korodując, uwalniają szkodliwe związki do wód podziemnych, a te transportują je do zbiorników, z których czerpana jest woda do picia. Nawet jeżeli trujące substancje nie dostaną się do punktu uzdatniania wody, trafią do nas inną drogą. Mogą bowiem przenikać do roślin, a z nich albo bezpośrednio, albo przez zwierzęta, których mięso jemy, zatruwają i nas. Problemu nie rozwiąże, a przeciwnie, spotęguje, spalenie baterii w piecu. Wtedy wiele szkodliwych związków dostaje się do atmosfery, a przez płuca z łatwością do organizmu. Co z tym robić?

Co roku w Polsce sprzedaje się ok. 300 mln baterii, a ich ilość systematycznie rośnie. Gdy doliczyć do tego akumulatory, w tym te samochodowe, okazuje się, że temat wcale nie jest niszowy. W projekcie ustawy, o której była mowa na początku artykułu, jest zapis mówiący, że firmy wprowadzające na polski rynek baterie i akumulatory będą zobowiązane wnosić opłatę na prowadzenie kampanii edukacyjnych. Kwota, o której mowa, ma wynieść dwa grosze za kilogram wprowadzanych do obrotu baterii lub akumulatorów. Autorzy projektu przeliczyli, że da to w sumie ok. 2 mln złotych. W sklepach, szkołach, poczekalniach, a także na przykład na dworcach czy w urzędach, w wielu miejscach znajdują się charakterystyczne pojemniki na zużyte baterie. Dzisiaj to jednak nie producent jest zobowiązany do ich utylizacji, tylko bliżej nieokreślona instytucja. Zwykle samorząd. Na jego barkach leży utylizacja tzw. elektrośmieci. Te często mają wmontowane różnego rodzaju akumulatory. Zresztą wspomniane związki i szkodliwe pierwiastki znajdują się także w innych elektronicznych elementach wielu urządzeń. Stąd elektrośmieci powinno się traktować inaczej niż śmieci plastikowe, mimo tego, że często zbudowane są one w większości z plastiku. Zakłady zajmujące się recyklingiem baterii, akumulatorów czy przedmiotów, w których znajduje się ołów – istnieją już teraz. Problem tylko w tym, żeby za ten recykling płacił użytkownik tych urządzeń (w teorii producent, ale wiadomo, że koszt będzie przerzucony na odbiorcę), a nie samorząd. W Polsce wciąż niewielka ilość baterii czy elektrourządzeń jest odpowiednio segregowana. Zresztą ten problem dotyczy segregacji w ogóle. Segregujemy nie więcej niż kilkanaście procent odpadów, podczas gdy w Unii średnio segreguje się kilkadziesiąt, a są kraje, w których ten odsetek dochodzi do 90 procent.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.