Łupkowe Eldorado wciąż pod znakiem zapytania

PAP |

publikacja 09.03.2014 08:11

Rozbudzone przez polityków nadzieje związane z niezależnością energetyczną i ciągły brak pewności, czy wydobycie gazu łupkowego na dużą skalę będzie w Polsce możliwe i opłacalne - to obraz polskiego sektora gazu łupkowego ostatnich kilku lat.

Łupkowe Eldorado wciąż pod znakiem zapytania Paweł Poprawa / CC 1.0 Obszary występowania gazu łupkowego w Polsce

W przyszłym tygodniu pod obrady rządu ma trafić projekt tzw. ustawy łupkowej, która ma przyspieszyć poszukiwania gazu z łupków w Polsce.

Rozpoczęta w 2008 r. w USA łupkowa rewolucja zmieniła energetyczną mapę tego kraju. Nadzieje na rewolucję i w Polsce wywołały szacunki amerykańskiej agencji Energy Information Administration (EIA) z kwietnia 2011 r. Wynikało z nich, że zasoby tego surowca mogą sięgać u nas nawet ponad 5,3 bln metrów sześc. To astronomiczne wręcz ilości, biorąc pod uwagę, że Polska zużywa obecnie ok. 16 mld metrów sześc. gazu rocznie, a większość sprowadzana jest z Rosji. W dodatku jesteśmy jednym z tych państw, które w Europie za rosyjski gaz płacą najwięcej.

Po ukazaniu się prognoz EIA o gazie łupkowym zaczęto mówić w Polsce coraz więcej. We wrześniu 2011 r. premier Donald Tusk odwiedził jeden z próbnych odwiertów PGNiG w Lubocinie k. Wejherowa. Mówił wtedy z "umiarkowanym optymizmem", że eksploatacja komercyjna gazu łupkowego rozpocznie się w naszym kraju w 2014 r. Nadzieje te ostudziły nieco szacunki Polskiego Instytutu Geologicznego z 2012 r., które mówiły o kilkuset miliardach metrów sześc. zasobów tego gazu w Polsce. Także EIA w 2013 r. obniżyła swe pierwotne prognozy dot. Polski o 20 proc.

Koncepcję rozwoju poszukiwań gazu łupkowego forsował b. minister skarbu Mikołaj Budzanowski w czasie swojej kadencji (2011-2013). Liczył na szybkie rozpoczęcie wydobycia komercyjnego. Chciał, by w poszukiwania zaangażowały się obok polskich firm paliwowo-gazowych firmy energetyczne, a także KGHM. Do takiego sojuszu ostatecznie jednak nie doszło, w kwietniu 2013 r. Budzanowski został odwołany (w związku ze sprawą memorandum dot. budowy II nitki gazociągu Jamał-Europa).

Atmosferę wokół poszukiwań pogorszyło w ciągu ostatnich lat wycofanie się z Polski kilku dużych koncernów międzynarodowych takich jak m.in. Exxon, Talisman i Marathon. Kontrowersje wywołała też kwestia opodatkowania "łupków". Ostatecznie rząd zdecydował, że podatki te zaczną obowiązywać od 2020 r.

Problematyczna okazała się też sprawa projektu ustawy dot. wydobycia tego surowca. Odpowiedzialny za to jest resort środowiska.

B. wiceminister środowiska i b. Główny Geolog Kraju Piotr Woźniak promował koncepcję zapisania w ustawie powołania Narodowego Operatora Kopalin Energetycznych (NOKE) - spółki, która miała mieć udziały w zyskach z wydobycia węglowodorów proporcjonalne do udziału w kosztach. Sprzeciwiała się temu branża - dowodząc, że to kolejne obciążenie biurokratyczne.

Prace nad projektem się przeciągały. Ostatecznie premier w listopadzie ub.r. odwołał ministra środowiska Marcina Korolca i mianował na jego miejsce Macieja Grabowskiego. Ten z kolei w drugiej połowie grudnia ub.r. zdymisjonował Piotra Woźniaka, a na stanowisko Głównego Geologa Kraju powołał Sławomira Brodzińskiego. Nowy minister środowiska zapowiedział przyspieszenie prac nad projektem. Następnie premier Donald Tusk poinformował, że rząd rezygnuje z powołania NOKE.

"Dla poszukiwań gazu łupkowego w Polsce niezbyt szczęśliwe było tak wielkie zainteresowanie medialne i polityczne. Jeśli działalność gospodarcza jest zbyt blisko polityki, to nie jest to dla niej najlepsza sytuacja. Zabrakło zrozumienia, że proces dokumentowania złóż gazu to bardzo żmudna praca, która nie ma momentów przełomowych. Oczekiwano szybkich rozstrzygnięć, a one nie następowały. Stad pojawiło się zniecierpliwienie" - mówi PAP ekspert Instytutu Studiów Energetycznych Paweł Poprawa.

Szacunki dot. gazu łupkowego w Polsce są ciągle rozbieżne, a większość ekspertów wskazuje, że skalę zasobów poznamy tak naprawdę dopiero po przeprowadzeniu wielu odwiertów, a tych dotąd w Polsce zrobiono ok. 50 (w USA wierci się ich corocznie setki). Podczas niedawnej debaty w PAP prof. Stanisław Nagy z Wydziału Wiertnictwa, Nafty i Gazu AGH w Krakowie mówił nawet, że potrzebuje przyjemniej siedmiu lat na oszacowanie, ile gazu z łupków znajduje się w Polsce.

"Przeżyliśmy gorączkę i zapał, a potem rozczarowanie. Z jednej strony jest to wina budowy geologicznej, która nie okazała się tak dobra jak zakładano, ale z drugiej strony niezrozumienia, że nie można osiągnąć wyników jednym czy dwoma otworami. Dziś już wiemy, że skala rozwoju gazu łupkowego w Polsce nie będzie tak wielka, jak zakładali najwięksi optymiści. Ostatnie lata ostudziły ten entuzjazm, ale być może w drugą stronę - do przesadnego poziomu" - dodaje.

Eksperci wskazują, że wydobycie na większe skalę to nie kwestia miesięcy, a raczej lat. Wielu stoi na stanowisku, że pod znakiem zapytania stoją też koszty przedsięwzięcia - może się okazać, że gaz kupowany za granicą będzie tańszy niż ten wydobywany w Polsce.

Uchwalenie projektu ustawy łupkowej daje jednak szansę na przyspieszenie poszukiwań. Poprawa uważa, że odwierty i szczelinowania prowadzone w najbliższym półroczu przybliżą odpowiedź na pytanie, czy możliwe jest komercyjne wydobycie. Jednym z kluczowych odwiertów będzie ten prowadzony przez firmę San Leon Energy - w okolicach Lewina na Pomorzu. Kolejnymi ważnymi będą te prowadzone przez spółki BNK Petroleum, ConocoPhillips i Lane Energy oraz rodzime PGNiG. Wszystkie prowadzone są na najbardziej perspektywicznym obszarze występowania gazu łupkowego w Polsce - na Pomorzu, w rejonie na zachód od Gdańska.