Samolot widmo

Tomasz Rożek

GN 13/2014 |

publikacja 27.03.2014 00:15

Samolot z 239 pasażerami na pokładzie znika z radarów, ale po kilkunastu godzinach okazuje się, że jego silniki działają, a maszyna zmieniła kurs. Po kilkunastu dniach dzięki danym satelitarnym okazuje się, że samolot najprawdopodobniej spadł do oceanu. Brak jednak na to bezpośrednich dowodów.

Boeing 777-200 LR o numerze 9M-MRO należący do Malaysia Airlines. To właśnie ta maszyna zaginęła (zdjęcie z 2012 r.) lars steffens /flickr Boeing 777-200 LR o numerze 9M-MRO należący do Malaysia Airlines. To właśnie ta maszyna zaginęła (zdjęcie z 2012 r.)

Jedno warto chyba powiedzieć na samym początku. Samolot jest monitorowany na wiele różnych sposobów, ale tylko wtedy, gdy leci nad lądem. Wlatując nad ocean, liczba systemów śledzących czy wizualizujących drastycznie się kurczy. I wtedy naprawdę wiele może się stać.

Zniknął, choć wciąż leci

Przed kilkunastoma dniami samolot Malaysia Airlines zniknął z radarów właśnie wtedy, gdy wszedł w obszar o bardzo słabym pokryciu tzw. radarami pierwotnymi. Te działają jak radar klasyczny, to znaczy wysyłają w przestrzeń wiązkę fal, która odbija się od przeszkody i wraca do urządzenia odbiorczego. Lecący samolot może być takim obiektem, stąd widać go dość wyraźnie na monitorach znajdujących się w centrach kontroli lotów poszczególnych krajów. Radary pierwotne – albo inaczej aktywne – działają na lądzie i „wchodzą” w głąb morza czy oceanu na najwyżej kilkaset kilometrów. Innymi słowy samolot wlatujący nad ocean po godzinie lotu znajduje się na granicy obszaru „pełnego śledzenia”. Potem pozostają jedynie tzw. radary wtórne. Ich działanie opiera się z kolei na tym, że to samolot wysyła informacje o swojej pozycji, kierunku lotu oraz pakiet informacji, który pozwala go zidentyfikować. Ten system można jednak z pokładu samolotu wyłączyć albo przeprogramować. A wtedy albo samolot nie będzie widoczny wcale, albo system rozpozna go np. jako mały prywatny odrzutowiec. W obydwu wypadkach, póki maszyna znowu nie znajdzie się blisko brzegu, nie ma możliwości zweryfikowania podawanych przez samolot informacji. Eksperci lotniczy twierdzą, że przeprogramowanie systemu radaru nie jest skomplikowane. To tyle, jeżeli chodzi o systemy cywilne – nazwijmy je – oficjalne. Swoje niezależne systemy radarowe ma wojsko, każdy kawałek powierzchni planety jest także nieustannie obserwowany przez satelity szpiegowskie. Z oczywistych powodów trudno wiarygodnie określić zasięg tych systemów. Chociaż przy takich okazjach jak zniknięcie samolotu i prawie 240 osób czasami wojsko udostępnia niektóre swoje dane. A z nich wynika, że po zniknięciu z radarów cywilnych samolot zmienił kurs i leciał dalej przez przynajmniej godzinę. Co trzeba zrobić, żeby samolot „zniknął”? Żeby oszukać systemy radarowe, trzeba wyłączyć radar wtórny albo tak go przeprogramować, żeby ten pozwolił udawać ogromnemu boeingowi inny samolot. Żeby oszukać pozostałe systemy, piloci musieliby drastycznie obniżyć pułap, na jakim samolot się poruszał. Zwykle samoloty cywilne latają na wysokości ok. 10 tys. metrów. Ten, by być niezauważonym przez radary, musiałby lecieć na wysokości zaledwie kilkudziesięciu metrów nad taflą wody. Możliwe?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.