Schabowy do lamusa

Karol Kopańko

GN 31/2014 |

publikacja 31.07.2014 00:15

Czym będą żywiły się nasze wnuki? Odpowiedzi jest kilka, choć każda niezbyt pozytywna. Do wyboru mamy chrząszcze, mrówki i świerszcze, kotlety hodowane w laboratorium, żelowe figurki bądź jedzenie w proszku.

W Ameryce Środkowej bardzo popularne są smażone świerszcze VOISIN/PHANIE/east news W Ameryce Środkowej bardzo popularne są smażone świerszcze

Według naukowców ze Wspólnego Centrum Badawczego przy Unii Europejskiej do końca wieku średnia temperatura na Ziemi ma wzrosnąć o 3,5 st. C. Są to najniższe opublikowane do tej pory szacunki, gdyż inne analizy mówią nawet o 5 stopniach. Dodatkowo nasilić się mają ekstremalne zjawiska pogodowe, takie jak susze czy ulewy. Ich częstotliwość ma wzrosnąć dwukrotnie.

Co przyniosą zmiany?

Zmiany klimatyczne pociągną za sobą olbrzymie straty. W samej Unii będzie to 120 mld euro, a jednym z sektorów, który ucierpi najmocniej, będzie rolnictwo. Podniesie się poziom mórz, a zalane wybrzeża spowodują, że ludzie będą musieli przenosić się w głąb lądu, zabierając tym samym miejsce pod uprawy, które i tak jest już ograniczone.

Szansą w tym przypadku wydaje się nawadnianie pustyń. Na Wyspach Kanaryjskich, np. na Teneryfie, funkcjonują już pilotażowe szklarnie, w których uprawy nawadnia się odsoloną wodą z oceanu. Projekt ten może zostać zaadaptowany na Saharze, jeśli linia brzegowa sięgnie jej granic bądź klimat w Afryce Północnej stanie się wilgotniejszy.

Jednak nieunikniona może okazać się zmiana nawyków żywieniowych, zwłaszcza jeśli chodzi o mięso. Coraz większą popularnością w Polsce cieszą się burgerownie, które za przystępną cenę serwują kotlet wciśnięty pomiędzy połówki bułki z dodatkiem pomidorów lub sałaty. Tymczasem wyprodukowanie jednego takiego posiłku „kosztuje” 10 mkw. ziemi, na której pasie się krowa, i 190 litrów wody. Jeśli powyższy scenariusz się sprawdzi, to mięso wołowe do końca stulecia może stać się dobrem luksusowym.

Skąd weźmiemy niezbędne dla organizmu białka? Odpowiedź można było znaleźć w warszawskiej restauracji „Co To To Je”, która serwowała dania wyłącznie z owadów. – Chcemy, aby tego rodzaju pożywienie przestało nam się kojarzyć negatywnie i powoli weszło do naszego menu – powiedziała podczas otwarcia lokalu właścicielka restauracji Ewa Sikorska. – Zwłaszcza że to jedzenie jest bardzo bogate w białko, minerały i wapń, natomiast nie posiada tłuszczów. Tego rodzaju potrawy nie muszą mieć „ekstremalnego” wyglądu i mogą być apetycznie podane.

Restauracja, niestety, zniknęła już z gastronomicznej mapy Warszawy. Czyżby nie dopisali smakosze?

Owadzi jadłospis

Awersja do jedzenia owadów jest cechą typowo europejską. W Ameryce Środkowej niezwykle popularne są smażone świerszcze, a w Afryce larwy ciem. Południowo-wschodnia Azja to natomiast mekka mrówek i świerszczy w różnych wersjach, które w Kambodży ustępują pierwszeństwa smażonym tarantulom.

W różnych częściach świata powstały już firmy popularyzujące jedzenie insektów na szeroką skalę. Dzięki Tiny Farms każdy może zostać owadzim hodowcą. Kalifornijska firma sprzedaje zestawy z larwami owadów, usadzonymi na specjalnym podłożu. Potencjalni kupcy powinni swoją „trzódkę” karmić i doglądać, aby później z przyjemnością przenieść na patelnię lub lokalny rynek. – Wyobraź sobie afrykańskiego przedsiębiorcę, który mając dostęp do naszych urządzeń, mógłby rozkręcić własny biznes i nakarmić głodujących sąsiadów – mówi twórca Tiny Farms.

Odmienną koncepcję prezentuje inna amerykańska firma – Bitty, sprzedająca wypieki z owadów. Produkcja zaczyna się w momencie kupna świerszczy, które następnie są pieczone na małym ogniu, do uzyskania orzechowego smaku. Później owady lądują w młynku, który mieli je na mąkę – podstawę bogatych w proteiny babeczek, batonów, a nawet pizz. – Ludzie wiedzą, że nie możemy nieustannie żywić się mięsem krów czy świń, jednak zamiast spojrzeć pod nogi, wolą hodować steki w laboratoriach. A rozwiązanie od dawna jest wśród nas, a na dodatek smakuje wyśmienicie – zachwala swój produkt założycielka Bitty Megan Miller.

Kotlet z probówki

Nie wszystkim owady są jednak w smak. W kierunku krytykowanym przez Miller podąża dr Mark Post z uniwersytetu w Maastricht. Jest on pierwszym człowiekiem, który skosztował syntetycznie wytworzonego mięsa. Niestety, bardzo drogiego, bo jeden hamburger kosztuje obecnie ćwierć miliona euro.

„Kotlet in vitro” to tak naprawdę 20 tys. cienkich pasków tkanki mięśniowej, wyrosłych z komórek macierzystych pobranych od krowy, które zostały umieszczone w materiale zapewniającym im rozwój i rusztowanie. – Tradycyjna produkcja mięsa jest nieefektywna. Krowa, aby wytworzyć 15 gramów białka zwierzęcego, potrzebuje 100 gramów białka pochodzenia roślinnego – mówił podczas degustacji mięsa dr Post. – Wielkie farmy zwierząt przyczyniają się też do wzrostu efektu cieplarnianego, wytwarzają blisko 40 proc. metanu i 5 proc. dwutlenku węgla znajdujących się w naszej atmosferze.

To nie koniec technologicznych pomysłów na zastąpienie jedzenia. Drukarki 3D, które zwykle widzimy w akcji podczas tworzenia skomplikowanych, plastikowych figur, także mogą przygotować nam przekąskę. Jej kształt ograniczała będzie już tylko nasza wyobraźnia. Rozwojem technologii zainteresowana jest zwłaszcza NASA, która musi wykarmić astronautów podczas trwającej nawet 3 lata misji na Marsie.

Materiałem wyjściowym dla drukarki byłyby pudełka wypełnione sproszkowaną żywnością, która w dyszy drukarki podlegałaby obróbce, a następnie lądowała na talerzu. Twórcy drukarki z firmy Anjan Contractor potrafią już zaprogramować urządzenie do zrobienia ciasteczek, a nawet pizzy. Japończycy z FabCafe idą za to w kierunku słodkości. Najpierw skanują postać człowieka do modelu komputerowego, a następnie odtwarzają go z galaretki, stanowiącej główny składnik żelków.

Do dna!

Najdalej w swoich planach idzie jednak amerykańska firma Soylent. W latach 70 ub. wieku kina za oceanem podbijał thriller „Soylent green” (Zielona pożywka). Opowiadał on o przyszłości ludzkości, której w trzeciej dekadzie XXI wieku ze względów klimatycznych zabrakło jedzenia. Katastrofa żywnościowa stała się dla tytułowej korporacji okazją do zbicia gigantycznego majątku. Tajemniczym sposobem była ona w stanie dostarczyć na rynek niesamowicie tanie jedzenie. Pod koniec filmu, po zinfiltrowaniu fabryk przez głównego bohatera, dowiadywaliśmy się, że jedzenie sprzedawane przez Soylent produkowane było z ludzi.

Przedsiębiorcy nie zrazili się jednak możliwymi konotacjami i Soylentem nazwali brązową papkę, która według nich ma zastąpić czasochłonne metody przygotowywania jedzenia. Oni dostarczają proszek, zawierający niezbędne dla ludzkiego organizmu składniki odżywcze (m.in. maltodoksynę, białko ryżowe, oliwę i witaminy), a my jedynie zalewamy go wodą i mieszamy. Tak na śniadanie, obiad i kolację przez okrągły rok żywił się pomysłodawca projektu Rob Rhinehart, który przekonuje: – Dlaczego mielibyśmy tracić czas na gotowanie i pieczenie. Wolne chwile lepiej spędzić z rodziną.

Wątpliwości budzi także zdrowotny aspekt mieszanki. – Zapewne ludzie pijący Soylent nie umrą z głodu, ale przecież nie chodzi nam tylko o przetrwanie, a o odżywianie się w najlepszy możliwy sposób. Nie uważam, aby życie na tym proszku było zdrowe – mówi portalowi Popular Science Joy Dubost z Amerykańskiego Towarzystwa Dietetycznego.

Rheinhard ma jednak daleko idące plany. Za pomocą swojego wynalazku chce likwidować głód na świecie. Twierdzi, że obecnie 1 kaloria Soylentu kosztuje 3 centy. Jeśli pomnożymy to przez 2600 kalorii, jakie równają się przeciętnemu zapotrzebowaniu człowieka, to otrzymamy prawie 8 dolarów. Tymczasem w najbiedniejszych rejonach Ziemi 1,2 mld ludzi żyje za mniej niż 1,25 dolara dziennie.

Powodzenie każdego z powyższych rozwiązań zależy od ceny produkowanej żywności. Do parówek można teoretycznie dodać składniki, które mięsem nie są, jak np. skóry czy kości, ale pewnej granicy przekroczyć nie wolno. Inaczej kiedy mielonego ulepisz z białka owadziego lub syntetycznego proszku. Bo mimo że przeludnienie czy zmiany klimatyczne są poważnym niebezpieczeństwem, to wielkie korporacje żywnościowe przerzucą swoją produkcję tylko na tory, gdzie mogą zarobić więcej.

Tradycyjny schabowy, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż nie znikniesz – można sparafrazować fraszkę Jana Kochanowskiego. Często nie doceniamy tego, co ląduje na naszym talerzu. A jak pokazują prognozy, rodzinne obiadki mogą już niedługo zupełnie zmienić wygląd. Może czas przyzwyczajać się do wznoszenia toastu Soylentem nad talerzem wypełnionym konikami polnymi? Smacznego!

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.