Jak w ulu

ks. Wojciech Parfianowicz

GOSC.PL |

publikacja 07.07.2016 10:20

Potrafią zmumifikować mysz, całkiem nieźle tańczą, zadziwiają farmaceutów. Co pszczoły mają wspólnego z liturgią i bezdomnymi. Warto posłuchać, o czym brzęczą te przedziwne owady…

Pszczoła sama bez ula ginie. Rój to perfekcyjnie zorganizowana wspólnota, która z kolei potrzebuje matki. Bez niej staje się chmarą owadów skazaną na  zagładę. Pszczoła sama bez ula ginie. Rój to perfekcyjnie zorganizowana wspólnota, która z kolei potrzebuje matki. Bez niej staje się chmarą owadów skazaną na  zagładę.
ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość

Stanąć na polanie wśród ponad 140 uli – niezapomniane wrażenie. Pszczoły są po prostu wszędzie. Jeśli na jeden kilogram tych owadów przypada do 10 tys. sztuk, to 140 uli (5 kg każdy) mieści ich nawet 7 milionów. Ich mimo wszystko przyjazne brzęczenie tworzy niezwykłą symfonię. Jakby się było na koncercie, na którym jednocześnie występuje kilka milionów skrzypków, albo wewnątrz ogromnych organów, w których każdy ul to osobna piszczałka.

– Teraz to jeszcze nic, bo część pszczół jest w pracy na polach. Kiedy wieczorem wrócą do uli, wydaje się, jakby na łące wylądował helikopter – śmieje się Zbigniew Płotka z Brusna k. Połczyna-Zdroju, który pszczelarstwem zajmuje się od ponad 20 lat. Mimo że jest to naprawdę ciężka praca, przyznaje: – Człowiek się namęczy, ale psychicznie odpocznie. Lubię ten dźwięk. W mieście też ciągle słychać jakiś hałas, ale ten hałas tutaj jest inny. Uspokaja mnie.

Cudowna wymiana

Ul to niezwykłe i bardzo obiecujące miejsce. Nieprzypadkowo Biblia, opisując Ziemię Obiecaną, mówi o krainie mlekiem i miodem płynącej. Jednak w ulu można znaleźć nie tylko miód. Ta niewielka drewniana skrzynka to prawdziwy koncern farmaceutyczny – z tą różnicą, że jej produkty są całkowicie naturalne. Taka np. pierzga, czyli pyłek kwiatowy wzbogacony pszczelimi enzymami, to prawdziwa witaminowa bomba.

– W zeszłym roku kupowałem słoiki właśnie na pierzgę. W kolejce stała za mną pani, jak się okazało – farmaceutka. Gdy usłyszała, że mam pierzgę, powiedziała: „Biorę wszystko”. Ona dobrze wiedziała, że to coś naprawdę cennego – opowiada pan Zbigniew. – Dla pszczół my jesteśmy jednak rabusiami – przyznaje pszczelarz z Brusna.

Faktycznie, Maja i Gucio potrafią nieraz porządnie się wściec. Wtedy, zamiast koncernem farmaceutycznym, ul staje się np. piramidą z czasów faraonów. I tam można bowiem znaleźć mumię... np. mysią. Dla pszczelarzy to nic dziwnego. Wiedzą doskonale, że mysz czasami może dostać się do ula w poszukiwaniu schronienia i słodkości. Gdy zrobi to zimą, pół biedy. Jednak wiosną czy latem niezadowolone z wizyty owady zażądlą intruza na śmierć. Nie są w stanie wynieść o wiele większego od nich gryzonia na zewnątrz, a zatem oblepiają go propolisem, czyli pszczelim kitem, co sprawia, że po jakimś czasie z martwej myszy tworzy się prawdziwa mumia. Dlatego pszczelarstwo to sztuka, szlachetne zajęcie, nie dla pazernych myszy, które wchodzą do ula bez pukania.

– Za to, co od nich bierzemy, musimy im też coś dać – mówi pan Zbigniew. Nie chodzi mu tylko o cukier, którym pszczoły trzeba dokarmić zimą, skoro zabrało im się cały miód. Chodzi o szacunek do stworzenia, który przejawia się tym, że człowiek, owszem, czyni je sobie poddane, ale poznaje, jak wymyślił je Stwórca. – Zatrzymałem kiedyś na drodze człowieka z opryskiwaczem. Zapytałem go, czy zdaje sobie sprawę z tego, co robi. Śmiał się ze mnie. Nie rozumiał, że pryskając w ciągu dnia, truje wszelkie owady, które zapylają, a to wpływa na to, jakie będzie miał plony. Wystarczy oprysk zrobić wieczorem, kiedy zapylacze kończą pracę – wyjaśnia pan Zbigniew, dziwiąc się ludziom, którzy nieraz nie potrafią być mądrzejsi od myszy.

Na śmierć

– O, ta pszczoła już długo nie pożyje. Widać, że jest spracowana. Ledwo się porusza – pokazuje Z. Płotka. Jak mówi, pszczoły mają ciężki żywot. Te, które wyklują się jesienią, przeżywają kilka miesięcy, ponieważ ich zadaniem jest zapewnienie przetrwania danej rodzinie do wiosny. Właściwie nie pracują, zimując w stanie częściowej hibernacji. Robotnice, które wiosną wylatują z ula w poszukiwaniu pyłku, dożywają zaledwie dwóch lub trzech tygodni. – Giną z przepracowania. Właściwie w ogóle nie odpoczywają – mówi doświadczony pszczelarz z Brusna.

Jednym z produktów skrzydlatych robotnic jest też wosk, czyli wydzielina, która pszczołom służy do budowy plastrów. – To coś jakby pot – wyjaśnia pan Zbigniew. Faktycznie, pszczoły muszą się nieźle „napocić”, aby wyprodukować takiego wosku 10 kilogramów. A po co komu 10 kilogramów wosku? Po to, aby zrobić np. paschał. Zbigniew Płotka wraz z żoną Anną robią je od wielu lat.

– Stare, już zużyte i brudne plastry przetapia się, klaruje i w ten sposób uzyskuje wosk do wyrabiania świec. To niełatwa sztuka. Musieliśmy próbować wiele lat, żeby uzyskać gładkie boki i jednolitą barwę – przyznaje pszczelarz, któremu zależy, aby świece używane w liturgii nie miały wad. Każda z nich, a szczególnie paschał, ma przecież oznaczać Chrystusa. Spalając się, przypominają Jego zbawczą ofiarę. Ale nie tylko w ten sposób. Doświadczony pszczelarz wie, że każda świeca to dziesiątki, a w przypadku paschału nawet setki tysięcy zapracowanych na śmierć pszczół. – Dlatego kiedy słyszę w Wielką Sobotę o świecy, która jest „owocem pracy pszczelego roju” (słowa z orędzia paschalnego „Exsultet” – przyp. red.), a widzę, że kapłan wkłada do wody plastikową rurę...

Mężczyzna nie kryje radości, że jednak w okolicznych kościołach palą się jego prawdziwe paschały. Te plastikowe są nieraz praktyczniejsze i pewnie tańsze, co nie jest bez znaczenia. Jednak pszczelarz mówi o nich krótko: – „Pecefałki” jak do kanalizy.

Ul z kropką

Mieć swój adres: ul. Jakaś tam. Nie każdy może pochwalić się takim luksusem. Niektórzy z własnej winy stają się bezdomnymi, co nie znaczy, że wszystko przegrali już na zawsze. Wokół domu Zbigniewa i Anny Płotków kręcą się dwaj mężczyźni w średnim wieku. Raczej się nie nudzą. Mają sporo zajęć.

– Pracowali ze mną jako interwencyjni. Pili, to i chodzili głodni. Czasami dałem im jakąś kanapkę. W końcu robili u nas chodnik, przenocowali jedną noc w kampingu i nie chcieli już wracać do Połczyna na melinę. Powiedziałem, że mogą tutaj zostać. Będą pracować, dostaną jeść, ale nie wolno im pić. Zgodzili się. Jeden z nich jest już u nas cztery lata. Jednemu załatwiłem już nawet mieszkanie – cieszy się pan Zbigniew i dodaje: – Gdy człowiek nie ma domu, rodziny, zaczyna umierać, jak pszczoła bez ula… Dwaj bezdomni z Połczyna, niedaleko pasieki w Bruśnie, znaleźli swój ul... przynajmniej na razie.