Elektrownia jak 200 boisk

Tomasz Rożek

publikacja 01.06.2007 13:22

W Niemczech powstanie największa na świecie elektrownia słoneczna. Panele słoneczne będą zajmowały powierzchnię równą 200 boiskom piłkarskim. Jest tylko jeden problem: czy nad elektrownią zaświeci słońce? .:::::.

Elektrownia jak 200 boisk

Elektrownia ma powstać w pobliżu znajdującego się we wschodniej części Niemiec miasteczka Brandis. Ma produkować 40 megawatów energii (jak będzie świeciło słońce) i kosztować 130 mln euro. Pieniądze na budowę elektrowni obiecali inwestorzy, jak się nie rozmyślą.

Nie tak zielona, jak się wydaje

Elektrownia słoneczna produkuje energię ze słońca. To jasne, ale warto wyjaśnić, o jaką energię chodzi. Na dachach domów coraz częściej instaluje się panele słoneczne. One też produkują energię ze słońca, ale ich konstrukcja ma się nijak do paneli, które będą instalowane w Brandis. W przypadku paneli dachowych promienie słoneczne podgrzewają specjalny płyn (bardzo podobny do płynu z chłodnic samochodowych). Z kolei gorący płyn ogrzewa wodę w zbiorniku. Słońce świeci – mamy ciepłą wodę.

Elektrownia słoneczna też składa się z wielu mniejszych paneli. Powinno się je nazywać ogniwami fotowoltaicznymi lub fotoogniwami. Tutaj promienie słoneczne są bezpośrednio zamieniane na prąd elektryczny. Prąd, który można „wpuścić” do krajowej sieci elektrycznej i zasilać nim domy prywatne albo biura. Zjawisko fotowoltaiczne jest dosyć skomplikowane, ale, zapominając o wielu subtelnościach, można powiedzieć, że polega na wyrwaniu przez promieniowanie słoneczne elektronu, który jest nośnikiem prądu elektrycznego.

To zjawisko nie zachodzi oczywiście we wszystkich materiałach. Fotoogniwa muszą być wykonane z półprzewodników, najczęściej z krzemu, germanu czy selenu. Technologia budowy paneli fotowoltaicznych jest droga i nieprzyjazna dla środowiska. Koszt prądu elektrycznego wyprodukowanego w ten sposób jest wielokrotnie wyższy w porównaniu z tradycyjnymi metodami. Te różnice w cenie są zmniejszane przez różnego typu zachęty finansowe czy podatkowe dla inwestorów. Zagadnienie opłacalności inwestowania w zielone źródła energii, w tym w energię słoneczną, jest bardzo skomplikowane.

Nie wszędzie się opłaca i nie zawsze ma sens. Zależy od szerokości geograficznej, a także od systemu podatkowego czy cen gruntu. To ostatnie jest istotne, bo elektrownie słoneczne czy wiatrowe zajmują bardzo duże powierzchnie. Przeciwnicy tego typu rozwiązań argumentują, że w ogólnym rozrachunku proekologiczne źródła energii wcale nie są aż tak „zielone”, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Wskazują też na ich uzależnienie od kaprysów pogody. Słońce nie zawsze przecież świeci.

Budując dużą farmę wiatrową czy elektrownię słoneczną o tak olbrzymiej powierzchni jak chociażby ta w Brandis, trzeba pomyśleć też o jakimś źródle zapasowym, na wypadek gdyby np. lato było wyjątkowo deszczowe i pochmurne. To tyle przeciwnicy. Zwolennicy na argument wysokiej ceny odpowiadają, że dla czystego środowiska naturalnego warto płacić więcej. Wielką zaletą tego typu instalacji jest decentralizacja. Dla małej, oddalonej od cywilizacji miejscowości nie opłaca się budować elektrowni, a doprowadzanie prądu jest bardzo drogie. Tymczasem budowa kilku wiatraków czy fotoogniw, wsparta generatorami diesla, może problem zaopatrzenia w energię skutecznie rozwiązać. Zwolennicy podkreślają także, że zielone technologie systematycznie tanieją, dlatego opłaca się w nie inwestować.

Opłaca się, czy nie?

Choć tak właśnie przedstawiają go często aktywiści ekolodzy, spór w zasadzie nie leży na linii: szanować środowisko czy też je rujnować? Nikt o zdrowych zmysłach nie chce mieszkać na toksycznej pustyni. Kluczowe jest odpowiedzenie na pytanie, co oznacza inwestować w zielone elektrownie? Czy znaczy to budować je wszędzie, gdzie tylko pozwoli na to miejsce i lokalne społeczności, czy może rozwijać je, doskonalić, inwestować w nowe i tańsze materiały, a gdy tylko spełnią odpowiednie warunki ekonomiczne, wtedy rozpocząć ich budowę na skalę komercyjną? Bez preferencyjnych kredytów, ulg podatkowych i zapewnienia odbioru mocy (mimo wyższej ceny firmy energetyczne są zmuszone prawem kupować prąd od ekologicznych elektrowni) budowa wiatraków czy elektrowni słonecznych w naszej części świata byłaby nieopłacalna. Żaden prywatny inwestor by się w nią nie zaangażował. Rozpoczęta właśnie budowa wspomnianej elektrowni słonecznej w Brandis najpewniej nigdy nie doszłaby do skutku.

Czy moc 40 MW, jaką ma osiągać za 2 lata budowana na dawnym lotnisku w Brandis elektrownia, to dużo? Odpowiedź zależy oczywiście od odniesienia. W Polsce wszystkie elektrownie mają moc około 30 000 MW. Elektrownia konwencjonalna albo atomowa ma moc około 1000–2000 MW. W tych kategoriach 40 MW to bardzo mało. Poza tym to tzw. moc zainstalowana, czyli taka, jaką elektrownia będzie wytwarzała, gdy słońce będzie świeciło. W nocy albo przy pochmurnej pogodzie z tych planów nic nie wyjdzie.

Z drugiej strony nie ma na świecie elektrowni słonecznej, która miałaby większą moc. Dzieje się tak z powodu wysokich kosztów inwestycji oraz bardzo dużego obszaru, jaki przez taką elektrownię musi być zajęty. Ta w Brandis będzie rozciągała się na ponad milionie metrów kwadratowych. To powierzchnia równa 200 boiskom piłkarskim. Teren, na którym zostanie rozlokowanych ponad pół miliona fotopaneli, ma około dwóch kilometrów długości i kilometra szerokości. Mimo tak ogromnego obszaru, elektrownia nie zaspokoi nawet 1 proc. zapotrzebowania kraju związkowego Saksonii, w którym zostanie wybudowana. By osiągnąć ten wynik, obszar zajmowany przez panele musiałby zajmować niecałe 5 mln metrów kwadratowych, a samych fotoogniw musiałoby zostać wybudowanych około 2,5 mln.



Gość Niedzielny 20/2007