Początek świata

John C. Polkinghorne

publikacja 11.09.2009 10:13

Fragment książki "Jeden świat. Wzajemne relacje nauki i teologii", Wydawnictwo WAM, 2008 .:::::.

Początek świata

Twierdzenie, że Wszechświat zaczął się od Wielkiego Wybuchu oraz twierdzenie, iż Bóg stworzył świat nie są z sobą bezpośrednio sprzeczne, gdyż należą one do różnych kategorii sądów. Można by je z sobą bezpośrednio porównać jedynie wówczas, gdyby Bóg był przyczyną świata w tym samym sensie, co pierwotny stan osobliwości Wielkiego Wybuchu, który spowodował wszystko, co nastąpiło po nim. Wówczas dopiero mielibyśmy do czynienia z sytuacją, w której musielibyśmy wybierać pomiędzy Bogiem a Wielkim Wybuchem, w podobny sposób jak pięćdziesiąt lat temu kosmologowie musieli wybrać pomiędzy teorią Wielkiego Wybuchu a teorią stabilnego stanu Wszechświata. W teologii zawsze uważano, że Bóg nie jest jedną z wielu przyczyn ani jednym z wielu przedmiotów poznania. Jego relacja do świata jest całkowicie odmienna od relacji pomiędzy którymikolwiek z jego elementów. Boga należy pojmować jako twórcę i gwaranta praw natury. Jego rolą jest utrzymywanie świata w istnieniu. Stworzenie zaś należy rozumieć jako nieustanny akt stwórczy Boga, który chwila po chwili podtrzymuje istnienie świata. Działanie Boga nie ogranicza się bowiem jedynie do początkowego impulsu.

Dlatego właśnie, podobnie jak wielu innych naukowców, którzy są zarazem wierzącymi chrześcijanami, jestem przekonany i o stworzeniu świata przez Boga, i o tym, że świat zaczął się wraz z Wielkim Wybuchem. Przekonania te można opisać w kategoriach różnicy pomiędzy pytaniami „jak” i „dlaczego”, o których wspomniałem na początku tego rozdziału. Jeśli ktoś uważa, że rosnąca spójność i trafność teorii naukowych pozbawia Boga roli Stwórcy, to obala jedynie domniemaną boskość Boga-zapchajdziury. Podobnie też żadne odkrycia naukowe same z siebie nie są w stanie potwierdzić prawdy o stworzeniu. Stąd wniosek, że wystąpienie papieża Piusa XII, który w swej mowie do członków Papieskiej Akademii Nauk w roku 1951 uznał za stosowne stwierdzić, iż kosmologiczna teoria Wielkiego Wybuchu, dająca możliwość oszacowania wieku Wszechświata, ma dla teologii większą wartość niż inne możliwe ujęcia historii kosmosu, było dość niefortunne. Tego rodzaju poparcie papieża dla pewnej określonej teorii naukowej było równie kłopotliwe i mylące co osąd jego poprzednika Urbana VIII, który zakwestionował teorie Kopernika i Galileusza.

Podobnie też żadne istotne konsekwencje dla teologii nie wynikają ze spekulacji na temat początków Wszechświata, których autorem jest fizyk Alan Guth. Zaproponował on hipotezę, która na pierwszy rzut oka wydaje się być naukową wersją doktryny o stworzeniu świata z niczego. Owa czarodziejska sztuczka, dzięki której wydaje się nam, że można wyprowadzić coś (a właściwie wszystko) z niczego została opisana przez Gutha w jego słynnym sformułowaniu, zgodnie z którym Wszechświat to „darmowy obiad”. Mechanizm działania tej sztuczki wiąże się z osobliwymi własnościami próżni odkrytymi we współczesnej fizyce. W ujęciu klasycznym próżnia to po prostu pustka, która niczego nie zawiera i w której nic się nie dzieje. Heisenberg uznał jednak, że próżnia kwantowa bynajmniej nie jest tak nieruchoma. Wszystkie możliwe stany materii – fotony, elektrony, różne rodzaje kwarków itd. – wyznaczone są przez pole kwantowe. Stan, w którym wszystkie pola mają najmniejszą energię to stan próżni, czyli bezwzględny stan wyjściowy. Nie ma w nim ani fotonów, ani elektronów, ani kwarków itd., lecz nie oznacza to, że nic się tam nie dzieje. Wręcz przeciwnie, próżnia w teorii kwantowej to rodzaj ula, w którym aż huczy od ruchu. Nie ma w niej trwałych cząstek elementarnych, lecz istnieją za to ciągłe fluktuacje, w których cząstki co chwila pojawiają się i znikają. Jest to konieczne ze względu na zjawisko zwane „ruchem punktu zerowego”. Najłatwiej zrozumieć je wyobrażając sobie prosty system fizyczny, jakim jest wahadło. W fizyce klasycznej najniższy poziom energii ma ono wówczas, gdy ramię wahadła spoczywa w najniższej pozycji. Wiemy wówczas gdzie jest (najniżej) i jak się zachowuje (spoczywa). Według Heisenberga taka dokładna wiedza jest niemożliwa. Twierdzi on przeto, że w swym najniższym stanie energetycznym wahadło nieznacznie drga – znajduje się prawie, lecz nie na samym dole i prawie, lecz nie zupełnie spoczywa. Owe drgania to właśnie ruch punktu zerowego. Jeśli rozszerzymy jego właściwości na złożone pole kwantowe, otrzymamy pełną fluktuacji próżnię, o której mówiłem.

Pogląd Gutha nawiązuje do tych właściwości kwantowej próżni. Większość fluktuacji to małe wahania, lecz niezwykle rzadko może się trafić i wielkie. Nim zniknie, zadziała, według Gutha, mechanizm inflacji i rozedmie punkt, w którym zaszła taka ogromna fluktuacja, do rozmiarów Wszechświata, w którym żyjemy. Voila! Wszystko powstało z niczego.


Pomysł ten jest bardzo sprytny. Jest obciążony różnymi rodzajami trudności teoretycznych, lecz jest bez wątpienia poprawny i teoria Gutha mogłaby zadziałać. Załóżmy wspaniałomyślnie, że nasz świat powstał w ten właśnie sposób. Trzeba by dopowiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze, jedynie dokonując ogromnego nadużycia językowego można by nazwać próżnię w mechanice kwantowej niczym. Jej naturę określa szereg różnych pól kwantowych, których istnienie w niej się zakłada (nawet jeśli każde z nich znajduje się w stanie najniższej energii), oraz prawa fizyki, którym owe pola podlegają. Ów wypełniony fluktuacjami twór to raczej pełnia niż próżnia. Po drugie, nawet jeśli teoria ta podważałaby istnienie Boga deistów, którego rola sprowadzałaby się do podpalenia lontu pod Wielkim Wybuchem i który przeszedłby następnie w stan spoczynku, bynajmniej nie zagraża ona wierze w Stwórcę, wyznawanej przez teologię chrześcijańską. Boskiego aktu stwórczego, podtrzymującego świat w istnieniu, teoria Gutha nie dotyczy. Prawa fizyki, którym podporządkowane są pola kwantowe, a których istnienie musimy założyć zanim zaczniemy w ogóle mówić językiem nauki o zachodzących w próżni procesach, są wyrazem woli i zamiarów Boga. Stwórca jest fundamentem procesów fizycznych, a nie ich uczestnikiem.

Inne zagadnienia związane z początkiem Wszechświata także mogą być źródłami konfliktu. Wspomnieliśmy już o roli, jaką przypadkowe przetasowywania [7] odgrywają w powstawaniu nowych form życia, współdziałając z koniecznymi prawami natury odpowiedzialnymi za dobór i zachowanie korzystnych zmian. Według takich autorów jak Monod fakt ten całkowicie przekreśla wszelką wiarę w cel określający bieg świata, gdyż tego, co powstaje w wyniku działania przypadku nie da się z góry przewidzieć. Niewątpliwie wydaje się, że sposób w jaki pojawiło się życie wskazuje na jego przygodność. Zdumiewające możliwości ukryte w prawach fizyki atomowej mogą przyczyniać się do rozwoju bardzo złożonych systemów, lecz ich konkretna forma zależy od przypadkowych okoliczności. Są to nie tylko dowolne mutacje genetyczne, ale także ingerencje nieprzewidzianych czynników zewnętrznych, takich jak zderzenie z Ziemią ogromnego meteorytu, które zgodnie z przypuszczeniami niektórych badaczy zmieniło bieg ewolucji, powodując wyginięcie dinozaurów.

Oczywiście można też zaprzeczać, że w ogóle mamy do czynienia z działaniem przypadku. Na przykład dla Donalda Mackaya [8] świat jest stenograficznym zapisem oddziaływania nieznanych przyczyn. Uważa on, iż wszystko, co się dzieje to realizacja z góry powziętego planu, dokonywana całkowicie pod boską kontrolą. Takiego przekonania nie sposób obalić logicznymi argumentami, lecz nie jest ono całkiem przekonywujące. Czemu Bóg zdecydował się ukryć swe działanie pod pozorem przypadkowości? Atrakcyjniejszy jest pogląd Peacocke’a [9], który twierdzi, że przypadek, realizując niespełnione dotąd możliwości i pełniąc pozytywną rolę czynnika ujawniającego jest częścią boskiego planu.



____________________
[7] Jeśli chodzi o dostępne opracowanie wszystkich zagadnień związanych z przypadkiem, zob. D. J. Bartholomew, God of Chance, SCM, London 1984.
[8] D. M. Mackay, The Clockwork Image, Inter-Varsity Press, London 1974.
[9] A. R. Peacocke, Creation and the World of Science, dz. cyt., zwłaszcza rozdz. 3 i 5.


Kwestię tę bardziej jeszcze komplikuje fakt, iż relacja pomiędzy przypadkiem i koniecznością, chaosem i porządkiem okazuje się zaskakująco złożona. Jest na przykład całkiem możliwe, że przypadkowe wydarzenia prowadzą do ściśle określonych efektów. Droga, która do nich wiedzie, jest przypadkowa; przypadkowy nie jest natomiast ostateczny rezultat. Za bardzo prosty przykład może tu posłużyć następująca gra, opisana przez Bartholomewa [10]. Zaczynamy od sześciu rzutów kostką. Otrzymujemy w ten sposób sześć przypadkowo wybranych liczb, zawierających się w przedziale od 1 do 6. Przyjmijmy, że wynikiem danej serii jest liczba przypadków, w których uzyskana liczba była mniejsza lub równa 3. Jest to oczywiście liczba mieszcząca się pomiędzy 0 i 6. Powtórzmy serię sześciu rzutów, przyjmując, iż obecnie wynik serii to liczba rzutów, w których otrzymamy liczbę mniejszą lub równą liczbie stanowiącej wynik poprzedniej serii. Powtórzmy serię jeszcze raz, definiując jej wynik w podobny sposób. Opisany tu proces przebiega całkowicie przypadkowo, wskutek swobodnych rzutów kostką. Mimo to doświadczalnie bądź drogą obliczeń, możemy się przekonać, że procedura ta prędzej czy później doprowadzi do pojawienia się wyniku 0 lub 6, który następnie będzie się powtarzać w nieskończoność. By sprawę skomplikować jeszcze bardziej, zauważmy, że pozornie przypadkowe rzuty kostką s ą same w sobie całkowicie zdeterminowane, ich wynik określają jednak tak drobne różnice wstrząśnięć, że nie jesteśmy w stanie ich sobie uświadomić. Jedynie z tego powodu przypisujemy wynik przypadkowi. W zachodzących w świecie procesach mamy do czynienia z zaskakującym i niezwykle złożonym przenikaniem się różnych poziomów przypadku i konieczności.

Teologii zawsze groziła podwójna ślepota na przyczyny działające w świecie fizycznym. We Wszechświecie pojmowanym w sposób ściśle deterministyczny, rozwijającym się według z góry ustalonego planu, niewiele miejsca pozostaje na wolność i odpowiedzialność. Taki obraz Wszechświata adekwatnie wyjaśnia jedynie albo zakładana przez deizm obojętność Stwórcy, albo „żelazny uścisk” kalwińskiej predestynacji. Z drugiej strony jeśli nazbyt swobodnie określimy strukturę świata, unicestwimy wszelki sens i znaczenie. Sens może utonąć w oceanie chaosu. Świat, w którym jest miejsce zarówno na wolność, jak i na porządek wymaga równowagi pomiędzy tendencją do zacieśniania i rozluźniania więzów konieczności. Dostrzegana przez nas faktycznie równowaga pomiędzy przypadkiem i koniecznością, przygodnością i ukrytym potencjałem wydaje mi się odpowiadać woli cierpliwego i delikatnego Stwórcy, który chce osiągnąć zamierzone cele poprzez swobodny proces, godząc się z pewną dozą kruchości, niepewności i bólu, nieodzownie towarzyszących udzielonemu przez miłość darowi wolności.

Ostatnia kwestia związana z zagadnieniem początku wiąże się z naturą człowieka. Przyjmujemy, że nasze powstanie poprzedził łańcuch ewolucyjny, ciągnący się poprzez hominidy aż po najprostsze formy życia i wyłonienie się z „pierwotnej zupy”, złożonej z aminokwasów, pierwszych samopowielających się molekuł. Chrześcijaństwo jednakże twierdzi, że człowiek jest istotą wyjątkową, zdolną do komunii ze swym Stwórcą. Czy twierdzenia te można ze sobą pogodzić? Uważam, że tak. Ostatecznie człowiek, osiągając samoświadomość, wykroczył poza granice swej fizycznej genezy. Jak mówi Pascal, „wszystkie ciała, firmament, gwiazdy, ziemia i jej królestwa niewarte są najmniejszego z umysłów, zna je on bowiem, i zna także siebie samego, ciała zaś niczego nie wiedzą” [11]. Samoświadomość jest zdumiewającą własnością człowieka. Wszyscy jej doświadczamy, mimo iż nie wiemy skąd się wzięła. Jeśli organizacja materii może osiągnąć taki poziom, że jest ona zdolna do samowiedzy, to nietrudno też przyjąć, że jest ona zdolna do poznania Boga. Pogląd ten opiera się na uznaniu psychosomatycznej jedności osoby ludzkiej, wbrew greckiemu dualizmowi, który widział w ludziach zasadniczo jedynie istoty duchowe, przejściowo uwięzione w fizycznym ciele. Mimo iż owe poglądy Greków często wpływały na teologię chrześcijańską, w swych fundamentalnych przekonaniach obstawała ona przy żydowskim poglądzie o istotnej jedności ludzkiej osoby, uznawanej – wedle znanego sformułowania Wheeler-Robinsona – „nie za duszę wcieloną, lecz za ciało ożywione przez duszę”. W obrazie tym nie ma mowy o tym, że na jakimś etapie ewolucji człowieka dusza została dołączona do ciała jako swoisty duchowy dodatek. Nasza zdolność do odpowiedzi na wezwanie Stwórcy, rozwinięta w procesie ewolucji, jest najwyższym i najbardziej uderzającym przykładem ukrytych możliwości, w które wyposażony został świat fizyczny.



________________________
[10] D. J. Bartholomew, God of Chance, dz. cyt., s. 81.
[11] B. Pascal, Pensees, Penguin, New York 1966, s. 125 [por. tenże, Myśli, dz. cyt., nr 829 (53), s. 368 – przyp. red.].





Fragment książki "Jeden świat", wydanej przez
Wydawnictwo WAM

Książkę można kupić w księgarni Wydawnictwa: http://ksiazki.wydawnictwowam.pl/