Inwigilacja totalna

Tomasz Rożek

publikacja 03.07.2008 12:51

Kamery śledzące każdy ruch. Urządzenia podsłuchujące rozmowy. Komputery analizujące grymasy na twarzy. Czy to kolejna edycja Big Brothera? Nie. To podobno zwykłe życie w bezpiecznym kraju. .:::::.

Inwigilacja totalna

Niedawno Radio Zet podało elektryzującą wiadomość: podejrzany o ujawnianie informacji niejawnych były minister spraw wewnętrznych i administracji Janusz Kaczmarek był śledzony za pomocą supertajnego programu komputerowego. Jego działanie polega na rozpoznawaniu twarzy podejrzanych osób. Podobno Polska dostała oprogramowanie od swoich sojuszników po to, by walczyć z terroryzmem.

Cena bezpieczeństwa


Po atakach na World Trade Center wydano miliardy dolarów na zabezpieczenia antyterrorystyczne. Dalej się wydaje pod wpływem przepisów i norm, jakie wtedy wprowadzono. Najnowsze techniki, urządzenia i procedury dostosowano do ataków, które, niestety, udało się zrealizować. Jak przeciwdziałać czemuś, co jest jeszcze przyszłością? A zamachowcom nie brakuje chorej inwencji. – Większość pieniędzy, które wydajemy na zabezpieczenia antyterrorystyczne, jest wyrzucana w błoto – twierdzi Bruce Schneier, ekspert od spraw bezpieczeństwa. Dzieje się tak, bo terrorystom znacznie łatwiej jest się dostosować do zmieniających się warunków niż tym, którzy zajmują się bezpieczeństwem. – Wydajemy miliardy dolarów, żeby wymóc na terrorystach niewielkie zmiany w ich strategiach – mówi Schneier.

Co ma na myśli? Na pokład samolotów można było kiedyś wnosić metalowe przedmioty. Gdy okazało się to ryzykowne, lotniska za duże pieniądze wyposażano w bramki wykrywające metal. Ale to okazało się niewielką przeszkodą. Zamachowcom z 11 września 2001 roku udało się uprowadzić aż cztery samoloty za pomocą plastikowych narzędzi. Są tak samo ostre i tak samo twarde jak metalowe. Dla terrorysty opanowanie samolotu z metalowym czy plastikowym narzędziem w kieszeni nie robi większej różnicy. Dla służb odpowiedzialnych za zabezpieczenie lotnisk to wielka różnica. Różnica, która w praktyce musi oznaczać miliardowe inwestycje w nowe technologie wykrywania niebezpiecznych – tym razem plastikowych – przedmiotów.

Wybuchowa woda

Kiedyś władcy obsesyjnie bojący się o swoje życie kazali przed zjedzeniem spróbować kucharzowi tego, co przygotował. Podobno byli też tacy, którzy przez całe życie aplikowali sobie coraz większe dawki trucizny po to tylko, żeby ten jeden raz otruć swojego pana, nie zabijając siebie. Dzisiaj, w XXI wieku, historia zatacza jakieś obłędne koło. Po podaniu do publicznej wiadomości, że w 2005 roku terroryści chcieli w Wielkiej Brytanii użyć płynnych środków wybuchowych, okazało się, że urządzenia zainstalowane na lotniskach są bezużyteczne. Żeby wsiąść do samolotu, kazano pić wszystko, co się na jego pokład wnosi. Ale komisyjne kosztowanie niczego nie zmieni. Niedoszły terrorysta, schwytany przez brytyjskie służby, jako jednego ze składników bomby miał użyć zwykłego napoju energetyzującego. Takiego, jaki można kupić w kiosku i wypić, narażając się tylko na przyspieszone tętno. Poza tym nietrudno wyobrazić sobie, że w końcu jakiś specjalista w zabijaniu ludzi wymyśli taką substancję, która będzie niebezpieczna dopiero po rozpuszczeniu w neutralnym płynie. Na przykład w wodzie. Ta substancja może zostać sprasowana w postaci np. guzików do koszuli albo kartek w książce, albo... właściwie wszystkiego.

Wykrywacz ludzi

Ryzyka zamachu terrorystycznego na samolot, ale także na pociąg, autobus czy dom handlowy, nie sposób się pozbyć. Można je zminimalizować. Specjaliści twierdzą, że dotychczasowe metody wyczerpały już możliwości. – Nie należy ich zarzucać, ale środek ciężkości powinien być przesunięty z poszukiwań niebezpiecznych materiałów na poszukiwanie niebezpiecznych osób – uważa Bob Polle, ekspert w dziedzinie bezpieczeństwa lotniczego. Wydaje się, że można tego dokonać tylko przez rozwijanie elektronicznych systemów identyfikujących ludzi i równoczesny rozwój tajnych służb infiltrujących środowiska ekstremistyczne. Jednym z pierwszych systemów „skanujących” ludzi był działający od 1990 roku na amerykańskich lotniskach system CAPPS (Computer-Assisted Passenger Prescreening System). Po atakach na Nowy Jork w 2001 roku podłączono go do baz danych, które zawierały informacje niemające na pozór nic wspólnego z podróżą samolotem. Dane podatkowe, mieszkaniowe, policyjne czy nawet bankowe – wszystkie możliwe.

System przeglądał listę pasażerów i wybierał tych, którzy powinni zostać dokładniej skontrolowani przez odpowiednie służby na lotnisku. Zwolennicy tego rozwiązania często podkreślali, że cała piątka terrorystów, którzy wsiedli do samolotu linii American Airlines (lot 77), by rozbić go o budynek Pentagonu, była wyselekcjonowana z listy pasażerów właśnie przez system CAPPS. Przeciwnicy używali dokładnie tego samego argumentu jako dowodu niewydolności i nieprzydatności programu. Owszem, terroryści zostali wyselekcjonowani, a następnie skontrolowani dokładniej niż inni pasażerowie. Pracownicy lotniska Washington Dulles International Airport nie znaleźli jednak powodu, żeby przyszłych zamachowców nie wpuścić na pokład samolotu. Ostatecznie w połowie 2004 roku, z powodu miażdżącej krytyki płynącej zarówno z USA, jak i z innych krajów, system zamknięto. To samo spotkało następcę CAPPS, system Secure Flight.

Nie ukryjesz się w tłumie

Pomijając kwestie prawne, te dwa systemy były niedoskonałe głównie dlatego, że… nazwisko można sfałszować. Dlatego na dowodach tożsamości coraz częściej zapisuje się tzw. informacje biometryczne, takie jak wzór siatkówki oka, linie papilarne, kształt twarzy, geometria dłoni czy próbka głosu. Im więcej skatalogowanych informacji biometrycznych, tym łatwiej o bezsporną identyfikację pasażera. Pewnym rozwinięciem tego pomysłu jest system testowany obecnie w USA, polegający na automatycznym rozpoznawaniu twarzy w tłumie ludzi. To właśnie oprogramowanie tego typu miało śledzić Janusza Kaczmarka.

Złapana w kamerze twarz jest przez odpowiedni algorytm analizowana pod względem charakterystycznych punktów. Rozstaw oczu, szerokość ust, kształt uszu czy nosa, odległość od czubka nosa do brody. To wszystko jest porównywane z zawartością obrazów w bazie danych. System wyprodukowany przez firmę Visionics już kilka lat temu osiągnął zdolność analizowania do miliona twarzy na sekundę. By system działał, nie trzeba instalować nowych kamer. Wystarczy zainstalować program na komputerze, który obsługuje kamery miejskiego monitoringu. W takich miejscach jak lotniska, domy handlowe, dworce, ale także miejskie skwery czy ulice. One mogą wyszukiwać twarze.

Systemy skanujące twarz i w ten sposób identyfikujące potencjalnie niebezpieczne osoby, spełniają swoją rolę tylko wtedy, gdy śledzony człowiek znany jest służbom. W taki sposób mogła zostać rozpoznana większość z terrorystów, którzy 11 września 2001 r. zaatakowali World Trade Center. Co z tymi, o których służby specjalne nie wiedzą? Oni też nie mogą czuć się bezpiecznie. Autorzy programu do skanowania ludzkich twarzy twierdzą, że do komputera głównego można dodatkowo wprowadzić algorytm, który np. pozwoli po sposobie chodzenia automatycznie wyławiać z tłumu tych, którzy pod płaszczem czy kurtką niosą coś ciężkiego. Programy zaczną więc wyłapywać nie tylko znane osoby, ale także te, które zachowują się w sposób mogący budzić zainteresowanie. Już istnieją programy, które analizując głos czy wyraz twarzy, potrafią natychmiast dać odpowiedź, czy dana osoba jest zdenerwowana, zestresowana czy nastawiona pozytywnie.

Życie pod obserwacją

Systemy poszukujące niebezpiecznych ludzi są na razie we wstępnej fazie rozwoju. Im bardziej wyszukane metody walki z zagrożeniem, tym bardziej nasze życie staje się ograniczone. Może się wydawać, że analiza naszych zamiarów w czasie rozmowy przez telefon nie jest dużą ingerencją w prywatność. A czytanie e-maili czy podsłuchiwanie rozmów telefonicznych (robi to amerykański system satelitarny Echelon)? Albo automatyczne śledzenie nas w mieście? Zaczynamy się czuć jak w gorsecie. Ale to wszystko dla wyższych celów może być do zaakceptowania pod warunkiem, że opisane wyżej systemy używane są w sposób odpowiedni i odpowiedzialny. O ile używają ich „ci dobrzy”. I o ile informacje gromadzone i analizowane przez ogromne komputery w agencjach wywiadowczych nie wyciekają, np. do firm ubezpieczeniowych. W innym wypadku życie w skupisku ludzkim i życie w więzieniu to w zasadzie to samo. Taka przyszłość jest mroczna jak niektóre obrazy science fiction, w których wszechmocna i wszechobecna Agencja wie wszystko o wszystkich. Każdego dnia nad USA lata 56 tys. samolotów. W Europie w ciągu doby w powietrzu jest około 25 tys. samolotów. W tradycyjny sposób wszystkich skontrolować się nie da, dlatego dzisiaj wydaje się, że automatyczne systemy inwigilujące to jedyny kierunek, w którym możemy pójść, by być bezpieczni. Ale czy nadal wolni?



Gość Niedzielny 09/2008