Poza granicą śmierci

Jacek Dziedzina

publikacja 14.12.2007 12:47

To nie kanibalizm, ale akt miłości. Kolejny raz zachęcamy Czytelników do wypełniania deklaracji zgody na wykorzystanie swoich narządów do przeszczepu po śmierci. Apelują o to w specjalnym liście polscy biskupi. .:::::.

Poza granicą śmierci

Pisaliśmy już o tym kilka razy. Ostatnio, kiedy w całej Polsce odnotowano niepokojący spadek przeszczepów. Nie dlatego że brakowało potrzebujących, ale z powodu malejącej liczby osób wyrażających zgodę na wykorzystanie swoich narządów po śmierci. Dużo zamieszania narobiła afera w jednym z warszawskich szpitali, nagłośniona przez władze i media. Ludzie bali się, że w sytuacji granicznej ktoś z lekarzy może zaniechać ratowania ich życia, żeby pozyskać narządy. – Ja sama nie wiem, czy podpiszę taką deklarację – moja koleżanka do dziś ma wątpliwości.

– A jak mnie do karetki kiedyś wezmą, to jaką mam pewność, że nie odłączą mnie od aparatury, bo będzie komuś potrzebna moja nerka? – pyta nie do końca przekonana. Niestety, jedna sprawa, zresztą nie zakończona jak dotąd wyrokiem sądowym, spowodowała niepotrzebny zamęt w części społeczeństwa. Profesor Marian Zembala ze Śląskiego Centrum Chorób Serca mówi, że liczba transplantacji zmalała już rok temu, jeszcze przed „sprawą doktora G.” – Zadaję sobie pytanie, dlaczego katolickie społeczeństwo nie docenia transplantologii? – mówi prof. Zembala. – Przecież jeden lekarz nie może zachwiać zasadami moralnymi społeczeństwa – stwierdza z przekonaniem. I dodaje, że spadkowi przeprowadzanych transplantacji zaszkodziły też strajki lekarzy.

Są ludzie

– W pierwszym roku po przeszczepie czułem jakąś niewidzialną nić łączącą mnie z moim dawcą, ale teraz już traktuję to jak moje własne serce – mówi Tadeusz Bujak, ponad 10 lat po przeszczepie serca. Dziś jest prezesem Stowarzyszenia Transplantacji Serca. – Kiedy doczekałem się dawcy, było to dla mnie trudne. Dlaczego ja, pytałem siebie, a nie kto inny? Czy ja bardziej na to zasługuję? – wspomina pan Bujak. Nie wierzy w to, że lekarze są zdolni do takich nadużyć, żeby zaniechać czyjegoś leczenia dla pozyskania narządów. – Jest duża kontrola całego systemu przeszczepów, to jest obowiązek społeczeństwa, żeby nie dochodziło do nadużyć – twierdzi. – Jeśli uważamy, że lekarz może zabić, żeby wziąć narządy, to podważamy sens tego zawodu – dodaje.

Ksiądz Krzysztof Tabath, duszpasterz służby zdrowia w Katowicach, od lat angażuje się w promocję „aktów woli”, zezwalających na wykorzystanie swoich narządów po śmierci. Mówi, że w tym samym czasie, kiedy transplantolodzy bili na alarm, że brakuje narządów do przeszczepów, był świadkiem wielu gestów, które świadczą o wrażliwości ludzi. – Miałem kazanie w pewnej parafii i powiedziałem, że przy wyjściu leżą deklaracje, że można zabrać i wypełnić. I w ciągu jednej niedzieli poszło 1100 deklaracji – mówi ks. Tabath. Uważa, że ludzie nie są zamknięci na takie akty dobrej woli. Jeśli już pojawiają się wątpliwości, to bardziej z lęku niż z obojętności. – Większe obawy mają ludzie starsi – mówi kapelan. – Młodzi bardziej realistycznie patrzą na świat i są nastawieni na miłość ogólnoludzką – dodaje. Ostatnio prowadził rekolekcje dla młodzieży i na końcu ogłosił, że na ołtarzu leżą takie deklaracje. Okazało się, że trzy czwarte uczestników wzięło małe karteczki.

Biskupi na „tak”

W tym roku polski episkopat dołącza się do apelu transplantologów i ludzi oczekujących na przeszczepy. „Decyzja oddania własnego narządu, np. nerki, czy zgoda na pobranie organów z ciała zmarłej bliskiej osoby nie jest łatwa. Jednak od tej decyzji często zależy uratowanie czyjegoś życia” – napisali biskupi. Kościół katolicki wiele razy przypominał o tym, że przeszczepy są zgodne z przesłaniem Ewangelii. Mówił o tym także Jan Paweł II, który zgodę na przekazanie swoich narządów po śmierci określał jako „miłość przesuniętą poza granicę śmierci”. A w encyklice „Evangelium vitae” pisał: „Na szczególne uznanie zasługuje oddawanie organów, zgodnie z wymogami etyki, w celu ratowania zdrowia, a nawet życia chorym, pozbawionym niekiedy wszelkiej nadziei”. – Transplantologia bardzo dużo zawdzięcza działalności Kościoła katolickiego i innych Kościołów chrześcijańskich – mówi prof. Zembala, który nie kryje radości z listu biskupów.

Na całym świecie miliony osób żyją dzięki narządom innych ludzi. Twierdzą często, że przeżyli swoje drugie narodzenie. Na Jasną Górę przybyła pielgrzymka rowerowa osób po transplantacji serca. Prowadzący ją powiedział pielgrzymom: dziękuję wam, że przywieźliście tutaj serca waszych dawców. W takich sytuacjach widać najbardziej, że tu już nie chodzi o jakieś względy ekonomiczne, o prawo, ale o zwykłe, ogólnoludzkie odczucia.

Prawo miłości

Po co właściwie składać deklaracje o zgodzie na wykorzystanie naszych organów po śmierci? Przecież w polskim prawie istnieje tzw. reguła zgody domniemanej. Jeśli ktoś nie wyraził sprzeciwu, to znaczy, że można pobrać jego narządy. Prawo to nie jest, delikatnie mówiąc, zgodne z duchem chrześcijańskim. Przecież to, że się nie sprzeciwiłem, nie oznacza automatycznie, że wyraziłem zgodę. Dlatego też w praktyce jest tak, że lekarze pytają o zgodę rodzinę zmarłego, jeśli ten nie pozostawił pisemnej zgody na wykorzystanie jego organów. Dzieje się tak, mimo że teoretycznie, według prawa, rodzina nie może przeszkodzić takiej operacji. Sąd jednak może wziąć pod uwagę jej opinię, jeśli zezna, że przed samą śmiercią zmarły odmówił wykorzystania jego narządów do przeszczepu. Stąd też tak ważna jest ta deklaracja, żeby uniknąć problemów.

Jest jednak ważniejszy powód. Deklaracja ma znaczenie moralne. – Jest przecież różnica, czy coś daję dobrowolnie, czy coś mi zabierają – mówi ks. Tabath. Chodzi o to, żeby nie traktować ciała człowieka, także po śmierci, instrumentalnie, ale potraktować go jako podmiot decyzji, którą sam podjął. Każdy ma prawo zdecydować sam. – Deklaracja jest czymś w rodzaju testamentu – dodaje ks. Tabath. – Lekarz, widząc taką deklarację, może ten testament wypełnić – mówi. Tadeusz Bujak wierzy głęboko w słuszność i piękno takiego aktu woli. – Jeśli jakieś osoby wierzące mają wątpliwości, czy tak można, to nauczanie Jana Pawła II powinno wszystko wyjaśnić – mówi. – Przecież kiedy umieramy, nie potrzebujemy już tych narządów, a one mogą komuś pomóc – przekonuje.



Gość Niedzielny 38/2007