Dwie zmarnowane doby

Tomasz Rożek

publikacja 05.05.2009 10:50

Polacy o katastrofie w Czarnobylu dowiedzieli się dokładnie dwie doby po zdarzeniu. To był zmarnowany czas. .:::::.

Dwie zmarnowane doby

W Czarnobylu nie wybuchła bomba jądrowa. Zapalił się grafit (odmiana węgla), który wypełniał wnętrze reaktora RBMK-1000. Oprócz grafitu w reaktorze znajdowało się jeszcze 200 ton paliwa jądrowego. Reaktor czarnobylski produkował pluton, z którego wojskowi robili potem bomby atomowe, ale równocześnie dostarczał energii elektrycznej. Był bardzo nietypowy, bo nie miał kopuły bezpieczeństwa. Gdyby obudowę miał, tak jak mają wszystkie (za wyjątkiem niektórych na terenie ZSRR) reaktory na świecie, do tragedii by nie doszło.

Pożar

Grafit się zapalił, bo w rdzeniu reaktora była za wysoka temperatura. W wyniku pożaru 10 ton radioaktywnego materiału z rdzenia reaktora wydostało się do atmosfery. Połowa z tego opadła bardzo blisko budynku elektrowni. Resztę wiatr rozwiał po – dosłownie – całym świecie. Ślady katastrofy czarnobylskiej można znaleźć na przykład na obydwu ziemskich biegunach. To, co znajduje się we wnętrzu reaktora, jest silnie radioaktywne. To właśnie część z tych materiałów wraz z dymem palącego się grafitu dostała się do atmosfery. Ile tego było dokładnie? Od połowy lat 50. XX wieku światowe mocarstwa atomowe przeprowadzały próbne wybuchy jądrowe w ziemskiej atmosferze. Wysoko w powietrzu detonowano bombę jądrową i obserwowano, co się stanie. Działo się głównie to, że na powierzchnię każdego skrawka ziemi spadał radioaktywny pył. Później prób atmosferycznych zakazano. W rekordowym – jeżeli chodzi o próbne wybuchy jądrowe – roku 1962 do atmosfery dostało się ponad 180 razy więcej radioaktywnych izotopów jodu i 5 razy więcej izotopów cezu niż w wyniku pożaru w Czarnobylu. Te dane dotyczą tylko jednego roku, a próby atmosferyczne trwały od 1954 do 1980 roku.

Chmura

W wyniku nieodpowiedzialnych eksperymentów (przy wyłączonych systemach bezpieczeństwa reaktora) 26 kwietnia 1986 r. o 1.23 w nocy z powodu bardzo wysokiej temperatury rozerwany został jeden z reaktorów elektrowni atomowej w Czarnobylu. Polski (ani innych krajów) o katastrofie oczywiście nikt nie informował. Północno-wschodni wiatr radioaktywną chmurę przeganiał w kierunku Bałtyku, zahaczając o Polskę od Białej Podlaskiej, przez Białystok, Olsztyn i Suwałki. Jako pierwsza (poniedziałek 28 kwietnia o godz. 7 rano) niepokojące odczyty zanotowała stacja monitoringu radiacyjnego w Mikołajkach. W powietrzu było ponad 500 tys. razy więcej izotopów promieniotwórczych niż w dniu poprzednim! Kilka godzin później wiatr zmienił kierunek. Teraz znad Bałtyku chmura przesuwała się na południe, przez sam środek Polski. Stacja w Mikołajkach poinformowała Centralne Laboratorium Ochrony Radiologicznej (CLOR) w Warszawie. Z weryfikacją nie było problemu.

Wtedy izotopy z czarnobylskiego reaktora znajdowały się już nad Warszawą. Po przeprowadzeniu odpowiednich analiz, dosłownie po kilku godzinach, było już wiadomo, że rejestrowane skażenie to nie wynik eksplozji jądrowej, tylko awarii elektrowni atomowej. Która siłownia zawiniła, świat usłyszał dopiero w poniedziałkowy wieczór, z brytyjskiego radia BBC. To jednak polskie służby jako pierwsze na świecie (poza ZSRR) zarejestrowały podwyższoną promieniotwórczość. Krótko po północy we wtorek 29 kwietnia w Komitecie Centralnym PZPR rozpoczęło się spotkanie członków rządu, Biura Politycznego PZPR i Komitetu Obrony Kraju.

To na tym spotkaniu komuniści zgodzili się na podawanie wszystkim poniżej 18. roku życia tzw. płynu Lugola (wodnego roztworu jodku potasu i pierwiastkowego jodu). W ten sposób tarczycy dostarczono zapas jodu po to, by organizmy młodych ludzi nie pobierały go z powietrza. Jod w atmosferze był wtedy radioaktywny, a ten w ohydnym płynie Lugola – „zdrowy”. Groźna nie była ilość radioaktywnych pierwiastków w atmosferze, tylko perspektywa, że jeden z tych pierwiastków zostanie wchłonięty i zmagazynowany we wnętrzu ludzkiego organizmu. W sumie w całym kraju płyn Lugola wypiło 18,5 mln osób (w tym ok. 95 proc. dzieci).

Zdrowie

Radioaktywna chmura opuściła teren Polski z 1 na 2 maja. W pierwszych godzinach maja radioaktywnego cezu w Warszawie było 100 razy mniej niż jeszcze 2–3 dni wcześniej. Niebezpieczne pierwiastki albo zostały znad Polski wywiane (w kierunku obszarów położonych na południe), albo się rozpadły, albo opadły wraz z deszczem na powierzchnię ziemi. Tak było w okolicach Opola i na Podkarpaciu.
Komitet Naukowy Narodów Zjednoczonych ds. Skutków Promieniowania Atomowego (UNSCEAR) ocenił, że w pierwszym roku po czarnobylskiej katastrofie Polacy otrzymali na całe ciało dawkę 0,27 mSv (Sivert to jednostka dawki promieniowania pochłoniętego przez organizm). To zaledwie 10 proc. rocznej dawki, jaką otrzymujemy wszyscy od izotopów naturalnie znajdujących się w naszym otoczeniu (szczególnie w glebie).

Wyższa była natomiast dawka promieniowania na samą tarczycę. W badaniach epidemiologicznych, prowadzonych m.in. przez prof. dr. hab. Janusza Naumana z Kliniki Endokrynologii AM w Warszawie, nie wykryto negatywnego wpływu katastrofy czarnobylskiej na nasze zdrowie. – Nie zarejestrowaliśmy wzrostu zachorowań na raka brodawkowatego tarczycy – typową formę raka popromiennego. Natomiast rejestrujemy wzrost zachorowań na inne formy raka tarczycy. Muszę jednak dodać, że wśród endokrynologów przeważa opinia, że powodem tego stanu jest głównie niedobór w diecie jodu, którego dodawania do soli zaprzestano w Polsce w latach 80. – powiedział prof. dr hab. Janusz Nauman.

Badania na szeroką skalę prowadzono i dalej prowadzi się w wielu krajach, nie tylko europejskich. Nigdzie nie zauważono wzrostu zachorowalności w wyniku pożaru w Czarnobylu. To oczywiście statystyka. Oznacza to, że nie można wykluczyć, że konkretne osoby ucierpiały z powodu katastrofy. Najwidoczniej ilość takich przypadków była jednak tak mała, że niezauważalna w skali poszczególnych krajów.

Z jednym wyjątkiem. Jedna grupa z powodu pożaru w Czarnobylu ucierpiała znacząco. Nienarodzone dzieci. Brakuje dokładnych danych, ale różne źródła (m.in. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej) szacują, że z powodu pożaru w Czarnobylu w wyniku aborcji zabito od 100 tys. do 200 tys. nienarodzonych dzieci. Psychoza, szczególnie w krajach Europy Zachodniej, w połączeniu z brakiem elementarnej wiedzy spowodowała, że wiele kobiet decydowało się na zabicie swojego dziecka. Bały się, że będzie poważnie upośledzone. Te obawy były całkowicie bezpodstawne.


Czarnobyl i polscy komuniści
Pierwsza narada polskich władz komunistycznych odbyła się kilkanaście godzin po tym, jak zanotowano w Warszawie wysokie stężenie pierwiastków radioaktywnych. Nie chciano na niej słuchać rad naukowców, m.in. tej, by wstrzymać przygotowania do 1-majowych pochodów. Uzgodniony tekst komunikatu dla mediów (napisany przez ówczesnego rzecznika rządu – Jerzego Urbana) ostatecznie nie został podany do publicznej wiadomości. Treścią komunikatu zajmował się Wydział Prasy KC.

Zmieniał go i poprawiał kilka razy. Polscy komuniści stali się bardziej skorzy do współpracy i informowania społeczeństwa dopiero wtedy, gdy okazało się, że skażenie Polski jest niewielkie, że nikomu nie zagraża. Choć to wciąż wywołuje spore kontrowersje, władze komunistycznej Polski nie utrudniały naukowcom zbierania danych naukowych. Pozwalały nawet na pobieranie próbek z wyższych warstw atmosfery z pokładów wojskowych helikopterów.

W 1991 roku ukazał się raport dr. Andrzeja Wierusza na temat skażenia Polski po czarnobylskiej katastrofie. Andrzej Wierusz był szefem solidarnościowej komisji specjalistów powołanych przez prezesa Państwowej Agencji Atomistyki ds. sprawdzenia następstw katastrofy w Czarnobylu. Jego raport nie wskazuje na większe nieprawidłowości. Tzw. raport Wierusza jest zbieżny co do oceny skażenia Polski z oficjalnym raportem rządowym z roku 1986 (tzw. raportem Szałajdy).



Gość Niedzielny 17/2009