Sokół powraca

Przemysław Kucharczak

publikacja 12.10.2006 22:29

Nawet Robert Kubica nie umiałby go wyprzedzić. To najszybsze zwierzę na ziemi. Stworzenie, które w przeszłości w Polsce wyginęło, ale dzisiaj powraca: sokół wędrowny .:::::.

Sokół powraca

Kłiii! Kłiiii! – niesie się nad Mydlnikami, dzielnicą Krakowa. Jesteśmy w ośrodku hodowli sokołów przy Katedrze Zoologii i Eko-logii Akademii Rolniczej. A ten głos dochodzi z woliery zajmowanej przez parę sokołów. – Sąsiadka pytała kiedyś, gdzie świnie tak kwiczą. A tymczasem to jeden z odgłosów, które wydają sokoły – śmieje się profesor Zbigniew Bonczar, szef ośrodka.

Gniazdo na Pałacu Kultury

W Polsce jest aż pięć ośrodków, w których wykluwają się małe sokoły. Sokolątka świdrują swoimi ciemnymi oczami wszystko dookoła. Ich mamy i ojcowie do końca życia będą mieszkać w swoich wolierach. Ale one co roku wyfruwają w świat wolno. Od 1990 roku przyrodnicy wypuścili w różnych częściach Polski prawie 300 młodych sokołów.

Większość z nich nie dożyła dorosłości. Niektóre pokaleczyły się na drutach energetycznych. Inne zabili myśliwi, którym zdawało się, że strzelają do bardziej rozpowszechnionego jastrzębia. Zresztą to też jest nielegalne. Niektórzy myśliwi jastrzębi jednak nie lubią, bo im się wydaje, że to konkurenci w polowaniach na bażanty.

Sporo wypuszczonych w Polsce sokołów szczęśliwie jednak przeżyło. Zamieszkały w głębokich lasach lub w górach. Ale czasem też blisko nas, w wielkich miastach. Para sokołów założyła nawet gniazdo na warszawskim... Pałacu Kultury. – W tym roku warszawska para dochowała się czterech młodych – cieszy się Sławomir Sielicki, prezes Stowarzyszenia „Sokół”.

Sokoły zamieszkały też na wysokim na 250 metrów kominie fabrycznym w Szczecinie, na kominach zakładów azotowych we Włocławku, na kominach w Puławach, w Toruniu, w Płocku. – Właśnie zamontowaliśmy gniazdo dla sokołów na bazylice Mariackiej w Krakowie. To gniazdo wygląda jak płaska szuflada. Jutro będziemy je wysypywać żwirkiem. Może wiosną sokoły zechcą się tam osiedlić? – ma nadzieję prof. Bonczar.

Profesor wypuszcza sokoły ze stoku góry Sokolicy w Pieninach. Turyści na Trzech Koronach widzą nawet z daleka sokole gniazdo. – Wypuszczamy je też z Baszty Złodziejskiej na Wawelu. Ich pierwszym przystankiem na wolności jest wieża katedry wawelskiej – zdradza prof. Bonczar.

Jak w Formule 1

Sokoły, które wybiorą miasta, na pewno nie będą głodować. Jedzenie samo pcha się tam im w szpony. A to dlatego, że centra wielu miast są dziś okupowane przez coraz liczniejsze stada gołębi. – Więc może w przyszłym roku stada gołębi na krakowskim rynku odrobinę się zmniejszą? – pytam. – Nie, w żadnym razie. Musiałaby tam zamieszkać ogromna liczba sokołów ­– kręci głową profesor Bonczar.

Sokół poluje na mniejsze i średnie ptaki. Zwykle szybuje na niebie na ogromnej wysokości. Ale kiedy wypatrzy przelatującą poniżej kawkę czy kaczkę, zaczyna ku niej swój przerażający lot nurkowy. Żadne inne zwierzę nie umie osiągnąć tak szalonej szybkości. Sokół spada na ofiarę z prędkością powyżej 300 kilometrów na godzinę. Czyli tyle samo, ile wyciągają supernowoczesne bolidy Formuły 1. – Sokół leci w dół szybciej niż spadający przedmiot. Bo to jest spadanie aktywne – mówi prof. Bonczar. – On najpierw bije skrzydłami i nadaje sobie wielką prędkość początkową. A potem zwija się w postać idealnej, aerodynamicznej kropli – tłumaczy.

Kuro, nie bój się

Właściciele kur nie muszą się jednak martwić, że sokołów w Polsce przybywa. Ten dumny drapieżnik nie zniża się do szarpaniny z drobiem na ziemi. Poluje tylko w przestworzach. A jeśli upolowany gołąb przypadkiem spadnie mu na ziemię, on nawet go stamtąd nie podnosi. Po co ma ryzykować naziemne starcie o łup z jastrzębiem albo lisem? Jeszcze by mu się pióra uszkodziły... Zamiast tego sokół woli wzbić się wyżej i wypatrywać nowej ofiary. Chociaż sokoły są tak wspaniałymi myśliwymi, przed pół wiekiem w Polsce wyginęły. Skąd się wzięła tamta klęska?

Otóż wszystko przez DDT. To owadobójczy środek, który rolnicy stosowali w latach 50. i 60. Okazało się jednak, że DDT jeszcze bardziej niż owadom szkodzi całej przyrodzie. Drapieżne ptaki zaczęły znosić jajka o zbyt cienkich skorupkach. Jajka te pękały przy wysiadywaniu. Ptasi rodzice miażdżyli je własnymi ciałami. To był dramat. Orły i jastrzębie stanęły na krawędzi zagłady. Z sokołami stało się jeszcze gorzej. W latach 80. ornitolodzy zaobserwowali na polskim niebie tylko kilka ostatnich, osamotnionych sokołów wędrownych. Nikt nie znalazł ich gniazda. Można powiedzieć, że to był ich koniec.

Od kilkunastu lat jednak polska przyroda wyraźnie się odradza. Znów przybywa drapieżnych ptaków. Naukowcy uznali, że sokoły też powinny sobie poradzić, jeśli ludzie trochę im pomogą. Spróbowali więc. Niemieccy sokolnicy przekazali Polakom pierwsze sokoły do hodowli. I dzisiaj wygląda na to, że akcja się udała.


Gość Niedzielny 41/2006