KontrEwolucja

Rzeczpospolita/Łukasz Kaniewski, Krzysztof Urbański/a.

publikacja 06.01.2005 21:44

Jeżeli będziemy wprowadzać treści religijne do nauki, otrzymamy karykaturę religii. I nauki - twierdzą autorzy tekstu w Rzeczpospolitej pisząc o sporze pomiędzy zwolennikami inteligentnego projektu a ewolucjonistami. .:::::.

Kto stworzył drzewa, góry i człowieka? Oczywiście Latający Potwór Makaronowy. Tak przynajmniej twierdzą jego wyznawcy, czyli pastafarianie. Kościół Latającego Potwora Makaronowego, chociaż młody, rozwija się prężnie, zyskując wiernych na całym świecie

Założycielem Kościoła jest Bobby Henderson, świeżo upieczony absolwent jednego z amerykańskich uniwersytetów. Oczywiście nie traktuje on swojego wyznania serio - Latający Potwór Makaronowy to tylko głupi studencki żart. Głupi, lecz nie bezsensowny. A sens tego żartu jest taki: jeżeli będziemy wprowadzać treści religijne do nauki, możemy w rezultacie otrzymać karykaturę religii. I karykaturę nauki.

Założony przez Hendersona Kościół to satyryczna odpowiedź na decyzję Rady Edukacji amerykańskiego stanu Kansas, która stwierdziła, że w szkołach publicznych powinno się nauczać nie tylko naturalistycznej teorii ewolucji, ale również tak zwanej teorii inteligentnego projektu, która głosi, że organizmy żywe zawdzięczają swoje istnienie działalności wyższej inteligencji.

Ideę inteligentnego projektu spopularyzował w latach dziewięćdziesiątych XX wieku amerykański biolog Michael Behe. Zgodnie z teorią Darwina - rozumował biolog - wszystkie gatunki organizmów zmieniały się dzięki przypadkowym mutacjom utrwalonym następnie w toku naturalnego doboru. Ewolucja postępowała więc na ślepo i małymi kroczkami. Tymczasem w organizmach żywych są pewne struktury, które nie mogły powstać w toku stopniowych, przypadkowych zmian. Behe przyrównuje je do budowanych przez człowieka mechanizmów, na przykład do pułapki na myszy. Składa się ona z deseczki, sprężyny, przynęty i drutu. Jeżeli odejmie się choćby jeden element, pułapka nie zadziała - nie mogła więc powstać na drodze drobnych, przypadkowych kroków. Ktoś ją musiał zaprojektować, a potem wykonać.

Stary pomysł z nową nazwą

Podobnie rzecz się ma - uważa Michael Behe - na przykład z wiciami bakterii, czyli wypustkami, których bakteria używa do poruszania się. Żeby wić zadziałała, wszystkie jej części muszą być dokładnie dopasowane. Badania genetyczne wykazały, że potrzebnych jest np. 40 różnych białek - jeżeli zabraknie jednego, wić nie będzie spełniała swojej roli.

- Argumenty Behego wywołały ożywioną dyskusję, w trakcie której pokazano teoretyczną możliwość ewolucyjnego powstawania takich struktur jak wici - mówi prof. Kazimierz Jodkowski, filozof, autor książki o sporze kreacjonistów z ewolucjonistami. - Z tej dyskusji argumenty Behego wyszły znacznie osłabione.

Karol Sabath, paleontolog z Polskiej Akademii Nauk, uważa, że te argumenty od początku były pozbawione większej wartości.

- Dzisiejsza teoria inteligentnego projektu - twierdzi - to nic innego jak stara tzw. teologia naturalna, głoszona na początku XIX wieku przez Williama Paleya, biskupa anglikańskiego. Paley przekonywał, że kiedy widzimy polny kamień, to myślimy, że znalazł się on na polu w sposób przypadkowy i naturalny. Ale jeśli znajdziemy zegarek, to wniosek jest oczywisty - musiał istnieć zegarmistrz, który go zaprojektował, bo taka rzecz nie może powstać sama z siebie. I skoro zegarek dowodzi istnienia zegarmistrza, inteligentnego projektanta, to tym bardziej wskazują na to ludzkie oko, ręka itp. doskonałe twory.

- Argument zegarka - przekonuje Karol Sabath - został zdemistyfikowany przez Darwina i późniejszych badaczy. Okazało się, że wszystkie te skomplikowane struktury, które Paley przywoływał, powstawały etapami. Ręka ma dobry zapis kopalny i można zademonstrować historię powstania tego organu: od płetw ryb trzonopłetwych do kończyn pierwszych czworonogów, gadów, ssaków - widać, że to jest wciąż ta sama ręka, choć z innymi proporcjami palców.

- Kreacjoniści spod znaku inteligentnego projektu wygrzebali stary pomysł Paleya i sprzedają go pod nową nazwą - uważa Sabath. - Teraz już nie posługują się przykładem oka czy ręki, używają nowocześniejszych przykładów biochemicznych, piszą o czynnikach krzepnięcia krwi, wiciach bakteryjnych. Ale i ta argumentacja zostałapodważona. Okazało się, że są na przykład zwierzęta z prostszymi mechanizmami krzepnięcia krwi - mówi Karol Sabath.

Teoria inteligentnego projektu jest odrzucana przez większość biologów również z innego powodu: uważają ją za nienaukową. Teza naukowa musi być falsyfikowalna, to znaczy musi istnieć możliwość jej obalenia. Teza o uczestnictwie wyższej inteligencji w powstaniu życia i człowieka sfalsyfikować się nie da.

Triumf materializmu

Ten sam zarzut można jednak postawić tezie przeciwnej, głoszącej, że ewolucja człowieka obyła się bez cudownych ingerencji. Sam Sabath przyznaje, że jest to założenie, a nie wynik naukowych dociekań. - W naukach przyrodniczych obowiązuje zasada tzw. materializmu metodologicznego - mówi. - Oznacza to, że nie wolno w wyjaśnieniach przywoływać rozwiązań cudownych czy nadprzyrodzonych.

- Jest natomiast zespół twierdzeń, których ewolucjonista nigdy nie porzuca - dodaje Kazimierz Jodkowski - to są twierdzenia filozoficzno-światopoglądowe, materialistyczny ateizm. Oto prawdziwe twarde jądro ewolucjonizmu. I właśnie tych twierdzeń się w tej teorii broni.

Zrozumiałe jest, że naukowcy gotowi są bronić materializmu. To właśnie dzięki przywołanej przez Sabatha zasadzie materializmu przyrodniczego nauka święci swoje triumfy. Pozostaje jednak pytanie: czy założenia metodologiczne, którym nauka zawdzięcza swe sukcesy, wszyscy ludzie zechcą uznać za jedyny i wystarczający do życia światopogląd?

O tym problemie pisał już przed stu laty Stanisław Brzozowski. Twierdził, że nawet gdyby ludzie stworzyli w laboratorium nie tylko życie, ale i nowego człowieka, to nic nie zabroni temu nowo powstałemu jegomościowi prosto z probówki, jeśli zechce, udać się do kościoła i przystąpić do spowiedzi. "Na zagadnienia dotyczące przeznaczenia, zadania, pochodzenia i charakteru życia ludzkiego nauka nie odpowiada, odpowiadać nie może: nauka zmienia tylko sam charakter naszego życia, jest momentem tworzenia człowieka przez człowieka" - pisał Brzozowski w artykule "Etapy sentymentalizmu". Rzecz jasna Brzozowskiemu nie chodziło w tej wypowiedzi o życie w sensie biologicznym, lecz o życie w najbardziej podstawowym sensie: ludzkie życie, którego doświadczamy i które nas doświadcza.

Nowe średniowiecze?

Nauka ma więc metodę (materializm metodologiczny), która zapewnia jej sukcesy. Lecz nie wszyscy chcą widzieć tę metodę w roli jedynego fundamentu naszego pojmowania świata. Stąd ataki na ewolucjonizm. Światopoglądowe racje tych ataków da się zrozumieć. Niestety, atakujący zadecydowali, że będą walczyć o swój światopogląd na polu nauki. To wybór niefortunny. Można przewidywać, że próby wprowadzenia do nauki hipotez sprzecznych z założeniami myślenia naukowego zakończą się albo szybkim odrzuceniem tych hipotez, albo wypaczeniem naukowego myślenia. Tego drugiego bardzo obawia się Sabath. - W kraju, w którym do władzy dojdzie ekipa zwolenników inteligentnego projektu - przewiduje - może się zacząć takie sterowanie funduszami, żeby na przykład kreacjoniści dostawali pieniądze, a ewolucjoniści, czyli praktycznie wszyscy biolodzy, geolodzy, astrofizycy - nie. Na dłuższą metę grozi to nowym średniowieczem.

W wir walki światopoglądowej pomiędzy ewolucjonizmem a teorią inteligentnego projektu rzucił się ostatnio Kościół katolicki. Papież Benedykt XVI mówi o "ogłupieniu ewolucjonizmem", a arcybiskup Wiednia, kardynał Shoenborn, pisze, że "idea ewolucji w sensie niezaplanowego, pozbawionego kierownictwa procesu jest nieprawdziwa". Jak rozumieć te wypowiedzi?

- Kiedy Darwin przekonał uczonych - tłumaczy prof. Jodkowski - że powstanie świata ożywionego i jego funkcjonowanie nie wymagają odwoływania się do czynników nadprzyrodzonych, Kościół odniósł się niejednoznacznie do tych nowości. Z jednej strony chciał uniknąć nowych "afer Galileusza", z drugiej nie mógł całkowicie zrezygnować z tradycyjnego nauczania. W rezultacie pozwalał uczonym badać pochodzenie ciała ludzkiego, ale duszy już nie. Ostatnie wypowiedzi papieża, a jeszcze bardziej kardynała Schoenborna, rozumiem jako ostrożne sondowanie możliwości zmiany stanowiska Kościoła w tej sprawie. Papież, moim zdaniem, ma ochotę to zrobić, ale chce uniknąć dawnych błędów, gdy Kościół mocno ingerował w naukę. Zdaje się, że widzi pewną szansę w wykorzystaniu zainteresowania niektórych uczonych teorią inteligentnego projektu.

Kościół chciałby więc wyprzeć darwinowski ewolucjonizm swoją wizją pochodzenia ludzkiego gatunku. Jaka to wizja? Trudno powiedzieć. - Kościół miał taką wizję do XX wieku - mówi prof. Jodkowski. - Teraz jej nie ma. Rozmaici myśliciele katoliccy mają różne zdania. Od jakiegoś czasu niektórzy teologowie mówią nawet o ewolucyjnym pochodzeniu duszy ludzkiej.

Metafizyka i karykatura

- Nauki przyrodnicze oferują w miarę dostępną, alternatywną wobec religii wizję świata - uważa Sabath. - W podręcznikach można umieścić naukowy opis: od fizyki poczynając, a na psychologii kończąc, w ogóle nie używając odniesień do Boga. Postępy neurofizjologii sprawiają, że uczeni szkiełkiem i okiem zaczynają się wdzierać do ostatniej twierdzy religii - duszy ludzkiej, sprowadzając jej domniemane przejawy do konkretnych zjawisk fizyko-chemicznych w określonych rejonach mózgu.

O ile więc Kościół nie ma dziś spójnej wizji powstania człowieka, o tyle nauka taką dostępną dla każdego wizję ma - przynajmniej według Sabatha. Przyjrzyjmy się, na przykładzie, tej naukowej wizji naszego pochodzenia w jej najdostępniejszej, czyli gazetowej postaci.

Nie tak dawno uczeni odkryli gen FOXP2, którego uszkodzenie powoduje bardzo poważne problemy z mową. Dziennikarze natychmiast ogłosili, że znaleziono gen mowy. W gazetach ukazały się teksty na ten temat, jeden z nich okraszony był następującą historyjką z życia praludzi: "Ukradkowo wpatrywała się w niego. Udawała, że jest zajęta oprawianiem skóry, ale gdy zerkała w jego stronę, w jej oczach można było dostrzec błysk zachwytu. On tak pięknie mówił! Opowiadał właśnie pobratymcom, gdzie ostatnio widział stado tłustych saren. Wyjaśniał, jak do nich dojść. Czyż mogli się z nim równać ci wszyscy bełkoczący kuzyni?! Wiele kobiet traciło dla niego głowę. Po jaskini biegało już sporo gaworzących dzieci. Ona też chciała mieć takie".

Jeżeli zgodzimy się ze starą definicją, zgodnie z którą człowiek to zwierzę obdarzone mową, powyższy fragment nabiera znaczenia zasadniczego: jest to popularnonaukowy mit narodzin człowieczeństwa. Według tej opowieści przypadkowa mutacja obdarowała naszego praprzodka od razu gotowym językiem - z rozbudowanym słownictwem i gramatyką - umożliwiającym przekazywanie informacji na temat wędrówek saren. Całe szczęście, że mutacja w genie FOXP2 wyposażyła naszego przodka akurat w ten język, który bełkoczący kuzyni doskonale rozumieli. Trudno uznać, że tak było naprawdę, chyba że żarliwie uwierzy się w moc genu FOXP2.

Wytykanie uproszczeń w gazetowym tekście popularnonaukowym nie podważa oczywiście dokonań nauki. Problem polega jednak na tym, że przed mitologią, religią, metafizyką uciec trudno. Odpowiedź na pytanie metafizyczne będzie metafizyczna, nawet jeżeli udzieli jej ktoś obeznany z nauką. Możemy próbować wyrobić sobie jakieś zgodne z najnowszymi odkryciami naukowymi wyobrażenie o naszym pochodzeniu. Wymyślamy wtedy historyjki, jak przytoczona powyżej. W historyjkach są mądre słowa, np. "FOXP2" lub "MYH16", dzięki którym tekst zyskuje na powadze. Ale gdy czytamy o genach FOXP2 i MYH16, nie zapominajmy o LTM. To inicjały Latającego Potwora Makaronowego. Potwora, który przypomina nam, że jeżeli będziemy mieszać naukę z religią, otrzymujemy karykaturę religii. I karykaturę nauki.