Czy Darwin skłamał?

Andrzej Macura

publikacja 27.10.2006 14:16

„Człowiekiem jestem, od małpy nie pochodzę”. Koszulki z takim napisem można było parę lat temu kupić w pewnym internetowym sklepie. Dziś podobne tezy powtarzają niektórzy naukowcy i politycy, domagając się usunięcia teorii ewolucji ze szkolnych programów nauczania. .:::::.

Dyskusja między zwolennikami a przeciwnikami teorii ewolucji toczy się właściwie bez przerwy od ponad stu lat. Jak chyba żadną kwestią filozoficzną czy naukową interesują się nią także zwykli ludzie. Bo zdaje się dotykać podstawowego pytania o człowieka, jego pochodzenie i przeznaczenie. Dla wierzących w Boga bywa kłopotliwa. Dla niewierzących bywa powodem do triumfu. A tak naprawdę cały spór jest jednak tylko wielkim nieporozumieniem.

Kto stworzył ewolucję?

Co właściwie głosi teoria ewolucji? W największym uproszczeniu można powiedzieć, że ewolucjonizm przyjmuje, iż organizmy żywe, wskutek działania różnych czynników (przypadkowych mutacji i zmieniających się warunków środowiska, w których owa przypadkowa mutacja okazuje się przydatna) ulegają powolnym, ale ciągłym zmianom. Prowadzą one do powstawania nowych gatunków.

Teoria ta, dość dobrze udokumentowana wykopaliskami oraz wnioskami płynącymi z badań biochemików i genetyków, nie jest wcale obrazoburcza. Już ponad 50 lat temu Pius XII w encyklice „Humani generis” nie odrzucał teorii ewolucji. Skrytykował jedynie taką jej interpretację, która sprzeciwiałaby się prawdom zawartym w Objawieniu. Podobne stanowisko zajął w 1996 roku w przesłaniu do członków Papieskiej Akademii Nauk Jan Paweł II. I on odrzucił takie teorie ewolucji, „które inspirując się określoną filozofią, uważają, że duch jest wytworem sił materii ożywionej”. Jednak stwierdzenie, że Bóg stworzył ewoluujący świat jest dla chrześcijan jak najbardziej do przyjęcia. Nawet jeśli ma dotyczyć istoty wyjątkowej, bezpośrednio przez Boga chcianej – człowieka.

Papieskie nauczanie o tym, że „nie ma konfliktu między ewolucyjną teorią powstania człowieka a chrześcijańską koncepcją stworzenia” przypomnieli polscy filozofowie katoliccy. W wydanym 20 października oświadczeniu wyrazili ubolewanie, iż „w środowiskach polskich usiłuje się ostatnio bezpodstawnie kwestionować papieską wizję współpracy nauki i wiary, wprowadzając na jej miejsce obce katolicyzmowi opracowania inspirowane przez zasady antynaukowego fundamentalizmu”.

Biblia nie podręcznik

Zarówno chrześcijańscy fundamentaliści, jak i ci, dla których ewolucja jest argumentem za odrzuceniem wiary w Boga popełniają ten sam, doprowadzający biblistów do rozpaczy błąd: traktują dosłownie biblijny tekst tam, gdzie mamy do czynienia z przekazem przenośnym, obrazowym. Jest oczywiste, że teksty dotyczące stworzenia świata, napisane wiele wieków przed Chrystusem, nie mogły zawierać wiedzy przyrodniczej dzisiejszego człowieka. Bo byłyby niezrozumiałe dla tych, dla których zostały napisane. Jak rodzice nie tłumaczą dziecku szczegółów, gdy pyta ich, „skąd biorą się dzieci”, tak i w Biblii odnajdujemy obrazy stworzenia świata i człowieka z naukowego punktu widzenia mocno uproszczone. Ale w swej istocie jak najbardziej prawdziwe. Że nie wolno ich odczytywać jak podręcznika, rozumie każdy, kto zadał sobie trud ich porównania. Już sama kolejność pojawiania się stworzeń na ziemi jest w nich inna. Tak oczywista sprzeczność nie przeszkadzała przez stulecia pokoleniom żydów i chrześcijan, dlatego że oni rozumieli, iż świętego tekstu nie wolno w tej kwestii odczytywać dosłownie, a trzeba zrozumieć płynącą z niego naukę.


Ciało + dusza = człowiek

Biblijna opowieść o Bogu stwarzającym człowieka zawiera bardzo interesujące przesłanie. Człowiek zostaje ulepiony z prochu ziemi, ale ożywiając go, Bóg tchnie w jego nozdrza tchnienie życia. Teologowie traktują ten obraz jako przedstawienie prawdy, że człowiek jest zarówno częścią świata materialnego, jak i duchowego. W świetle teorii o ewoluowaniu ludzkiego ciała dobrze znana prawda nabiera nowego wymiaru: człowiek jest tak bardzo częścią świata przyrody, że wespół z nim podlega nawet prawu biologicznej ewolucji. Nie przestaje być przez to kimś wyjątkowym, gdyż mimo to jako jedyny otrzymał Boskie tchnienie, nieśmiertelną duszę.

Według Biblii ten właśnie moment był dokończeniem procesu stwarzania człowieka. Także ta prawda świetnie koresponduje z wynikami naukowych badań. Uzupełnia je. Dla naukowców pytanie: od kiedy istota przedludzka stała się człowiekiem, jest bardzo trudne. Bo co właściwie decyduje o człowieczeństwie? Pojemność mózgoczaszki? Posługiwanie się narzędziami? Czy dopiero zwyczaj grzebania zmarłych i tworzenie naściennych malowideł? Nauka nie jest w stanie wskazać takiego momentu. Dla wierzących i przyjmujących teorię ewolucji jest nim bliżej nieokreślony moment, w którym Bóg obdarzył ludzkie ciało duchowym pierwiastkiem. Nie mogą się zgodzić z tym, że takiego momentu nigdy nie było, a duch jest tylko pochodną procesów biologicznych. Ale też taka hipoteza nie ma nic wspólnego z pomysłem ewolucji ludzkiego ciała.

Tego Darwin nie wymyślił

Przyjęcie koncepcji, że ludzkie ciało ewoluuje razem z całą ożywioną przyrodą nie jest łatwe i bezproblemowe. Na najważniejszą z trudności zwrócił uwagę Pius XII, wskazując na problem pogodzenia teorii ewolucji z katolicką nauką o grzechu pierworodnym. Kościół przyjmuje, że przekazuje się go „przez zrodzenie, to znaczy przez przekazywanie natury ludzkiej pozbawionej pierwotnej świętości i sprawiedliwości”. Jeśli przyjąć, że ludzkość pochodzi nie od jednej pary, ale od jakiejś populacji lub – jak czasem sugerowano – nawet kilku populacji, pojawia się problem, w jaki sposób grzech „przeszedł” na tych, którzy nie pochodzili bezpośrednio od grzesznej pary.

Czas pokazuje jednak, że zarówno postęp, jaki dokonał się w naukach przyrodniczych, jak i refleksja teologów pozwalają owe trudności pokonać. Można dziś powiedzieć, że chrześcijanin może wierzyć w ewolucję. Ci, którzy próbują fundamentalistyczny kreacjonizm ukazywać jako jedyny do przyjęcia z punktu widzenia religii pogląd, po prostu nie mają racji.



Gość Niedzielny 44/2006