Naukowcy grają w kości

Andrzej Macura

publikacja 14.12.2007 12:22

Ewolucja człowieka przebiegała inaczej, niż sądziliśmy – ogłosili naukowcy, którzy zbadali czaszki znalezione w Kenii. .:::::.

Naukowcy grają w kości

Kiedy w 1912 roku podano do wiadomości, że w miejscowości Piltdown w Anglii odkryto istotę posiadającą ludzką mózgoczaszkę i małpią twarzoczaszkę, paleontolodzy odetchnęli z ulgą. W końcu potwierdziły się ich teorie. Znaleziono brakujące ogniwo w łańcuchu ewolucji między człowiekiem a małpą. Prasa brytyjska mogła zaś dumnie ogłosić światu, że pierwszy człowiek nie pochodził ani z Azji, ani z Afryki, ale był Anglikiem. Gdy więc kilkanaście lat później w południowej Afryce odkryto pierwszego australopiteka, którego czaszka podważała przyjęte antropologiczne tezy, niewielu podeszło do sprawy poważnie. Dopiero dalsze odkrycia spowodowały, że to w australopiteku zaczęto upatrywać prawdziwego przodka człowieka. Odkrycia z Piltdown zaczęły odchodzić w zapomnienie, by w końcu w 1953 roku okazać się mistyfikacją.

Gdzie jest przodek?

Tę historię warto przypomnieć, gdy w ostatnich dniach poważne naukowe pismo „Nature”, a za nim liczne media, donoszą, że w okolicach jeziora Turkana we wschodniej Afryce doszło do kolejnego ważnego odkrycia w dziedzinie paleontologii.

Do tej pory uważano, że w łańcuchu zmian ewolucyjnych, które doprowadziły do ukształtowania się człowieka współczesnego, pierwszym gatunkiem, który zasługiwał na miano homo był Homo habilis (człowiek zręczny). Gatunek ten pojawił się w Afryce Wschodniej ok. 2,5 mln lat temu. Przedstawiciele tego gatunku posługiwali się prymitywnymi narzędziami, mieli ok. 100–125 cm wzrostu, ważyli ok. 45 kg, ale posiadali znacznie mniejszy mózg niż człowiek współczesny. Wedle dotychczas obowiązujących teorii, gatunek ten miał dać początek kolejnemu przodkowi człowieka współczesnego, Homo erectusowi (człowiekowi wyprostowanemu). Z naszym gatunkiem łączyło go już więcej cech, m.in. zwiększona wielkość ciała, proporcje kończyn, budowa nosa, a przede wszystkim znacznie większa niż u wcześniejszych przodków człowieka pojemność mózgoczaszki.

Dzięki ostatnim odkryciom okazało się, że Homo habilis żył równocześnie z Homo erectus. Oznacza to, że jeden z nich – najprawdopodobniej Homo habilis – nie mógł być jednym z przodków współczesnego człowieka. Wedle praw rządzących ewolucją dwa gatunki – jak najczęściej twierdzą naukowcy – nie mogły dać początku jednemu, jakim jest człowiek współczesny.

Historia wyczytana z czaszki

Co dokładnie odkryli naukowcy nad jeziorem Turkana? Najpierw znaleziono kość szczęki Homo habilis. Jej wiek określono na 1,44 mln lat. Są to najmłodsze ze znalezionych do tej pory szczątki przedstawiciela tego gatunku. Jeśli uwzględnić, że Homo erectus pojawił się w Afryce Wschodniej około dwóch milionów lat temu, widać, że Homo habilis i Homo erectus musiały żyć obok siebie, choć – jak przypuszczają badacze – niekoniecznie kontaktowały się czy konkurowały ze sobą, ponieważ mogły zajmować inne nisze ekologiczne. Najprawdopodobniej więc z linii rozwojowej australopitek–Homo habilis–Homo erectus–Homo sapiens trzeba usunąć Homo habilis. Dzięki temu odkryciu okazał się on ślepym zaułkiem rozwoju człowiekowatych.

Drugim znaleziskiem jest dobrze zachowana czaszka przedstawiciela gatunku Homo erectus. Jej wiek określono na 1,55 miliona lat. W tym wypadku nie wiek znaleziska jest sensacją, ale rozmiary czaszki. Jest ona stosunkowo mała, najmniejsza ze znalezionych dotychczas. Na tej podstawie naukowcy wysunęli hipotezę, że wśród Homo erectus mogło istnieć wyraźne zróżnicowanie budowy ciała między samcami i samicami. To z kolei mogłoby świadczyć, że u Homo erectus – podobnie jak wśród współczesnych goryli – nie panowały związki monogamiczne, ale że jeden dominujący w stadzie samiec miał więcej partnerek. Tym samym Homo erectus byłby mniej podobny do współczesnego człowieka, niż dotychczas sądzono.

Teoria nie pęka

Ostatnie odkrycia nie podważają oczywiście zasadności teorii ewolucji. Jej mechanizm ciągle wydaje się najbardziej prawdopodobną metodą, którą posłużył się Bóg, stwarzając człowieka. Nie można jednak tych odkryć traktować jako ostatniego słowa nauki. Przede wszystkim dlatego, że badania kości i wysnuwanie na tej podstawie wniosków o pokrewieństwie między istotami zawsze obciążone jest dużą dozą niepewności. Zwłaszcza przy skąpym materiale porównawczym. Pewność mogłyby dać dopiero badania biochemiczne, analogiczne do tych, jakimi dziś potwierdza się czy wyklucza czyjeś ojcostwo. Trudno się jednak spodziewać, by szczątki umożliwiające takie badania zachowały się do naszych czasów. Bez tego budowa drzewa genealogicznego człowieka zawsze obciążona będzie możliwością popełnienia błędów, z których raz po raz przyjdzie się naukowcom wycofywać. Nie jest to powód do negowania samej ewolucji. Ale na pewno powinno się unikać przedstawiania kolejnych hipotez na temat przodków człowieka jako prawd ostatecznych.

Hipoteza nie dogmat

„Choć sensacyjne odkrycie z Kenii wstrząsnęło wyobrażeniem na temat pochodzenia człowieka, nie wstrząśnie polską edukacją. Ministerstwo Edukacji nie jest bowiem nową teorią zainteresowane” – oburzył się „Dziennik”, komentując odkrycia. A dlaczego miałoby wstrząsnąć? Naukowe hipotezy czy teorie nie są pewnikami. Należy widzieć w nich próby sensownego zinterpretowania dostępnego w danym momencie materiału badawczego. Każde następne odkrycie może spowodować konieczność zrewidowania dotychczas obowiązujących teorii. Nie ma tak naprawdę powodu, by dla kolejnych naukowych publikacji zmieniać programy nauczania. Mądry nauczyciel z pewnością przedstawi uczniom aktualny poziom wiedzy. Ale będzie mógł przedstawić wszystko jako kolejną hipotezę. Jedną z wielu dotychczasowych. Nie jako naukowy, bo zapisany w programie nauczania dogmat. Prawda o ewolucji jest po prostu dużo bardziej skomplikowana, niż się to entuzjastom nauki z przełomu XIX i XX wieku mogło wydawać. Nie ma powodu, by dziś powielać ich błędy.



Gość Niedzielny 33/2007