Wzory na wiarę

Jacek Kubiak

publikacja 07.10.2004 15:17

"Zniechęca to wielu naukowców do prowadzenia dialogu z duchownymi, gdyż nie mogą znaleźć wspólnej płaszczyzny do dyskusji. Powołaniem nauki jest bowiem nie tylko samo poznanie, ale i realizacja w praktyce postępu wynikającego z odkryć." - Jacek Kubiak podejmuje krytykę Kościoła za jego stosunek do klonowania. .:::::.

Wzory na wiarę

Religia zawsze spierała się z nauką. Dziś zwłaszcza o klonowanie.

Zdaniem Alberta Einsteina „nauka bez religii jest płytka, a religia bez nauki ślepa”. Ale konflikt nauk przyrodniczych i religii jest nieunikniony. Na ich styku iskrzyło od najdawniejszych czasów. Dziś jednym z najgorętszych przedmiotów sporu jest klonowanie.

Dziś jednym z najgorętszych przedmiotów sporu jest klonowanie. Uczeni wielekroć sprzeniewierzali się dogmatom wiary, co mieszało szyki i wzbudzało gniew religijnych przywódców. Naukowcy płacili za głoszenie odkrywanych przez siebie prawidłowości przyrody życiem lub wolnością, nie tylko słowa. Konserwatywna ze swej natury religia nie akceptuje odkryć podważających zastany porządek rzeczy. Nic dziwnego – nowe zawsze budzi obawy, a dogmaty wiary widziane w zaskakującym dla współczesnych świetle wiedzy szybko bledną. W odruchu samoobrony Kościół katolicki palił na stosach naukowców-bluźnierców (Giordano Bruno), zmuszał do wypierania się poglądów (Galileusz), cenzurował (Kopernik, Darwin). Ukrywana ad maiorem Dei gloriam prawda wychodziła jednak zawsze na jaw. Kościół tracił twarz.

Szczególna alergia Kościoła na postęp nauki panowała za Piusa IX (1846–1878). Powstał wtedy Syllabus, czyli spis zakazanych tez i założeń w filozofii i nauce dołączony do encykliki Quanta Cura z 1864 r. Później stosunek Kościoła do nauki złagodniał, czego przejawem było unowocześnienie Papieskiej Akademii Nauk przez Piusa XI w 1936 r. Po II Soborze Watykańskim Kościół otworzył się nie tylko na inne religie, lecz także na naukę. Jan Paweł II zrehabilitował Galileusza, choć trzeba było na to czekać aż 350 lat. Znikły kłopoty z darwinowską teorią pochodzenia gatunków, z teorią Wielkiego Wybuchu, czyli z teorią powstania Wszechświata.

Choć Kościół nastawiony jest dziś dość przychylnie do postępu wiedzy, to odkrycia burzące dotychczasowy stan wiedzy w naukach przyrodniczych rzadko bywają obiektem komentarzy hierarchów i władz kościelnych. O wiele bardziej krytyczni są oni wobec zastosowań odkryć naukowych. Zniechęca to wielu naukowców do prowadzenia dialogu z duchownymi, gdyż nie mogą znaleźć wspólnej płaszczyzny do dyskusji. Powołaniem nauki jest bowiem nie tylko samo poznanie, ale i realizacja w praktyce postępu wynikającego z odkryć. Zredukowanie sporu pomiędzy Kościołem i nauką głównie do odmiennych wizji zastosowań wyników badań naukowych to jednak przewrót iście kopernikański.

Zarodki Pana Boga

Najbardziej drastyczny spór nauki i religii katolickiej dotyczy dziś definicji początku życia ludzkiego i wynikającego zeń statusu zarodka ludzkiego. Religia katolicka bez wahań uznaje moment zapłodnienia za początek nowego ludzkiego życia. Nauka woli wizję ciągłości, w której wyznaczenie granicy początku życia jest trudne lub wręcz niemożliwe. Współczesna nauka Kościoła w tej dziedzinie sformułowana przez Pawła VI w 1968 r. w encyklice Humanae vitae wyznacza moment poczęcia arbitralnie, ale zgodnie z logiką. Zygota powstająca po połączeniu plemnika i komórki jajowej w oczywisty sposób jest nową jakością w porównaniu z samym plemnikiem i niezapłodnioną komórką jajową. Czy jednak właśnie ten moment w historii życia obu komórek rozrodczych jest jednoznacznym osiągnięciem człowieczeństwa ze wszystkimi jego konsekwencjami biologicznymi, etycznymi i moralnymi? To kluczowe pytanie, gdyż odpowiedź na nie determinuje nasze wybory i światopogląd.

Na katolicką wizję powstania życia nie ma zgody nawet wśród pozostałych wyznań chrześcijańskich. Najbliżsi jej są chrześcijanie wschodni, ale już protestanci, skłaniając się co prawda do podobnej interpretacji, opowiadają się za mniej radykalnymi środkami obrony życia poczętego.

W islamie, gdzie nie ma ścisłej hierarchii duchownych, opinia jest pochodną interpretacji Koranu przez każdego z wiernych. Choć nie ma wśród muzułmanów w tej materii jednomyślności, to większość duchownych tej religii uznaje, że dusza wstępuje w płód ludzki po 120 dniach od zapłodnienia, czyli pod koniec czwartego miesiąca ciąży. Zarodek ludzki, nawet jednokomórkowy, jest jednak przez islam uważany za potencjalne źródło życia ludzkiego i to daje mu pewne względy, choć nie takie same jak już uduchowionym płodom. Islam nie zakazuje badań na ludzkich zarodkach, pobierania z nich komórek macierzystych czy nawet klonowania terapeutycznego. Jednak już klonowanie reprodukcyjne i aborcja są przez tę religię potępiane, choć z innych przyczyn niż w katolicyzmie. Powodem obaw jest ich potencjalny wpływ na stosunki międzyludzkie, a szczególnie na strukturę rodziny.

Duchowni muzułmańscy uważają postęp nauki za akt wiary i nakaz boży. Pod jednym wszelako warunkiem: że przyczynia się on do leczenia ludzi lub ratowania życia ludzkiego. Dlatego islam popiera badania nad zarodkowymi komórkami macierzystymi, które w przyszłości mogą okazać się niezastąpionymi środkami w leczeniu schorzeń degeneracyjnych takich jak choroba Parkinsona czy Alzheimera.

Podobnie problem traktowany jest przez religię mojżeszową. Dla żydów rozwój nauki jest nie tylko darem, lecz także nakazem bożym. Właśnie ten nakaz, jak i nakaz ochrony zdrowia i życia ludzkiego, zezwala żydom na prowadzenie badań nad zastosowaniem klonowania terapeutycznego i uzyskiwaniem zarodkowych komórek macierzystych z ludzkich zarodków i płodów. Jednak i wśród żydowskich duchownych nie ma pełnej jednomyślności w sprawie klonowania reprodukcyjnego. Dla jednych rabinów jest to naruszenie kompetencji Boga jako Jedynego Stwórcy. Dla innych, np. dla rabina Edwarda Reichmana z Albert Einstein College of Medicin w Nowym Jorku, właśnie to, że człowiek może skutecznie wykonać taki zabieg, jest dowodem boskiego nań przyzwolenia. Reichman uważa, że klonowanie jest „procesem mechanicznym” niesprzeniewierzającym się wierze.

Jeszcze bardziej przychylny stosunek do klonowania głosi buddyzm. Religia ta oparta jest na zupełnie innych podstawach niż religie o korzeniach judeochrześcijańskich. Nie ma w niej miejsca dla Stwórcy Najwyższego. Życie może powstawać niekoniecznie w trakcie aktu płciowego. Dlaczego więc nie miałoby brać swego początku z manipulacji genetycznych? Jednak buddyjscy mnisi też nie są gorliwymi zwolennikami klonowania. Powód: niska wydajność takiego procederu połączona z wysoką śmiertelnością zarodków i płodów. Kłóci się to z ich szacunkiem dla każdej formy życia. Religie Wschodu są o wiele bardziej tolerancyjne niż religie o rodowodzie judeochrześcijańskim. Ich zasady moralne i etyczne też mają zupełnie inne ramy. Dlatego właśnie w tych krajach (Korea Południowa, Japonia, Chiny) obserwuje się szybki rozwój technik mikromanipulacyjnych związanych z klonowaniem i metodami wspomaganego rozrodu ludzi.

Człowiek ze 120 komórek

Dyskusja religii i nauki ma sens jedynie wówczas, gdy obie strony zgodzą się, że będą prowadzić dialog na ten sam temat i na równych prawach. Naukowcy chcieliby, aby ich obiektywne obserwacje stymulowały interpretacje wizji religijnych. Prą do przodu, a w religiach przeważa konserwatyzm. W Kościele rzymskokatolickim od 1968 r. niewiele w tej dziedzinie się zmieniło. W stosunku do badań nad ludzkimi zarodkami i zastosowań odkryć w praktyce panuje zgodna niechęć: nie i amen. Stąd zwątpienie wielu ludzi nauki, czy dialog nauki i katolicyzmu przetrwa początki XXI w.

Naukowa wizja poczęcia człowieka, mniej tajemnicza niż wizje religijne, nie szuka odpowiedzi na pytanie o cel opisywanego zjawiska, lecz odpowiada na pytanie, jak i dlaczego ono zachodzi. Według współczesnej biologii samo połączenie obu komórek rozrodczych nie musi być równoznaczne z nadaniem zygocie statusu istoty ludzkiej. Kryteriów w wyznaczaniu początku nowego życia może być wiele. Dla biologa uznanie w pełni nowego życia może wymagać przykładowo całkowitej koordynacji genów nowego osobnika.

Jednokomórkowy zarodek – zygota – zawiera dwa oddzielne jądra komórkowe zwane przedjądrzami. Pochodzą one z komórki jajowej i plemnika. Przez pierwszy dzień rozwoju zygoty ludzkiej jej genetyczny materiał dziedziczny nie dość, że jest rozdzielony w obu przedjądrzach (męskim i żeńskim), to do tego jest nieaktywny. Dopiero podczas pierwszego podziału zarodka, tj. około 24 godziny po zapłodnieniu, dochodzi do połączenia się DNA pochodzącego z komórki jajowej i plemnika. Wówczas geny matki i ojca zarodka po raz pierwszy utworzą jedną grupę. Jednak jeszcze przez co najmniej cztery dni pozostają one w stanie nieaktywnym. W tym czasie życie kilkukomórkowego zarodka ludzkiego podtrzymywane jest wyłącznie przez produkty genów matczynych zgromadzonych jeszcze w niezapłodnionej komórce jajowej. Dlatego z punktu widzenia biologii interwencje na tym etapie rozwoju (badania na wczesnych zarodkach, wyprowadzanie linii zarodkowych komórek macierzystych, aborcja wczesnoporonna) nie mają takiego samego charakteru jak w starszych stadiach rozwojowych.

Nie każda zygota jest potencjalnym człowiekiem. Wiele zarodków obumiera dość szybko z przyczyn naturalnych. Na przykład z powodu aberracji genetycznych z niektórych zarodków rozwijają się groźne nowotwory. Czy w momencie poczęcia również i one uzyskały człowieczeństwo? Jeśli tak, to kiedy i w jaki sposób je tracą?

Innym kryterium człowieczeństwa zarodka może być wyodrębnienie się grupy komórek, które utworzą organizm. Następuje to w stadium blastocysty, liczącym około 120 komórek. Prawie połowa komórek blastocysty tworzy w trakcie rozwoju błony płodowe i pozazarodkowe tkanki płodowe. Podtrzymują one życie płodu wspólnie z tkankami matki. Po narodzeniu nie pozostaje po nich żaden ślad.

Za podstawowe dla człowieczeństwa płodu uznane być może również wykształcenie się przyszłych organów ciała ludzkiego. Jednak procesy te przebiegają stopniowo. Czy za moment przełomowy należy uznać chwilę, w której rusza akcja serca, czy też wykształcenie się mózgu i układu nerwowego? Skoro za moment śmierci osobnika uważa się zanik akcji mózgu, to może za początek życia należałoby uznać moment, gdy neurony zaczynają przekazywać pierwsze bodźce nerwowe?
Dusza do podziału

Osobny problem dla biologa stanowi nieostra granica jedności człowieka jako osobnika, co teolog zapewne nazwie uzyskiwaniem duszy. Bliźnięta jednojajowe powstają przez rozdzielenie zarodka na dwie autonomiczne części. Tworzą się dwa identyczne genetycznie, ale nie fizycznie (naukowcy mówią, że są one „różne fenotypowo”) osobniki – naturalne klony. Może nastąpić to w różnych stadiach wczesnego rozwoju. Jeśli od momentu poczęcia zarodek taki posiadał duszę, to czy bliźnięta dzielą ze sobą jedną duszę, czy też każde z nich posiada własną i rozmnożyły się one w momencie podziału zarodka na dwie części?

Zarodki mogą również łączyć się ze sobą, tworząc chimery. Czy tak powstały osobnik ma jedną, czy dwie dusze? Czy jego człowieczeństwo zaczęło się w momencie poczęcia, czy też w momencie połączenia obu składowych jego ciała? W dodatku mogą być to składowe różnopłciowe – męska i żeńska, w zależności od płci każdego z łączących się ze sobą zarodków. Na pytania te biolog nie ma co szukać bezpośredniej odpowiedzi, a i teologowie chyba nie mają recepty.

Trzeci dyskutant

W dialog religii i nauki włącza się nieuchronnie polityka. Dla polityków rządy dusz będące w naturalny sposób w gestii duchownych są wymarzonym środkiem do sprawowania władzy. Także dysponowanie osiągnięciami nauki, tak przydatne w dziedzinach militarnych, ale również w biologii, medycynie czy informatyce, jest dla polityków nie do pogardzenia.

Pokusa używania przez polityków zarówno religii jak i nauki do swych celów jest ogromna. Przykładowo, polskie partie narodowo-katolickie czerpią swą popularność z obrony przyswojonych sobie w dość dowolnej formie katolickich wartości. Ich samozwańczy katolicyzm uznać zresztą należy za pozytyw – gdyby działali bowiem z namaszczenia Kościoła, jak w dawnych czasach bywało, nie wróżyłoby to dobrze przyszłości ani kraju, ani Kościoła właśnie. Również obecny prezydent USA nie stroni od mesjanistycznych wezwań i przekonuje do obowiązku wypełniania misji cywilizacyjnej na amerykańską modłę. A że amerykańska cywilizacja opiera się głównie na tradycji protestanckiej, to jakże łatwo o konflikt z pozostałymi religiami i wyznaniami.

Religijność George’a Busha ma też ogromny wpływ na funkcjonowanie nauki. W sierpniu 2001 r. prezydent USA wstrzymał finansowanie z funduszy federalnych badań nad ludzkimi zarodkowymi komórkami macierzystymi, ponieważ powodują unicestwianie pewnej liczby nadliczbowych zarodków uzyskiwanych podczas zabiegów zapłodnienia in vitro. W liście opublikowanym przez prasę amerykańską 21 czerwca br. 48 noblistów oskarża Busha o działanie na szkodę nauki amerykańskiej. Opowiadają się oni za kandydatem demokratów Johnem Kerrym, który obiecuje uwolnienie polityki naukowej USA z ideologicznego gorsetu. Tak drastyczna akcja propagandowa świadczy o głębokim niezadowoleniu uczonych amerykańskich z jakości dialogu z obecnym prezydentem.

Zarówno nauce jak i religii potrzebna jest wolność dostarczana przez mądrą politykę. A wolność to nic innego jak stan równowagi dynamicznej pomiędzy tolerancją i przymusem. Zapewnienie takiej równowagi w państwie jest jednak nie lada sztuką. Dlatego politycy powinni pamiętać, że mimo licznych i łatwych pokus powinni trzymać się z daleka od religii i nie używać nauki jako politycznego narzędzia. Czyż można jednak oczekiwać od nich takiego samoograniczenia? To akurat chyba nie leży w ich naturze.

.:::::.


Autor jest embriologiem, pracuje we Francuskim Centrum Badań Naukowych (CNRS) i na Uniwersytecie Rennes 1 we Francji.



Polityka 42/2004