Klonowanie terapeutyczne: Człowiek zamienny

Marian Machinek MSF

publikacja 01.01.2005 13:16

Czy stosując klonowanie "terapeutyczne", wykorzystujemy jedynie "materiał biologiczny", czy też jesteśmy w trakcie kreowania nowego rodzaju istot ludzkich, powołanych do życia jedynie jako żywy bank cennej tkanki? .:::::.

Klonowanie terapeutyczne: Człowiek zamienny

Decyzja brytyjskiego parlamentu o legalizacji tzw. klonowania terapeutycznego wzbudziła na całym świecie wiele kontrowersji. Fascynacji i podziwowi dla geniuszu rozumu ludzkiego towarzyszą pełne obaw pytania o to, czy człowiekowi wolno czynić wszystko, do czego uzdalnia go dzisiejsza technika. Ogromne nadzieje związane z leczeniem dotychczas nieuleczalnych chorób nie mogą tłumić wątpliwości, które koniecznie muszą być rozważone: terapia - ale za jaką cenę? Czy stosując klonowanie terapeutyczne, wykorzystujemy jedynie "materiał biologiczny", czy też jesteśmy w trakcie kreowania nowego rodzaju istot ludzkich, powołanych do życia jedynie jako żywy bank cennej tkanki?

"Wszechmogące" komórki

Zanim zastanowimy się nad zagadnieniem początku życia człowieka, warto choćby w dużym uproszczeniu przyjrzeć się procedurze klonowania. Do sklonowania ssaka metodą transplantacji jąder komórkowych potrzebna jest pozbawiona własnej informacji genetycznej komórka jajowa oraz jądro z odpowiedniej komórki ciała osobnika, który ma być sklonowany. Technika klonowania polega na przeniesieniu jądra komórki somatycznej do pozbawionej materiału genetycznego komórki jajowej oraz sztucznym zainicjowaniu jej rozwoju. W wyniku tego procesu powstaje ludzka zygota, która w pierwszych dniach swego istnienia charakteryzuje się zespołem zadziwiających cech. Jedną z nich jest tzw. totipotencjalność ("wszechpotencjalność"). Polega ona na tym, iż każda z komórek, na jakie podzieliła się zapłodniona komórka jajowa, może teoretycznie rozwinąć się w cały odrębny organizm. Jeżeli rozwijająca się zygota podzieli się, wówczas powstają bliźnięta jednojajowe. Na dzisiejszym etapie wiedzy uważa się, iż każda komórka embrionalna zachowuje cechę "totipotencjalności" aż do stadium podziału na osiem komórek. Mimo późniejszej utraty tej cechy komórki embrionalne zachowują inną jeszcze nadzwyczajną właściwość, mianowicie tzw. pluripotencjalność ("wielopotencjalność"). Każda z komórek embrionalnych nie jest już wprawdzie "wszechmogąca", czyli nie może rozwinąć się w cały odrębny organizm, ale ponieważ nie nastąpiła jeszcze specjalizacja, komórki te w przyszłości mogą zbudować każdy rodzaj tkanki, np. nerwową, mięśniową, tkankę skóry itd. Właśnie zdobycie komórek, posiadających właściwość "pluripotencji", zwanych komórkami macierzystymi, jest celem klonowania terapeutycznego. Posiadając te komórki, można w laboratorium namnożyć z nich pożądany rodzaj tkanki i użyć jej do przeszczepu w organizmie osób dorosłych, u których te tkanki zostały zniszczone. Jednak pobranie komórek macierzystych powoduje śmierć sklonowanego embrionu. Dla zwolenników klonowania terapeutycznego dodatkowym argumentem jest fakt, iż sklonowany embrion, z genetycznego punktu widzenia, jest "kopią" dorosłego człowieka, od którego pochodzi umieszczone w komórce jajowej jądro. Dzięki temu organizm tegoż dorosłego nie odrzuca namnożonej z pobranych komórek macierzystych tkanki, bo zawiera ona jego własny materiał genetyczny. Przez to zostaje rozwiązany jeden z największych problemów transplantologii - reakcja immunologiczna, czyli niebezpieczeństwo odrzucenia przeszczepu. Dzięki temu, jak twierdzą zwolennicy klonowania, już wkrótce chorzy np. na chorobę Alzhei-mera czy Parkinsona w wyniku klonowania będą mogli uzyskać tkanki do transplantacji przywracającej im zdrowie. Czyż nie jest to oszałamiająca, uszczęśliwiająca perspektywa? Aby móc podzielić zachwyt zwolenników klonowania, trzeba jednak koniecznie rozważyć drugą stronę medalu, tzn. zadać pytanie o status embrionu. Czy rzeczywiście jest on jedynie grudką błyskawicznie dzielących się komórek?

Granice człowieczeństwa

Aby adekwatnie i bez zbędnej polemiki odpowiedzieć na to pytanie, trzeba wyjść od bardzo prostego i oczywistego stwierdzenia. Otóż każdy z nas szanuje z całą oczywistością godność ludzką i prawo do życia innych ludzi, niezależnie, czy są to dorośli, dzieci, noworodki, czy też urodzone w siedem miesięcy po poczęciu wcześniaki. Ich wyjątkowy status, odróżniający ich od statusu zwierząt, wyrażany jest w takich pojęciach, jak człowieczeństwo, godność człowieka, godność osoby. W dalszych rozważaniach będę używał pierwszego z tych pojęć, jako określenia na wyjątkowość i nienaruszalną godność istoty ludzkiej. Odebranie życia niewinnej osobie ludzkiej określane jest jako mord. Drastyczność tego określenia ma odzwierciedlać powagę popełnionego przestępstwa. Kto zatem stanowczo twierdzi, iż ludzkie embriony we wcześniejszych stadiach rozwoju nie są ludźmi i nie mają statusu osoby, a przerwanie ich życia nie może być traktowane na równi z uśmierceniem człowieka, ten musi w trakcie rozwoju embrionalnego człowieka wskazać na proces (moment), który mógłby zmienić status embrionu z "jeszcze nie ludzkiego" na "w pełni ludzki". Innymi słowy, należy wskazać na przekonującą i bezsporną granicę, która by sprawiała, że moglibyśmy rozwijające się ludzkie zarodki uznać jedynie za "materiał biologiczny" i zużyć je dla celów terapeutycznych bądź transplantacyjnych. Istnieje szereg teorii, próbujących wskazać na taką jakościową cezurę, i nie są to, wbrew pozorom, teorie sformułowane jedynie w naszych czasach. Przyjrzyjmy się zatem tym cezurom, poczynając od najbardziej ekstremalnych. Praktykowane w starożytności porzucanie dzieci upośledzonych, słabych czy po prostu niechcianych wskazuje na to, iż noworodek nie posiadał oczywistego prawa do życia, ale nabywał go stopniowo dopiero w jakiś czas po urodzeniu. Nie brak i dzisiaj poglądów, według których prawo do życia nowo narodzonych powinno być uzależnione od akceptacji społecznej, wyrażonej przez ich najbliższych. Dziecko, którego społeczeństwo nie zaakceptowałoby, nie miałoby statusu człowieka i mogłoby zostać uśmiercone. Poglądy takie kłócą się nie tylko ze spontaniczną intuicją moralną większości ludzi (bo któż zgodziłby się na bezkarne uśmiercenie noworodka?), ale i z samą istotą podstawowych praw człowieka. Człowieczeństwo, czy też status osobowy człowieka, nie jest cechą nadaną mu z zewnątrz. Związane ze statusem osobowym prawo do ochrony życia to prawo wrodzone, które nie musi i nie może być przez nikogo (np. przez parlament) nadane drugiemu człowiekowi, ale też nikt nikomu nie może go odebrać. Człowiek posiada je z samego faktu przynależności do rodzaju ludzkiego. Za arbitralną i niemającą oparcia w faktach granicę wyznaczającą początek człowieczeństwa trzeba również uznać koniec trzeciego miesiąca po poczęciu, czyli granicę, na której opiera się ustawodawstwo aborcyjne większości krajów europejskich. Fakt, iż koniec trzeciego miesiąca zbiega się z zakończeniem tzw. organogenezy, czyli procesu wykształcania się najważniejszych organów, stanowi bardzo nieostrą cezurę. Płody ludzkie nie rozwijają się jednakowo szybko, a rozwój organów jest ciągłym, liniowym procesem. Próba ustalenia wystarczającego stopnia rozwoju organów, aby można uznać płód za człowieka, ma wszelkie cechy arbitralnej decyzji, nieopierającej się na żadnych empirycznych faktach. Za kolejną granicę człowieczeństwa uważany jest początek rozwoju mózgu. Zwolennicy tej teorii próbują skonstruować swoistą analogię. Zakładają bowiem, że skoro prawo uznaje człowieka dorosłego za martwego wówczas, gdy bezpowrotnie zniszczony został cały jego mózg (śmierć pnia mózgu), to analogicznie rzecz biorąc, ludzki embrion nie może być nazwany człowiekiem, dopóki nie rozwinie się jego mózg.

Odmianą tego argumentu jest stwierdzenie, że człowiekiem może być jedynie istota zdolna do aktów typowo ludzkich, do których należy samoświadomość i zdolność do nawiązania kontaktu z innymi ludźmi. Zdolności te jednak zależą od stopnia rozwoju mózgu, bez którego nie może być mowy o uzyskaniu świadomości. Zależnie od przyjętej opcji granica człowieczeństwa jest przesuwana od momentu pojawienia się zalążków układu nerwowego (trzeci tydzień po zapłodnieniu) do wytworzenia kory mózgowej (25.-32. tydzień po zapłodnieniu), która u człowieka jest odpowiedzialna za procesy świadomościowe. Teorie powyższe opierają się jednak na fałszywej analogii. Porównywanie początku i kresu ludzkiego życia (śmierć mózgu) jest z gruntu chybione. O ile bowiem u dorosłego człowieka mózg jest ośrodkiem regulującym wszystkie czynności organizmu, bez którego organizm po prostu rozpada się na poszczególne, przez krótki czas funkcjonujące organy, o tyle ludzki embrion, który nie wytworzył jeszcze mózgu, rozwija się całkiem prawidłowo dzięki własnej dynamice. To nie mózg jest tu warunkiem utrzymania życia i rozwoju embrionu, ale właśnie rozwój embrionu prowadzi do stopniowego wytworzenia mózgu. Niedopuszczalne jest również identyfikowanie człowieczeństwa (osoby czy też duszy ludzkiej) z jednym z cielesnych organów, np. mózgiem, czy też redukowanie osoby ludzkiej jedynie do biologicznych struktur. Człowieczeństwo i osobowa godność istoty ludzkiej są niezależne od stopnia rozwoju czy używania mózgu. Wyłączenie świadomości (np. w przypadku śpiączki czy chociażby jedynie głębokiego snu) nie sprawia przecież utraty przez istotę ludzką przymiotów i praw osoby.

Dla problematyki związanej z klonowaniem terapeutycznym ważne są próby zakreślenia granicy człowieczeństwa, związanej z pierwszymi dwoma tygodniami po poczęciu. Wielu za granicę jakościową uważa czternasty dzień po poczęciu. W tym mniej więcej okresie naturalnie poczęty zarodek ludzki zagnieżdża się w macicy. Zwolennicy tak formułowanej cezury wskazują na fakt, iż w warunkach naturalnych ogromna liczba embrionów (ponad połowa) ginie przed zagnieżdżeniem się. Tak nikłe szanse przeżycia wskazują zdaniem zwolenników tej granicy na to, iż przed zagnieżdżeniem nie można mówić o osobowym życiu ludzkim. Trzeba by bowiem przyjąć, iż natura niszczy ogromne ilości istot ludzkich, nie dając im żadnej szansy rozwoju. Zwolennicy klonowania terapeutycznego uważają, że skoro w naturze tak wielka ilość zarodków w pierwszych dwóch tygodniach istnienia ulega zniszczeniu, to ludzie nie czynią nic złego, wykorzystując niektóre z zarodków dla celów terapeutycznych. Działanie człowieka jest tu jedynie naśladowaniem natury.

Religijną wersją tego argumentu jest pytanie o to, czy Bóg mógłby zgodzić się na zniszczenie tak ogromnej liczby istot ludzkich, nie dawszy im możliwości uczynienia choćby jednego w pełni ludzkiego aktu? Chociaż argument ten jest poważny, to jednak nie wytrzymuje krytyki. Byłoby niedopuszczalnym antropomorfizmem ocenianie działania Boga w perspektywie czysto ludzkiego myślenia i wartościowania, tak jakby możliwość życia na ziemi była istotnym i nieodzownym warunkiem człowieczeństwa. Sens działania Bożego w tym wypadku pozostaje wprawdzie niezrozumiałą tajemnicą, ale czyż fakt, iż Bóg (lub natura) zgadza się na zagładę setek tysięcy istnień ludzkich w kataklizmach, klęskach głodu i wojnach może prowadzić do odmówienia tym ludziom człowieczeństwa i prawa do życia? Czy wolno byłoby, naśladując jedynie naturę, samemu odebrać im życie? Działania natury nie podlegają żadnej moralnej kwalifikacji, natomiast czyny ludzkie, również te "naśladujące" naturę, muszą zostać poddane ocenie moralnej.

Pytanie zatem, czy embrion jest człowiekiem (osobą) czy też nie, nie może być rozstrzygnięte na podstawie żadnego kryterium zewnętrznego, takiego jak np. miejsce przebywania embrionu. Mielibyśmy tutaj do czynienia z "uczłowieczeniem" poprzez fakt zagnieżdżenia się embrionu w macicy. Czynnikiem "nadającym" embrionowi status człowieka byłaby tu gotowość matczynej macicy do jego przyjęcia lub wręcz decyzja biotechnologa przenoszącego poczęte in vitro embriony do łona matki. Fakt, iż sklonowane embriony nie będą implantowane do macicy, byłby jednoznaczny z pozbawieniem ich statusu osoby. Takie rozumowanie przypisuje ludziom lub też procesom biologicznym władzę nadawania lub odbierania embrionom statusu człowieka. W czternaście dni po poczęciu nie dokonuje się jednak żadna jakościowa zmiana w samym embrionie. Z powodu wyczerpywania się własnych substancji odżywczych musi on zagnieździć się, aby móc się dalej rozwijać. Nie jest to żadna jakościowa zmiana, a jedynie kontynuacja własnego procesu rozwojowego. Puszczając wodze (makabrycznej) fantazji można by zapytać, jaki byłby status ludzi, którzy dzięki postępowi nauki urodziliby się ze sztucznej macicy? Czy musiano by im nadać status człowieka przez specjalne decyzje parlamentów? I wreszcie ostatnia cezura, która wiąże się ze wspomnianą na początku "totipotencjalnością" ludzkiego zarodka, tzn. zdolnością do podziału na identyczne pod względem genetycznym organizmy bliźniacze.

Wychodząc od średniowiecznej definicji, sformułowanej przez Boecjusza, który określił osobę jako indywidualną substancję o rozumnej naturze, niektórzy naukowcy sądzą, iż nie można jeszcze mówić o osobie ludzkiej tam, gdzie nie jest jeszcze jasne, czy zygota rozwinie się w jeden czy w dwa oddzielne organizmy. W tym drugim przypadku trzeba by bowiem przyjąć, iż osoba (w perspektywie religijnej - dusza) podzieliła się na dwie nowe, co byłoby absurdem. Zwolennicy tego argumentu twierdzą, iż w razie podziału zygoty przerwana zostaje ciągłość istnienia tej samej jednostki ontologicznej, jaką była zapłodniona zygota. O ile zatem można by mówić o ciągłości genetycznej od momentu poczęcia, to nie można mówić o ciągłości ontologicznej przed utratą przez zarodek zdolności podziału na dwa lub kilka odrębnych organizmów. Taka interpretacja wczesnego rozwoju zarodkowego człowieka nie jest jednak jedynym sposobem wyjaśnienia podziału bliźniaczego.

Co więcej, przytoczona argumentacja rodzi cały szereg wątpliwości. W pierwszych dniach swojego istnienia zarodek ludzki nie rozwija się bowiem jedynie jako zespół luźno ze sobą związanych komórek, które (upraszczając) jeszcze się "nie zdecydowały", czy chcą być jednym czy kilkoma organizmami. Niezależnie od "totipotencjalności", jaką obdarzone są poszczególne blastomery, zarodek rozwija się od początku zgodnie ze swoim wewnętrznym programem rozwojowym. Jedynie w wypadku izolacji komórki lub grupy komórek "totipotencjalnych", które do tej pory były częścią innego indywiduum, dochodzi do ich oddzielenia od pierwotnego organizmu i rozpoczęcia przez nie własnego cyklu rozwojowego. Innymi słowy, do już istniejącego indywiduum dochodzi jeszcze jedno, bliźniacze i genetycznie identyczne. Ponieważ nie wiadomo, jaka jest przyczyna powstawania bliźniąt jednojajowych, jednym z możliwych modeli jest przyjęcie w pierwotnej zygocie, pomimo jedności fizycznej, współistnienia dwóch odrębnych istnień (lub - filozoficznie rzecz biorąc - dwóch odrębnych zasad porządkujących), których odrębność objawia się dopiero w miarę ich rozwoju. Inny model przyjmuje śmierć zygoty pierwotnej i powstanie na jej bazie dwóch nowych. Oba modele dadzą się pogodzić z przyjęciem ciągłości rozwoju zarówno genetycznego, jak i ontologicznego od początku, tzn. od momentu (naturalnej lub sztucznej) aktywacji komórki jajowej, w wyniku której powstaje zygota.

Jeżeli chciałoby się podważyć ciągłość rozwojową i tożsamość zygoty w pierwszych stadiach jej rozwoju, trzeba by odpowiedzieć na pytanie, przez co zygoty, które się nie podzieliły (co ma miejsce w większości przypadków), uzyskują godność osobową i status człowieka? Czy samemu faktowi niezaistnienia podziału, a więc faktowi utraty przez zarodek zdolności podziału na organizmy bliźniacze, można by przypisać metafizyczny wręcz status przyczyny zmieniającej jakość zarodka z "życia przed-ludzkiego" na "życie w pełni osobowe"? Ponieważ zarodek ludzki od początku odznacza się dynamizmem samoorganizującej się istoty ludzkiej, trzeba by przyjąć, iż posiada on swoją własną zasadę porządkującą (filozofia nazywa ją formą substancjalną), odrębną jednak od ludzkiej, co byłoby jednoznaczne z ustanowieniem nowego gatunku biologicznego, swego rodzaju "pół-człowieka". Zwolennicy teorii o istnieniu w trakcie rozwoju zarodkowego "fazy przedosobowej" są skłonni zarodkowi ludzkiemu przypisywać pewną godność jako "potencjalnemu człowiekowi", tzn. jako istocie, która kiedyś być może stanie się człowiekiem.

Ponieważ nie jest to jednak godność równa osobie ludzkiej, zarodek może być wykorzystany jako środek do realizacji innych istotnych dóbr i wartości ludzkich (np. zdrowia dorosłych). Rozumowanie takie bazuje na wieloznaczności pojęcia potencjalności. Już Arystoteles, a opierając się na jego przemyślenich również Tomasz z Akwinu, czynili rozróżnienie między potencjalnością rozumianą jako jedynie teoretyczna ewentualność zaistnienia czegoś (można by tu użyć słowa "możliwość"), a potencjalnością rozumianą jako realizacja tkwiących już w czymś możliwości (tu trzeba by mówić o "możności"). Pierwszym rodzajem potencjalności, czyli mianem "potencjalnych ludzi", obdarzone są komórka jajowa i plemnik, które jednak jedynie dzięki zaistnieniu przyczyny zewnętrznej (zapłodnienie) mogą zapoczątkować rozwój nowej ludzkiej istoty. Ludzki embrion posiada już jednak drugi z wyżej wymienionych rodzajów potencjalności: jego rozwój w dorosły ludzki organizm dokonuje się na podstawie tkwiących już w nim samym możliwości i nie jest uzależniony od żadnej ingerencji "z zewnątrz", a do uaktualnienia swoich możliwości potrzebuje jedynie odpowiednich warunków.

W takim razie nie sposób jednak określić embrionu ludzkiego jako "potencjalnego człowieka", ale co najwyżej jako "potencjalnego dorosłego". Podsumowując powyższe rozważania, trzeba odrzucić pogląd, iż embrion dopiero stopniowo rozwija się ku pełnemu człowieczeństwu. Pogląd ten jest przede wszystkim dlatego nie do przyjęcia, iż nie sposób określić w trakcie rozwoju embrionalnego żadnej istotnej jakościowej różnicy między poszczególnymi stadiami rozwojowymi. Zarówno w przypadku naturalnego zapłodnienia (połączenie jąder komórki jajowej i plemnika z ich materiałem genetycznym), zapłodnienia in vitro, jak i w przypadku klonowania (aktywacja pozbawionej własnej informacji genetycznej komórki jajowej, do której przeniesiono jądro innej komórki somatycznej) powstaje "totipotencjalna" diploidalna zygota, która ma wszelkie cechy samoorganizującej się, odrębnej istoty żywej i musi być uznana za pierwsze stadium rozwojowe konkretnego człowieka. Dalszy jej rozwój porównać by można do wodnej kaskady, w której ta sama struga wody na swojej drodze pokonuje wiele różnych progów, nie tracąc swojej tożsamości. Wszystkie domniemane cezury wskazują jedynie na liniowe procesy, które przebiegają stopniowo, a w ich wyniku nie powstaje żadna nowa jakość, nic też nie zostaje dodane do embrionu "z zewnątrz". Realizuje on swoją własną dynamikę żywej istoty, uzależnionej wprawdzie w różnym stopniu (zależnie od fazy rozwoju) od organizmu matczynego, ale jednocześnie rozwijającej się na bazie własnego programu rozwojowego.

Jak długo zatem nie będzie można wskazać przekonującej i bezspornej jakościowej różnicy, wszelkie próby dokonywania podziału na "przed-ludzi" i "pełnych ludzi" muszą być traktowane jako nieuzasadnione. Trudno jest oprzeć się wrażeniu, iż mamy tu niejednokrotnie do czynienia z pragnieniem uzasadnienia i uprawomocnienia w oczach opinii publicznej obiecujących eksperymentów medycznych.

Żywe banki organów?

Powyższe konkluzje są istotne przy ocenie etycznej klonowania terapeutycznego. Trudno jest oprzeć się wrażeniu, iż już samo określenie "klonowanie terapeutyczne", które niektórzy naukowcy określają jako "semantyczną zasłonę dymną", ma służyć przed wszystkim zjednaniu opinii publicznej. Jednostronne tylko podkreślanie ogromnych możliwości terapeutycznych, z równoczesnym unikaniem pytań o cenę tych badań, może u postronnego obserwatora wywołać wrażenie, iż krytycy tej procedury to ludzie nacechowani postawą antynaukową i antypoznawczą, którzy jedynie w imię staroświeckich religijnych lęków nie chcą iść z postępem, a przy tym uniemożliwiają terapię tak wielu nieuleczalnie chorych. Nie wolno jednak rzetelnej etycznej dyskusji zastąpić prymitywną logiką, w imię której dozwolone jest to, co jest możliwe, prawo stoi po stronie tego, kto może się wykazać sukcesem, a prawa embrionu są określane wprost proporcjonalnie do jego wieku i wielkości. Niezmiernie istotny i cenny postęp w dziedzinie technik biomedycznych nabiera cech niemal demonicznych, gdy jego ceną jest zagłada istot ludzkich.

Fakt, iż nie sposób wskazać jednoznacznej jakościowej cezury w trakcie rozwoju embrionalnego człowieka, każe sądzić, iż klonowanie terapeutyczne embrionów w celu pozyskania "pluripotencjalnych" komórek macierzystych jest procedurą niemoralną. Dodatkowym argumentem przeciw dokonywaniu klonowania terapeutycznego jest fakt, iż embriony nie są jedynym możliwym źródłem komórek macierzystych. Mogą być one uzyskane m.in. z pępowiny ludzkiego płodu, z niektórych tkanek łożyska, a nawet z niektórych tkanek dzieci i dorosłych. Namnożenie tkanek do transplantacji z własnych, "dorosłych" komórek macierzystych pacjenta byłoby procedurą niebudzącą żadnych zastrzeżeń etycznych, w której nie trzeba by poświęcać życia embrionów. Również w tym wypadku nieistniałaby bariera immunologiczna. Badania takie stanowią realną alternatywę dla produkcji embrionów ludzkich jako żywych banków organów. Nie można bowiem zgodzić się na usankcjonowanie rozpadu ludzkości na dwie grupy: tych, którzy nigdy nie mają się urodzić, aby ocalić tych, którzy nie chcą nigdy umrzeć.



Azymut - dodatek do Gościa Niedzielnego