Ugryź sobie Kopernika

Przemysław Kucharczak

publikacja 09.10.2005 14:25

– Piernik można ugryźć, ale Kopernika dotąd się nie udawało – śmieje się Jerzy Rafalski z toruńskiego Planetarium. – Ale już się da. Teraz turyści w Toruniu mogą prawie dosłownie ugryźć astronomię. .:::::.

Ugryź sobie Kopernika

Gdzie? W sali na parterze sławnego Planetarium w Toruniu. Powstało tam Orbitarium. To miejsce pełne dziwnych urządzeń. Możesz ich nie tylko dotknąć, ale nawet je uruchomić! A wszystko to skąpane w kosmicznym, niesamowitym świetle.

Ciśnienie wszystko zgniecie

Wchodzę na specjalną wagę i wciskam przycisk: „Ziemia”. Na ekranie wyświetla się napis: „69,1 kg”. Naciskam przycisk: „Księżyc”. No i proszę, waga wyświetla miłą informację, że ważyłbym tam 11,5 kg. Jeszcze ciekawiej jest na Plutonie, najdalszej planecie Układu Słonecznego: ważyłbym tam zaledwie 4,6 kg. – Proszę sobie sprawdzić, ile by pan ważył na Jowiszu – astronom Jerzy Rafalski uśmiecha się niby niewinnie. Ale coś jest w tym uśmiechu podejrzanego. Naciskam guzik. 175 kilogramów.

Oczywiście, na Jowiszu ważyłbym tyle nie ja, a raczej moje żałosne szczątki. Nie przeżyłbym tam nawet jednej sekundy. Podobnie na Słońcu, choć urządzenie z Orbitarium ochoczo mi donosi, że teoretycznie ważyłbym tam prawie dwie tony.

– Niech pan zobaczy, co na Jowiszu w 1995 roku stało się z próbnikiem sondy Galileo – Jerzy Rafalski ciągnie mnie do następnej, ustawionej pod ścianą, machiny. To szklana kula z przymocowaną na zewnątrz pompką. Zaczynam więc pompować. Z każdym moim ruchem ciśnienie w szklanej kuli wzrasta. Najciekawsze jednak, że to wysokie ciśnienie stopniowo zgniata gumową piłkę, zawieszonąw środku szklanej kuli.

Na Jowiszu panuje gigantyczne ciśnienie. Próbnik sondy Galileo opadał na spadochronie ku jowiszowemu oceanowi płynnego wodoru, a ciśnienie stopniowo go zgniatało. – Dokładnie tak jak tę gumową piłkę. Próbnik leciał i badał jowiszowe chmury, badał skład chemiczny atmosfery. I po godzinie tego lotu został zgnieciony – mówi Rafalski.

Tornado uwięzione w naczyniu

Hit Orbitarium zawisł sobie nieruchomo pośrodku sali. To model sondy Cassini. I to model tylko trochę mniejszy od oryginału. Prawdziwa sonda Cassini mknie w tej chwili przez przestrzeń kosmiczną nad planetą Saturn. Planetą, którą wyróżnia... uroda. A to dzięki niezwykłym pierścieniom, które ją otaczają. Te pierścienie możesz zobaczyć nawet z Ziemi, jeśli tylko masz w domu silną lornetkę (powiększenie 40 razy) albo lunetę.

Naukowcy wydają sondzie z Ziemi polecenia. Jakie? – Każdy może sam spróbować – zachęca Rafalski. Podchodzę do pulpitów sterowniczych. Każdy przycisk jest tu dokładnie opisany. Naciskam coś i widzę, że w sondzie poruszyła się kamera. Ruszam nią w lewo, w prawo. Przed sobą na monitorze widzę obraz, który pokazuje. Mogę na przykład podglądać, jak w innej części sali Heniek, fotoreporter „Gościa”, robi zdjęcia ruchomemu modelowi tornada, uwięzionemu w wysokim naczyniu. – Bo tornada mamy nie tylko na Ziemi. Na ścianie wisi tu autentyczna fotografia tornada na Marsie – mówi Rafalski.

W sondzie można uruchomić też kamery podczerwieni i nadfioletu albo główny silnik: z dyszy bucha wtedy kłąb pary. Są tu też małe silniczki kierunkowe, którymi sonda manewruje przy wchodzeniu na orbitę. Kiedy naciśniesz odpowiedni klawisz, silniki te zmieniają położenie. Wirują koła żyroskopowe, które utrzymują sondę w nieruchomej pozycji, kiedy trzeba zrobić zdjęcie. Obraca się generator prądu. – To mały generator jądrowy. Zastosowano go, bo Saturn jest daleko od Słońca i baterie słoneczne nie sprawdziłyby się tam – ocenia Rafalski.

W Orbitarium każdy może wydać sondzie jeszcze więcej poleceń. Sonda natychmiast je spełnia. – To inaczej niż w prawdziwej sondzie Cassini. Polecenia z Ziemi podróżują do niej około jednej godziny – mówi Jerzy Rafalski. – Żeby to naszym gościom uświadomić, umieściliśmy tu rurę długości stu metrów – pokazuje.

Przytykam jedną końcówkę rury do ucha, a do drugiej zaczynam mówić. I słyszę z rury własny głos z opóźnieniem. – Na tych stu metrach głos nabrał już około jednej trzeciej sekundy opóźnienia. To takie małe porównanie – mówi Rafalski.

Polski termometr: mamy –180 stopni

A na podłodze pod sondą leży sobie przedmiot podobny do dziwnej puszki. To próbnik Huygens (wymawiaj: hojhens). Półtora roku temu Huygens oderwał się od sondy Cassini i wylądował na Tytanie, księżycu Saturna. Przesłał na Ziemię mnóstwo zdjęć. Zobaczył z góry coś podobnego do koryt rzecznych, którymi kiedyś być może płynęły rzeki płynnego metanu. Na koniec uderzył o powierzchnię Tytana, przebijając z impetem specjalnym kolcem jakąś lodową skorupę.

Zanim Huygens zamarzł na kość, skonstruowany przez polskich naukowców termometr zmierzył, że w miejscu lądowania jest minus 180 stopni Celsjusza. W toruńskim Orbitarium warunki są przyjaźniejsze. Próbnik Huygens nadal tu działa. Możesz nawet pobawić się reflektorem, w który jest wyposażony.



Gość Niedzielny 41/2005