Zagadka tunguska

Tomasz Rożek

publikacja 14.12.2007 09:43

Był 30 czerwca 1908 roku. W dolinie rzeki Podkamienna Tunguska, 750 km na północ od Irkucka, budził się dzień. Nagle rozległ się huk, pojawił się grzyb ognia i dymu, a za nim przewracająca wszystko fala gorąca. Ludzie byli przekonani, że nadszedł koniec świata. .:::::.

Zagadka tunguska

Wybuch nastąpił daleko od osiedli ludzkich, a mimo to wyrządził ludziom wielkie szkody. Zdarzenie zanotowały sejsmografy oddalone o tysiąc kilometrów od miejsca eksplozji. Jeszcze 48 godzin później świadkowie twierdzili, że chmura pyłu w atmosferze rozświetliła nocne niebo w… Londynie. Prawie 6 tys. kilometrów od miejsca wybuchu w linii prostej.

Pierwsza ekspedycja pojawiła się w dolinie rzeki dopiero 13 lat później. To, co zobaczyli badacze, przerosło ich najśmielsze oczekiwania. W samym środku gęstej tajgi, na obszarze 2000 kmkw. nie ostało się ani jedno drzewo. Wszystkie były poprzewracane. Wyglądały jak wysypane z pudełka zapałki.

Jak nie koniec świata, to co?

Regularne badania tego terenu zaczęto prowadzić w 1930 roku. Pierwszą hipotezą było uderzenie meteorytu. Od miejsca, w którym spadł, nazwano go meteorytem tunguskim. Kłopot jednak w tym, że ani pierwsza, ani kolejne ekipy nie znalazły w miejscu eksplozji krateru. Nie znaleziono też żadnych odłamków materii kosmicznej. Ale kawałki meteorytu nie zawsze są znajdowane na miejscu jego upadku. Czasami z powodu impetu, z jakim uderzają, wszystkie wyparowują. Ale krater zostaje zawsze. Dziwiono się, tym bardziej że mając na uwadze skalę zniszczeń, meteoryt, a więc i krater powinien być bardzo duży.

A tutaj nic. Sprawa jest dziwna, a sytuacja wręcz wymarzona do snucia nieprawdopodobnych teorii. Niektórzy twierdzili, że to nie meteoryt powalił drzewa, ale statek pozaziemskiej cywilizacji, czyli UFO. To miał być wypadek. Statek zepsuł się w czasie przelotu w pobliżu Ziemi. Załoga kosmitów nie mogła już nic zrobić, rozbiła się o powierzchnię planety. Inni twierdzili, że rejon Podkamiennej Tunguskiej jest miejscem zderzenia z Ziemią kuli antymaterii. Coś takiego rzeczywiście istnieje. To jak gdyby odbicie naszej materii w lustrze. I faktycznie w czasie zetknięcia materii (czyli tego, z czego my jesteśmy zbudowani) i antymaterii dochodzi do trudnego do pojęcia zjawiska anihilacji. Znika i materia, i antymateria, a pozostaje ogromna ilość energii. Fizycy antymaterię potrafią wyprodukować w laboratorium, ale w bardzo małych ilościach. Nikt jednak nigdy nie widział ogromnej kuli antymaterii. Jeszcze inne teorie mówią, że zniszczenia są wynikiem przejścia przez Ziemię małej czarnej dziury. Wiadomo, że niektóre z nich podróżują przez wszechświat. Co do tego scenariusza są jednak podstawowe wątpliwości. Fizycy twierdzą, że zanim dziura dotknęłaby powierzchni ziemi, dawno by wyparowała.

Mniej niż woda

W 1997 roku za wyjaśnienie tego, co wydarzyło się na Syberii, zabrali się uczeni z Włoch. Przez ponad dwa lata przeglądali wyniki badań 35 ekip, które były na miejscu katastrofy. Analizowali wszystkie artykuły, które ukazały się w prasie specjalistycznej. Przetwarzali wyniki archiwalnych zapisów sejsmograficznych. Przebadali także kilkanaście zachowanych do dzisiaj próbek połamanych wtedy drzew i raz jeszcze przeczytali wszystkie relacje świadków naocznych.

W 2000 roku ogłosili, że na Syberię spadł meteoryt, ale inny niż dotychczas spotykane. Inny, bo… lekki. Jego gęstość była tak mała, że zanim dotarł do Ziemi, mimo tego, że miał być stosunkowo duży, całkowicie wyparował w atmosferze. Tysiące drzew na Syberii połamał „ognisty wiatr”, czy coś w rodzaju fali uderzeniowej bardzo gorącego powietrza. To tłumaczyłoby zniszczenia i falę gorąca, która przewracała ludzi w promieniu wielu kilometrów, ale nie zrobiła w ziemi krateru.

Czy występują w kosmosie takie – bardzo lekkie – obiekty? Tak, jeden z nich został nawet sfotografowany. W 1997 roku amerykańska sonda NEAR-Shoemaker badała asteroidę Matylda (Mathilde). Po przeanalizowaniu nadesłanych informacji naukowcy doszli do wniosku, że Matylda jest bardzo lekka, prawie dwa razy lżejsza niż typowe meteoryty. Dlaczego jednak obiekty o małej gęstości eksplodują w atmosferze i nie zdążą się zderzyć z Ziemią? Wszystko, co przechodzi przez ziemską atmosferę, z powodu oporu, jaki stawiają cząsteczki powietrza, bardzo się nagrzewa i topi. Dlatego – i całe szczęście – mniejsze meteoryty nigdy nie spadają nam pod nogi, tylko całkowicie spalają się w atmosferze.

Co innego z dużymi kamieniami. Te spalają się częściowo. Obiekty o małej gęstości mogą się jednak spalać znacznie szybciej niż te gęste. Czy tak było z meteorytem tunguskim ? Według obliczeń, obiekt miał się spalić w odległości od 8 do 10 km nad powierzchnią Ziemi. Opór, jaki mu stawiało powietrze, musiał być spory, skała poruszała się z prędkością około 40 000 km/h.
Krater odnaleziony?

Scenariusz z lekkim meteorytem, choć prawdopodobny, najpewniej nie zyskał akceptacji uczonych. Niedawno grupa uczonych z uniwersytetu w Bolonii ogłosiła, że odnalazła zaginiony krater. Ma nim być niewielkie jezioro Czeko, położone kilka kilometrów na północ od uważanego za epicentrum uderzenia punktu. Zbiornik jest owalny, a na głębokości kilku metrów badacze odkryli sprasowane pod wysokim ciśnieniem osady denne i skalne kawałki. Być może są to resztki meteorytu, ale aby uzyskać pewność, że tak jest, potrzebne są dodatkowe badania. Co także znamienne, jeziora nie ma podobno na starych mapach. Wygląda więc na to, że jest zbiornikiem całkowicie nowym.

– Nieprawda – mówi dr Gareth Collins z londyńskiego Imperial College. – Jezioro ma być starsze niż uderzenie meteorytu, bo świadczą o tym porastające jego brzeg ponad stuletnie drzewa. Gdyby rzeczywiście w to miejsce uderzył meteoryt, na pewno zmiótłby je z powierzchni. Istnieją też poważne wątpliwości co do wieku sprasowanych osadów dennych, o których wspominają uczeni z Bolonii. Z analiz przeprowadzonych przez radzieckich naukowców w 1961 roku wynika bowiem, że mają one przynajmniej 5 tys. lat. Z badań innego specjalisty zajmującego się katastrofą tunguską wynika, że istnieją niepodważalne dowody na to, że jezioro Czeko było znane na długo przed uderzeniem meteorytu.

Mimo wielu lat badań i analiz, dalej nie wiadomo, co dokładnie stało się prawie sto lat temu na Syberii. Dzisiaj dolinę rzeki Podkamienna Tunguska fotografują satelity i odwiedzają międzynarodowe ekipy naukowców. Tak jak pierwsza, która przybyła na miejsce kataklizmu w 1921 roku, widzą olbrzymi obszar pustki w środku syberyjskiej tajgi. Nie ma co prawda już połamanych jak zapałki drzew. Ale nowych też nie ma...



Gość Niedzielny 31/2007