Drewniany ma duszę

Joanna Jureczko-Wilk

publikacja 06.08.2004 00:31

Niedaleko Łeby polscy płetwonurkowie odnaleźli wrak XVIII-wiecznego żaglowca. To jedno z największych odkryć archeologicznych na Bałtyku. .:::::.

Drewniany ma duszę

Zaczęło się od małej deseczki, którą wędkarz złowił na haczyk zamiast dorsza. Drewno wydawało mu się stare i ciekawe – z wyżłobionym otworem. Znalezisko pokazał płetwonurkom z Bazy Nurkowej „Łeba”. Deska pojechała do Krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej, gdzie po badaniach dendrochronologicznych dr Marek Krąpiec orzekł, że drewno ma ok. 250 lat i nie pochodzi z Polski. Eksperci byli już prawie pewni, że mają w rękach

część zatopionego statku

Ustalenie miejsca, gdzie mógł znajdować się wrak, nie było łatwe. Rybacy potrafili jedynie w przybliżeniu określić rejon, w którym tego dnia łowili ryby. Dali jednak nurkom tzw. mapę zaczepów, czyli miejsc, w których podczas połowów zaczepiali sieciami o coś pod wodą. Poszukiwania trwały kilka miesięcy, bo każdy z punktów podanych na mapie musiał być sprawdzony. Późną jesienią, 35 km na północ od Łeby, nurkowie natrafili na „coś dużego”, ale zła pogoda uniemożliwiła im szczegółowe zbadanie miejsca. Powrócili do niego wiosną, już w szesnastoosobowej ekipie, zorganizowanej przez National Geographic Polska.

– Tego, co zobaczyłem, nie da się porównać z niczym: na głębokości czterdziestu metrów stoi olbrzymi drewniany żaglowiec, zakopany nieco w piasku – mówi Marcin Jamkowski, członek wyprawy.
Doktor Waldemar Ossowski, archeolog i płetwonurek z Działu Badań Podwodnych Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku, uważa, że znaleziono

prawdziwy rarytas

Dno Bałtyku jest poorane sieciami rybackimi i jedyne wraki, które jeszcze się zachowały, pochodzą z czasów pierwszej i drugiej wojny światowej. Ze starszych statków udaje się czasami znaleźć kilka desek z dna i trochę kamieni balastowych. Tymczasem żaglowiec, chociaż ma około 250 lat, zachował się w bardzo dobrym stanie.

Statek ma trzydzieści metrów długości i osiem szerokości. Drewniany kadłub jest prawie nietknięty. Masywny dziób wznosi się pięć metrów nad dno. Statek jest zagrzebany w piasku na około dwa metry. Na prawej burcie widać półmetrowe okienko i naukowcy zastanawiają się, czy przypadkiem nie znajdowało się tam działo. Na lewej burcie wciąż wisi kotwica – olbrzymia, pięciometrowa, co znaczy, że statek mógł pływać także po niespokojnych morzach północnych. Druga kotwica spoczywa wewnątrz statku – być może w czasie katastrofy znajdowała się na pokładzie. Wewnątrz, wśród resztek zawalonego pokładu, nurkowie zobaczyli bęben do nawijania lin i przewrócony przedni maszt. Na środku okrętu stoi złamany maszt i dwie drewniane rury, pompy zęzowe, którymi odprowadzano wodę zbierającą się na dnie. Rufa żaglowca, gdzie znajdowała się kajuta kapitana, została zniszczona przez sieci rybackie.

Teraz do badań wraku przystąpili specjaliści z Centralnego Muzeum Morskiego w Gdańsku. Wiadomo już, że żaglowiec wiózł ładunek: w beczkach znaleziono łój i konopie. Sugerowałoby to, iż wiózł towar z któregoś z nadbałtyckich portów. Z dna na razie wydobyto część kompasu, butelki z lat 70. i 80. XVIII w., fragmenty zastawy z fajansu angielskiego i podeszwę buta. Płetwonurkowie mają jednak nadzieję, że w rumowisku zawalonego pokładu znajdą więcej ciekawych przedmiotów. Może uda im się odnaleźć fragmenty, które wskażą nazwę żaglowca, pozwolą przybliżyć jego historię i przyczyny zatonięcia? Ich marzeniem jest znalezienie dzwonu statku.

– Wyglądem wrak przypomina brytyjskie statki handlowe, które w tamtych czasach dokonywały cudów. Na 32-metrowym „Endeavour” kapitan James Cook opłynął kulę ziemską i dopłynął do Antarktydy – mówi dr Ossowski.

Co stanie się z wrakiem

po jego dokładnym zbadaniu i opisaniu? Specjaliści chcą wpisać go do rejestru zabytków i zrobić pierwszy w Polsce podwodny skansen. Wydobycie wraka byłoby zbyt drogie i... ryzykowne. Do tej pory udało się to tylko w Sztokholmie, gdzie w specjalnie zbudowanym muzeum można podziwiać wrak okrętu wydobyty z dna morza. Jego konserwacja trwała kilkanaście lat, a teraz niestety okazuje się, że nie do końca była skuteczna.

Odkryty przez Polaków żaglowiec pozostałby w miejscu, gdzie zatonął. Miejsce to zostałoby oznaczone boją i byłoby dostępne dla nurków. Wymagałoby jednak stałego monitorowania przez radar, by odstraszyć ewentualnych poszukiwaczy skarbów.



Gość Niedzielny 34/2004