Wiara w spotkaniu z nauką - Radykalizacja konfrontacji

Edouard Bone

publikacja 28.10.2006 13:18

Fragment książki "Bóg, niepotrzebna hipoteza?", Wydawnictwo WAM, 2004 .:::::.

Wiara w spotkaniu z nauką - Radykalizacja konfrontacji

Wcześniejsze pokolenia były w rzeczy samej zaniepokojone opo-zycją zachodzącą między sprzecznymi na pierwszy rzut oka tre-ściami twierdzeń nauki i wiary: Jeśli ciało człowieka jest wynikiem ewolucji organicznej, a jego przodków należy szukać w śród zwierząt, to w jaki sposób mógł on powstać z mułu ziemi? Jak niektóre księgi Starego Testamentu mogły zostać napisane pod natchnieniem, czy pod dyktando Ducha Bożego, a jednocześnie przejawiać tyle analogii kulturowych z pogańskim światem Sumerów i Babilończyków? Stając wobec takich, z pozoru sprzecznych danych, dawniej albo usiłowano godzić ze sobą takie kontrastujące ze sobą twierdzenia, albo też odrzucano tę czy inną tezę „naukową” lub religijną. Dzisiaj niektórzy z naszych współ-czesnych neopozytywistów byliby raczej skłonni po prostu cał-kowicie wyeliminować problem transcendencji, a wypowiedziom metafizycznym i religijnym przyznać jedynie wartość emocjonalną, wobec czego zbyteczne byłyby próby polemizowania z nimi na terenie poznawczym. Dąży się nawet do naukowego wy-jaśnienia genezy samej idei Boga. A to oznacza nieporównywalnie głębszy radykalizm. W grę bowiem wchodzi tu ni mniej, ni więcej tylko sensowność, a raczej „bez-sensowność” kwestii Boga.

Chętnie przyznaje się więc, że dawny konflikt nauki i wiary należy już dzisiaj w znacznym stopniu do przeszłości, w tej mierze mianowicie, w jakiej dotyczył on konkretnych treści wypowiedzi obydwu stron. Dawna teologia i lektura Księgi Rodzaju, stanowiąca jej tradycyjną podstawę, potrafiły oczyścić swą wi-zję i oddzielić j ą od odziedziczonych schematów kulturowych przeszłości, które często nie miały nic wspólnego z wiarą. Także niektóre nauki – zwłaszcza fizyka i biologia – zdobyły się na nowe przemyślenie swych osiągnięć i wykazują teraz większą odwagę w szanowaniu swego ideału obiektywizmu i powołania do ścisłości, w następstwie czego wyzwoliły się od materialistycznej pseu-dofilozofii i racjonalistycznych aprioryzmów, które je obciążały. Nastąpiło podwójne oczyszczenie, które w znacznym stopniu uszczupliło narastający od renesansu zakres sporów, dotyczą-cych konkretnych treści.

W tym punkcie można więc odnotować znaczący postęp. Od strony kościelnego Magisterium jest on zauważalny nie tylko w deklaracjach pryncypialnych, czy w oficjalnych przemówieniach, do których należy zaliczyć zwłaszcza Konstytucję Gau-dium et spes (1965) Drugiego Soboru Watykańskiego, a także świeższej daty encyklikę Fides et ratio Jana Pawła II (1998) oraz wypowiedź Papieskiej Akademii Nauk dotyczącą ewolucji biologicznej (1996). Ta nowa sytuacja znajduje potwierdzenie również w pewnej liczbie konkretnych przykładów dialogu mię-dzy nauką i wiarą. Jednym z nich, szczególnie wymownym, była światowa konferencja na temat: Wiara i nauka a przyszłość świata, zorganizowana w Bostonie przez Ekumeniczną Radę Kościołów (1979). Rozłożone na dwa tygodnie prestiżowe spotkania odbywały się w Massachusetts Institute of Technology – świątyni nowożytnej nauki i technologii – z udziałem imponującej liczby najsłynniejszych naukowców, reprezentujących różne dziedziny wiedzy, przede wszystkim fizyki, biochemii i genetyki.

Zatem w relacjach między światem nauki i myślą religijną dokonał się niezaprzeczalny postęp. Ale – wyciszona na płasz-czyźnie treści – opozycja między wiarą i nauką nie znikła całko-wicie, można by nawet powiedzieć, że w pewnym sensie przybiera na sile, z tą tylko różnicą, że obecnie daje ona o sobie znać na płaszczyźnie „mentalności”. Przez mentalność rozumiemy tutaj ten intelektualny humus, o którym mówi Jean Guitton, tę myśl, która wyprzedza myślenie: nawyki myślowe, zakamarki umysłu, charakterystyczne dla wymiaru religijnego – z jednej strony i dla postawy naukowej – z drugiej. Te dwa rodzaje mentalności są w stosunku do siebie heterogeniczne. Nauka zwraca się do świata determinizmów i praw, stanowiącego przedmiot ścisłych analiz i przewidywań, do świata, w którym wszystko daje się zważyć, zmierzyć i dotknąć, drobiazgowo przeanalizować i zweryfikować – świata, który tej mentalności jawi się jako „realny” i solidny, zupełnie odmienny od świata życia moralnego, relacji międzyosobowych, uczuć, przeznaczenia człowieka i ży-cia pozagrobowego – świata, który wydaje mu się mroczny, spowity mgłą czy wręcz podejrzany. Naukowiec rozszyfrowuje kody i mechanizmy, dążąc do panowania nad przyrodą i do osiągnię-cia większej jeszcze skuteczności, słabiej natomiast wyczuwa dramatyczny, egzystencjalny moment zdania się na łaskę i zbawienia przez wiarę. Dąży do panowania tam, gdzie wiara zaprasza go do zajęcia postawy ufnego zaangażowania. Nauka utrzymuje, że rozpoznaje prawidłowości przyrody, wiara natomiast usiłuje śledzić brak takich prawidłowości w historii – z których najważ-niejsza dotyczy Objawienia Bożego dokonanego w Jezusie Chrystusie.
 

I nie należy sądzić, że ta osobliwa mentalność charakteryzuje wyłącznie wytrawnych naukowców czy zawodowych badaczy. Cechuje ona nas wszystkich, poczynając od ucznia szóstej klasy szkoły podstawowej. Cóż takiego bowiem zaleca mu jego pierwszy nauczyciel fizyki? W nauce trzeba powątpiewać, wątpić we wszystko, wątpić, wszak taka obowiązuje tu metoda. „Jakiego odcienia nabiera słonecznik na kwaśnym podłożu?” – „Czerwonego, proszę pana, a niebieskiego w środowisku zasadowym...” – „Skąd to wiesz?” – „Przeczytałem w książce!”– „Do diabła z twoją książką: książka może się mylić. Spróbuj sam poznać! Skontroluj! Sprawdź!” Metodyczne powątpiewanie wbija się uczniom do głowy od pierwszej klasy; wyrabia ono zupełnie inną postawę od tej, którą proponuje nauczyciel religii; ta wymaga od nas przylgnięcia wiarą do tego, co nie jest oczywiste, inaczej mówiąc: do tajemnicy, podczas gdy w rzeczywistości wszystko skłania nas do nieufania żadnym, nawet najbardziej wyraźnym pozorom i twierdzeniom powszechnie głoszonym. Nauka jest gotowa wszystko kwestionować.

Naukowiec – jakkolwiek go sobie wyobrażać – potrafi po-znawać jedynie przyczyny drugie. Nie powinien niczego wiedzieć o pierwszej przyczynowości. Istnieją s łowa, które w jego oczach są pozbawione sensu, jak na przykład: stworzenie, osoba, cud. Z punktu widzenia etyki zawodowej lekarza błędem jest domagać się od niego profesjonalnej oceny cudownego charakteru uzdrowienia w Lourdes czy w Częstochowie; lekarz może jedynie powiedzieć, że stały, trwały powrót do zdrowia, jaki stwierdza na podstawie ścisłych, wszechstronnych badań, pozostaje niewyjaśniony w świetle najdoskonalszego na danym etapie do-świadczenia terapeutycznego. Możliwość interpretacji tego wydarzenia, jako że dokonywanej w atmosferze modlitwy i oczekiwania odpowiedzi nieba, czy też jakiegoś znaku, pozostaje w gestii autorytetu religijnego...

Naukowiec – jako naukowiec – nie może też w kwestii ewolucji i życia odwoływać się do ich przyczyny celowej; wolno mu niewątpliwie stwierdzać istnienie określonego kierunku, pewnej orientacji w rozwoju organizmów, ale nie może wyrokować o istnieniu jakiegoś pierwotnego zamysłu. Stawia to go niekiedy w sytuacji z pewnością niezbyt wygodnej, ponieważ „naukowiec jako naukowiec” to abstrakcja. W końcu jest on po prostu tylko czło-wiekiem i nie może się powstrzymać od oceniania takiej orientacji i szukania w niej „sensu” – znaczenia. Dlatego niektórzy spo-śród najbardziej ścisłych nawet naukowców przy referowaniu swych obserwacji na temat ewolucji kosmosu nie chcą całkowi-cie rezygnować z „balastu” teleonomii. Niewątpliwie trochę się wstydzą u żywania terminu „celowość”; podobnie powiedział ktoś, że stosowne i roztropne jest przemilczanie nazwiska metresy, mimo iż obejść się bez niej trudno!

Wstydliwość całkiem zrozumiała, nieodzowna nawet, jako że deontologia naukowcowi jako takiemu nie pozwala korzystać ze słownika innej niż jego własna dyscypliny. Obowiązująca go ścisła metodologia każe mu powstrzymywać się od takich poczynań. To nawet warunek uprawiania naukowej epistemologii i jej zresztą zasługa. Ale ta „redukcja” metodologiczna jest związana z samą naturą badań naukowych i może ułatwiać pojawienie się ateizmu. Z chwilą bowiem gdy intencja abstrakcji zmienia się w postulat negacji, to znaczy gdy ten zabieg redukcyjny przestaje się ograniczać do metody badań i rozciąga się na sam ich przedmiot, wtedy zubożeniu i zafałszowaniu ulega ich sens i natura. Żeby posłużyć się pewnym porównaniem: pryzmat rozkładający światło i zmieniający długości niektórych jego fal jest cennym instrumentem analizy i badań, ale światło, jakie przesyła, jest jednak pozbawione bogactwa i harmonijnego blasku, bez których niemożliwe staje się ukazanie rzeczywistości w całym jej obiektywizmie i prawdzie.

 

Fragment książki "Bóg, niepotrzebna hipoteza?", wydanej przez
Wydawnictwo WAM

Książkę można kupić w księgarni Wydawnictwa: http://ksiazki.wydawnictwowam.pl/