Czy tak wygląda Jezus?

Przemysław Kucharczak

publikacja 11.06.2006 15:09

Odnaleźliśmy najcenniejszą relikwię chrześcijaństwa! – ogłosił niemiecki dziennikarz Paul Badde. I wiele wskazuje na to, że ma rację.

Czy tak wygląda Jezus?

Ta relikwia to mały kawałek płótna o wymiarach 17 na 24 centymetry. Jeśli go dobrze oświetlić, wyłania się z niego... twarz długowłosego mężczyzny ze złamanym nosem i częściowo wyrwaną brodą. Mężczyzna ma otwarte, żywo patrzące oczy. Jednak to bardzo dziwny wizerunek. – Obraz łączy w sobie cechy fotografii, hologramu, malowidła i szkicu, lecz nie jest żadnym z nich. Cienie na portrecie są subtelniejsze, niż potrafiłby wyczarować sam Leonardo da Vinci – napisał Paul Badde.

I próbuje udowodnić, że ten wizerunek nie został wykonany ludzką ręką. Twierdzi, że to chusta, która leżała na twarzy złożonego do grobu Jezusa Chrystusa. Kiedy po raz pierwszy słyszy się o twierdzeniu niemieckiego dziennikarza, ma się ochotę machnąć ręką: pewnie znów jakaś kolejna bzdura w stylu „Strefy 11”: programu TVN o duchach, UFO i wszelkich niesamowitościach. Wystarczy jednak bliżej przyjrzeć się argumentom Paula Baddego, żeby zacząć je traktować poważnie.

Moment Zmartwychwstania

Badde twierdzi, że na tej chuście odbiła się twarz Jezusa w momencie zmartwychwstania. – Zmartwychwstanie jest faktem, nie jest to teologiczna metafora. Zmartwychwstanie jest rzeczywistością. I o tym mówi obraz z Manopello ­– powiedział tłumaczowi jego książki, Arturowi Kuciowi. Mężczyzna widoczny na chuście ma spuchnięty prawy policzek. Na jego czole i wargach widać zaróżowienia świeżo zasklepionych ran. – Jego złamany nos przypomina twarze ze zdjęć zakładników z jakiejś ciemnej piwnicy albo więźnia z Abu Ghraib – porównuje Paul Badde.

Mężczyzna na wizerunku ma też loki na skroniach i łagodne, miłosierne oczy. – Ma oczy baranka... I lwa... – powiedziała jedna z kobiet, którą Badde cytuje w swojej książce. Badde pisze, że w oczach Jezusa na obrazie nie ma rozpaczy ani gniewu. – Przypomina dziecko, które budzi się ze snu i widzi wschodzącą jutrzenkę. Usta są na wpół otwarte, widać końcówki zębów. Słychać niemal, jak z ust dobiega ciche „a” – napisał.

Tezę, że chusta jest częścią całunu Jezusa, jako pierwsza zaczęła głosić niemiecka zakonnica Blandina Schloemer. Przyłożyła ona do siebie kliszę z obrazem z Manopello i kopię Całunu Turyńskiego. I doszła do wniosku, że to twarz tego samego mężczyzny. Uderzyło ją podobieństwo rysów, te same proporcje i ten sam wąski nos. Różnica jest taka, że człowiek z Całunu Turyńskiego jest potwornie skatowany. Siostra Blandina zauważyła jednak, że twarz na chuście z Manopello ma zaróżowienia w tych samych miejscach, co... rany na Całunie Turyńskim.

Gdzie jest farba?

Jedną z wielu dziwnych cech tego obrazu jest to, że nie ma na nim nawet najmniejszego śladu farby. Dlaczego więc w ogóle widać tam jakiś wizerunek? Naukowcy rozkładają ręce. Brak śladów farby wykazały badania profesorów Nonato Vittire z uniwersytetu w Bari i Gulio Fanti z uniwersytetu w Padwie. Przebadali oni płótno pod mikroskopem. I nie znaleźli najmniejszego śladu pędzla, ołówka ani nawet gruntowania. Absolutnie nic. Tylko w źrenicach przedstawionego na chuście mężczyzny włókna wydają się osmalone, jakby przypalone wysoką temperaturą. Wyniki badań ojca prof. Pfeiffera, historyka sztuki z Uniwersytetu Gregoriańskiego, też są szokujące. Udowadniał on, że właśnie wizerunek z Manopello jest prawzorem, punktem odniesienia do wszystkich obrazów wczesnochrześcijańskich na Wschodzie rzymskiego imperium. A później także na Zachodzie, i to aż do początku XVII wieku. Obrazy wtedy malowane wciąż powtarzają ten sam kanon: pokazują oblicze mężczyzny z wąskim nosem i długimi włosami. Praca ojca Pfeiffera przeszła jednak bez wielkiego echa. Bo kto rozsądny uwierzy, że tak ważny wizerunek wisi sobie w Manopello, zapadłej dziurze nad Adriatykiem? Światowa prasa donosiła o poglądach profesora Pfeiffera w rubrykach „ciekawostki”.

Całun z Manopello jest utkany z bardzo dziwnego materiału. Jest cienki jak pajęczyna i przejrzysty jak nylonowa pończocha. W cieniu ma grafitowoszary kolor, a w świetle jarzeniówek miodowozłoty. W jasnym świetle dnia twarz mężczyzny na obrazie robi się trójwymiarowa, jak na dzisiejszych hologramach. – Całun jest tak delikatny, że wydaje się, iż po zwinięciu go można by go zmieścić w łupince włoskiego orzecha – mówi Badde.

Dziennikarz ustalił najpierw, że to najprawdopodobniej bisior, zwany też morskim jedwabiem. Była to najdroższa tkanina starożytności. Jest o wiele delikatniejsza niż zwykły jedwab. Dzisiaj żyje już tylko jedna kobieta na świecie, która umie go wytwarzać. Badde dotarł do niej. To Chiara Vigo z wyspy Sant Antioco koło Sardynii. Przodkami Chiary byli Fenicjanie i Chaldejczycy. To właśnie te ludy przekazywały sobie „przepis” na morski jedwab. Żeby pozyskać nici bisioru, trzeba nurkować po żyjącego w Morzu Śródziemnym wielkiego małża – przyszynkę szlachetną. Mierzy on do 90 cm długości. Morski jedwab powstaje z wydzieliny jednego z jego gruczołów.

Chiara Vigo potwierdziła, że chusta z Manopello to bisior, i to najdelikatniejszy jaki w życiu widziała. Wyjaśniła też dziennikarzowi, że bisior można co prawda zafarbować purpurą, ale jest fizycznie niemożliwe namalowanie na nim czegokolwiek. Obraz nie jest też odbiciem twarzy. Bo gdyby był, to wizerunek miałby zupełnie inne proporcje, odbicie byłoby bardzo rozciągnięte i rozmyte. Jakim cudem powstał więc ten wizerunek? Siostra Blandina widzi to tak: – Wizerunki z Turynu i Manopello są i zawsze pozostaną zagadką. Są one wynikiem cudu, jakkolwiek niechętnie używa się dziś tego słowa, zwłaszcza w kręgach znanych mi teologów – powiedziała Paulowi Badde.

 

Dwa dowody Zmartwychwstania

Gdzie w Ewangelii jest w ogóle napisane, że twarz Jezusa okrywał całun? Badde dokładnie wczytał się w tekst Ewangelii św. Jana. W rozdziale 20 jest scena, w której św. Jan biegnie rankiem w Wielkanoc do grobu Jezusa. „A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka. Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył”. Badde zwrócił uwagę, że chusta leżała zwinięta osobno. Co w niej takiego było, że Ewangelista w ogóle o niej wspomniał? I co takiego tam zobaczył, że „ujrzał i uwierzył”? Dziennikarz wyrobił sobie opinię, że jednym z „leżących płócien” jest wykonany z lnu Całun Turyński, a „zwinięta chusta” to wizerunek z Manopello. – Tak czy inaczej, ewangelista Jan wspomina o dwóch płótnach – skomentował to przypuszczenie w niemieckim piśmie „Focus” prof. Klaus Berger, teolog ewangelicki z Uniwersytetu w Heidelbergu. – W judaizmie istniała reguła prawna, zgodnie z którą podczas rozprawy w sądzie zawsze należało przedstawić dwóch niezależnych świadków. W tej perspektywie Całun z Turynu i Całun z morskiego jedwabiu to przynajmniej dwa niezależne dowody Zmartwychwstania Jezusa – napisał.

Pierwsza wzmianka, że w małym Manopello jest ten obraz, pochodzi z XVII wieku. Gdzie chusta była wcześniej? Czy to możliwe, żeby o tak niezwykłym wizerunku nie było wzmianek w starych kronikach? Badde zaczął więc szukać jego śladów w starych tekstach. I te ślady znalazł. Jeśli dziennikarz ma rację, to możemy prześledzić drogę tego wizerunku z Jerozolimy aż do Włoch. Badde uważa, że właśnie do tego obrazu odnoszą się wzmianki z VI wieku w chrześcijańskich pismach, że pod miastem Edessa na Wschodzie jest przechowywane złożone na czworo płótno zwane „obrazem króla Abgara”. Chusta z Manopello nosi właśnie ślad składania na czworo. Jeden z syryjskich tekstów z VI wieku mówi też, że nie namalowała go ludzka ręka. Płótno było zamurowane w bramie miejskiej pod Edessą i przetrwało tam wiele dziejowych burz.

Później ten przedziwny wizerunek trafił do Konstantynopola. Dziennikarz twierdzi, że był pierwowzorem dla wielkiej mozaiki na kopule kościoła Haga Sophia. Jednak w VIII wieku wzmianki o płótnie znikły z bizantyjskich źródeł. Za to w Rzymie zaczęło się wtedy nagle pisać o chuście Vero eikon. Vero eikon to łacińsko-grecka zbitka wyrazów. Oznacza „prawdziwy obraz”. Z czasem ludzie zaczęli kojarzyć tę chustę z kobietą, która według tradycji otarła twarz Jezusowi w czasie Drogi Krzyżowej. Vero eikon przekształciło się w imię Weronika. Czy więc święta Weronika w ogóle istniała? To temat na inny artykuł. Nie należy lekceważyć tradycji Kościoła, która o niej wspomina. Z całą pewnością można jednak powiedzieć, że ta kobieta nie mogła nosić imienia Weronika. Chusta z Manopello nie ma z nią nic wspólnego. Choćby dlatego, że bisior jest za cienki, by wchłonąć choćby kroplę krwi i potu skatowanego Jezusa. Obłędnie drogi morski jedwab nadawał się za to na chustę. – Jeśli którakolwiek z kobiet towarzyszących Jezusowi mogła mieć kawałek bisioru, to tylko Maria Magdalena – snuje swoje przypuszczenia Badde.

Nadchodzi złodziej

Chusta zwana Weroniką cieszyła się w Rzymie ogromnym szacunkiem przez dziewięćset lat. Pielgrzymi odwiedzali Rzym przede wszystkim ze względu na nią. Często przypinali sobie do płaszczy miniaturkę Sancta Veronica Ierosolymitana. Oglądały ją w bazylice na Lateranie miliony ludzi. W końcu zaczęła się jednak budowa dzisiejszej Bazyliki św. Piotra. Architekt Donato Bramante wzniósł w niej wielką kolumnę, która miała być skarbcem-relikwiarzem dla chusty. W 1608 roku chusta miała tam trafić. Jednak właśnie wtedy zaczęto o Vero eikon powoli zapominać. Odtąd pokazywano wiernym chustę tylko raz w roku w Niedzielę Palmową. I to na zaledwie kilka sekund. Skąd ta nagła zmiana? Paul Badde twierdzi, że prawdziwą chustę po prostu w powstałym zamieszaniu... skradziono.

 

 

A watykańscy urzędnicy zatuszowali sprawę. Bali się skandalu, który musiałaby wywołać w całej Europie informacja o zniknięciu największej relikwii chrześcijaństwa. Tymczasem mijały lata, umierali ludzie, którzy wiedzieli o kradzieży. A ukazywanie chusty raz w roku przeszło w tradycję, która trwa do dziś. Tyle hipoteza dziennikarza. Badde dostał pozwolenie na obejrzenie z bliska chusty, która pozostała w Bazylice św. Piotra w Watykanie. Kardynał Marchisano uprzedził go, że w ciągu wieków obraz bardzo wyblakł. Po oględzinach Badde stwierdził jednak: – Na tej tkaninie nie widać zupełnie nic. To tylko mały kawałek łamliwego płótna bez jakiegokolwiek obrazu.

Badde znalazł też dodatkową poszlakę, że chusta została skradziona. W prawym dolnym rogu obrazu z Manopello tkwi mały kawałek szkła. Skąd się wziął? Dziennikarz przypuszcza, że szkło utkwiło w relikwii, kiedy złodziej stłukł kryształową szybę relikwiarza. Czy to nie za słaba poszlaka? Badde dodaje więc kolejną. W watykańskim skarbcu znalazł bardzo drogocenną ramę ze śladami rozbitej szyby. Czy ktoś w pośpiechu wyrywał stamtąd płótno? Rozmiary ramy idealnie pasują do wielkości chusty z Manopello. Teraz trzeba tylko, żeby te dwa elementy układanki porównali ze sobą naukowcy.

Czy to Jezus?

Czy został więc odnaleziony prawdziwy wizerunek Jezusa? Wątpliwe, żeby Kościół oficjalnie się na ten temat wypowiedział. Żadna relikwia, nawet najcenniejsza, nie jest przecież fundamentem naszej wiary. Katolik nie ma obowiązku wierzyć w autentyczność relikwii. Wiadomo jednak, że Paul Badde informował o wynikach swojego śledztwa Jana Pawła II i Josepha Ratzingera, który w tym czasie był kardynałem. Okazało się, że obaj, Wojtyła i Ratzinger, byli tym bardzo zainteresowani. Obaj przekazywali też dziennikarzowi podziękowania za jego pracę. Benedykt XVI wspominał też o czymś, co pośrednio łączy się z teorią Paula Badde i nadaje jej głębszy sens. Wyznał, że do napisania pierwszej encykliki zainspirowała go „Boska komedia” Dantego. W utworze tym w samym centrum Raju nie wychodzi naprzeciw nam oślepiająca światłość, lecz delikatne oblicze Człowieka: oblicze Jezusa Chrystusa. – To oblicze jest o wiele bardziej poruszające od objawienia Boga w postaci potrójnego kręgu poznania i miłości. Bóg, który jest światłością nieskończoną, ma ludzkie oblicze – mówił Papież. Zwolennikiem teorii dziennikarza jest znany kardynał Joachim Meisner. Wstęp do wydania polskiego książki Baddego napisał Zygmunt Zimowski, biskup radomski.

To wszystko jednak nie znaczy, że sprawa już jest rozstrzygnięta. Obowiązkiem naukowców jest teraz próba poszukania w hipotezie dziennikarza... słabych punktów. Niektórzy już wysuwają swoje zastrzeżenia. Karlheinz Dietz, który badał Całun Turyński, uważa płótno z Manopello za zwykły obraz. Uważa, że ślady farby na pewno tam są, tylko trzeba ich lepiej poszukać. Badanie mikroskopem to dla niego za mało, proponuje badanie chemiczne. A także ustalenie wieku obrazu metodą węgla C14. Ojcowie kapucyni z Manopello na razie się na to nie zgadzają, bo przy takim badaniu naukowcy musieliby zniszczyć mały kawałek chusty. Paul Badde odpowiada na zarzuty, że przeciwnicy jego teorii nie pofatygowali się nawet do Manopello, żeby obraz zobaczyć. Wygląda jednak na to, że wreszcie zaczyna się naukowa dyskusja, która jest konieczna, żeby wyciągnąć jakieś wnioski. – Jeśli całun został utkany z bisioru, oznacza to, że obraz nie został namalowany. Nie jest malowidłem. Jest czymś innym – napisał Badde w dzienniku „Die Welt”. – To najcenniejszy kawałek płótna na świecie – przekonuje.

Paul Badde „Boskie Oblicze. Całun z Manopello”, Polwen, Radom 2006



Gość Niedzielny 24/2006