Ocieplenie zelżało

Tomasz Rożek

publikacja 06.04.2010 11:31

Od czasu gdy udowodniono, że w raportach Międzynarodowego Panelu Klimatycznego są błędy i manipulacje, ci, którzy wieszczyli rychłą i nieodwracalną katastrofę ekologiczną - jakby przycichli.

Ocieplenie zelżało AUTOR / CC 2.0

W prasie pojawia się też mniej alarmistycznych tekstów (a przynajmniej mniej krzyczących o apokalipsie tytułów), a w dyskusji publicznej coraz częściej głos zabierają naukowcy sceptyczni wobec interpretacji zmian klimatu, którą promują radykalne grupy ekologów. A jeszcze niedawno „Gazeta Wyborcza” pisała: „Zmiana klimatu gorsza niż terroryzm” (19.01.2007). Naukowców, którzy nie szli z najgłośniejszym nurtem, zawsze było wielu, ale nigdy aż tak często nie dawano im głosu. Ci może nieco mniej odważni zdecydowali się dopiero teraz podzielić swoimi wątpliwościami ze światem. Wcześniej tego nie robili, bo w niektórych środowiskach (naukowych, ale także dziennikarskich czy politycznych) powiedzenie na głos, że ma się wątpliwości związane z tematem zmian klimatycznych, oznaczało w najlepszym wypadku uśmiech politowania.

Opisana tendencja występuje nie tylko w Polsce, ale także w wielu innych krajach. Odkąd o ociepleniu inaczej zaczęły pisać gazety, a w telewizji częściej pojawiają się eksperci bardziej sceptyczni, opinia publiczna sprawę postrzega inaczej. W Wielkiej Brytanii spadła liczba wierzących w to, że globalne ocieplenie jest wynikiem działalności człowieka, a za oceanem walka z ociepleniem jest priorytetem tylko dla około 25 proc. Amerykanów. Rok temu była ważna dla 37 proc.

Huragany i skróty myślowe
Co takiego ostatnio się stało? Wystąpiło kilka zdarzeń, które następując jedno za drugim, rodzą podejrzenia o z góry ukartowaną akcję demaskatorską. Żeby było jasne, o tym, że alarmistyczne raporty klimatyczne są oparte na naciągniętych czy w najlepszym wypadku niepewnych danych, niektórzy naukowcy mówili od dawna. Tyle tylko, że nikt ich nie słuchał. Nikt nie odnotował nawet, że pozbawiony możliwości wpływania na treść raportu Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC) amerykański profesor Christopher Lands już pięć lat temu zrezygnował ze współpracy. Christopher Lands jest szefem Narodowego Centrum Huraganów. Organizacji, która rejestruje i bada huragany, jakie nawiedzają USA. Ze statystyk jasno wynika (pisaliśmy o tym w „Gościu” wielokrotnie), że siła i liczba huraganów spada i jest dużo niższa niż przed 80 czy nawet 50 laty. Tyle tylko, że ta informacja nie pasowała do ogólnego wydźwięku raportu IPCC. Lands odszedł z IPCC i… nikt nie zareagował.

Czara goryczy przelała się w zeszłym roku, gdy tuż przed międzynarodową konferencją klimatyczną w Kopenhadze wyciekły e-maile z Climatic Research Unit (wydziału zajmującego się badaniem klimatu) Uniwersytetu Wschodniej Anglii. Badania czy opracowania, jakie tam robiono, często były podstawą do pisania alarmistycznych raportów. Z korespondencji e-mailowej, jaką prowadzili klimatolodzy na całym świecie, wynikać może, że działają oni w zmowie, ukrywają niektóre dane, a innymi manipulują. A nade wszystko zajmują się podkręcaniem globalnego strachu. Widzą w tym sposób na poszerzanie i tak rwącego potoku rządowych i prywatnych dotacji na badania klimatyczne. Naukowcy – jak zresztą wszyscy ludzie – w prywatnych e-mailach często używają skrótów myślowych czy słów, które w potocznym znaczeniu mogą znaczyć coś innego niż w naukowym slangu. To jest jednak nieistotne, bo… lawina ruszyła.

Zaledwie kilkanaście dni po tym wydarzeniu w atmosferze skandalu odbyła się międzynarodowa konferencja klimatyczna w stolicy Danii Kopenhadze. Nic nie ustalono, a na jaw wyszły polityczne gierki tych najbogatszych. No i limuzyny, prywatne odrzutowce gwiazd i wystąpienia polityków. Ale najgorsze miało dopiero nastąpić. Kilka tygodni temu odkryto manipulacje (nazywane drobnymi pomyłkami) w raporcie IPCC. Jest ich kilka. Na przykład okazało się, że lodowce w Himalajach nie stopnieją do 2035 roku, tylko może częściowo do 2350; zbiory w Afryce nie tylko nie spadną o połowę w ciągu następnych kilkunastu lat, ale mogą wzrosnąć, a także, że lasy Amazonii nie zostaną zniszczone przez ocieplający się klimat (ich powierzchnia miała się zmniejszyć o 40 proc.), tylko raczej przez wycinkę pod uprawę biopaliw (które zresztą miały ograniczyć szkody spowodowane ociepleniem). W końcu okazało się, że poziom oceanów w ciągu następnych kilkudziesięciu lat nie wzrośnie o kilkadziesiąt centymetrów. Nikt nie wie, o ile wzrośnie i czy wzrośnie. Są miejsca na Ziemi, gdzie woda się podnosi, są i takie, w których jej poziom się obniża. Zacytowane błędy (manipulacje) znalazły się w raporcie IPCC, który przez lata traktowany był jak biblia klimatologów (i niektórych polityków). Dzisiaj autorzy raportu nazywają go „zbiorem” niezależnych ekspertyz, z których część okazała się nieprawdziwa. Tak może być w istocie, bo szef IPCC Hindus Rajendra Pachauri z wykształcenia jest inżynierem kolejnictwa i choć dostał Pokojową Nagrodę Nobla, z klimatologią nigdy nie miał nic wspólnego.

Choć i wcześniej mówiono o manipulacjach i nieścisłościach, tym razem miarka się przebrała. Głos zabrał sekretarz generalny ONZ Ban Ki Mun, który stwierdził, że choć „zagrożenie stwarzane przez zmiany klima-tyczne jest realne”, a on sam „nie widzi wiarygodnych dowodów podważających główne wnioski raportu”, liczące 3000 stron opracowanie zawiera błędy. Ban Ki Mun zarządził kontrolę. Sytuacja bezprecedensowa. Specjalną Służbę Klimatyczną postanowił stworzyć też prezydent USA Barack Obama. Jej ustalenia będą ciekawe, bo doradcy poprzedniego prezydenta USA – George’a Busha odradzali podpisywanie międzynarodowych protokołów klimatycznych. Był to jeden z powodów tego, że Bush był tak nielubiany w wielu stolicach.

Medialne wahadło
Gdy na jaw wyszły manipulacje, media przestały uderzać w alarmistyczne tony. W międzyczasie bardzo zgrabnie „globalne ocieplenie” zamieniono jeszcze na „zmiany klimatu”. Z pozoru to nic wielkiego, ale gdyby się zastanowić, to różnica jest niezwykle istotna. Pisaliśmy o tym w „Gościu” w artykule „Natura jest zmienna” w numerze 37 z 2009 r. W „Gościu Niedzielnym” na kolegiach redakcyjnych nieraz toczyliśmy spory, jak pisać o globalnym ociepleniu. Przecież nie chodzi o to, by sprawy środowiska naturalnego ignorować. Ochrona przyrody jest obowiązkiem każdego. Wielokrotnie pisaliśmy sceptycznie o tym, że to działalność człowieka zmienia klimat. Krytykowaliśmy ślepe inwestowanie w zielone źródła energii czy promowanie bez opamiętania biopaliw. Jako jedyni ostrzegaliśmy przed tym, że niektórzy, podpierając się danymi klimatycznymi, dążą do wprowadzenia regulacji ograniczających ilość posiadanych dzieci, także przez dopuszczenie tzw. aborcji na życzenie. Nieraz byliśmy za to wszystko atakowani. Dzisiaj, gdy wiele innych tytułów łagodzi wymowę swoich tekstów, my w „Gościu” możemy mieć satysfakcję. I mamy ją, podkreślając równocześnie, że środowisko naturalne na-leży chronić, a zmieniający się klimat badać. Media przestały bić na alarm, bo robiąc to dalej… przestałyby być wiarygodne. To pokazuje swoją drogą słabość mediów i nas, dziennikarzy. Pisanie pod prąd jest trudne i nie wszystkim starcza na to siły. Nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić.

Jeszcze trzy, cztery lata temu w ówczesnym „Dzienniku” pisano, że Żuławy Wiślane w ciągu najbliższych dziesięcioleci zostaną całkowicie zalane wodą. Najwyższy punkt Żuław „wystaje” prawie 15 metrów ponad poziom morza. By go zakryć, co roku Bałtyk powinien podnosić się o kilkanaście centymetrów. Od czasu wydrukowania w „Dzienniku” tej informacji do dzisiaj – byłoby to kilkadziesiąt centymetrów. Czy to jest wiarygodne? Czym różni się tak bzdurna informacja od tych, jakimi wysokonakładowe tabloidy „Fakt” i „Super Express” karmią swoich czytelników każdego dnia? Tytuły „Zmiana klimatu gorsza niż terroryzm” („Gazeta Wyborcza” 19.01.2007), „Ziemia gore” („Gazeta Wyborcza” 7.04.2007), „Świat się rozpływa” („Gazeta Wyborcza” 6.06.2007) były do niedawna standardem. W „Dzienniku” pojawiały się tytuły „Do końca wieku morza zaleją część świata” (16.04.2008), „Zmiany klimatu grożą głodem” (1.02.2008), albo „Na dnie oceanu czeka zagłada” (23.09.2007). Dzisiaj pisze się raczej „Co z tym globalnym ociepleniem?!” („Gazeta Wyborcza”, 13.02.2010) albo „Klimatolodzy na lodzie” („Gazeta Wyborcza”, 15.02.2010). Pojawiają się też tytuły „Koniec ocieplenia?” („Rzeczpospolita”, 23.02.2010) i „Ziemia sama sobie poradzi z ociepleniem” („Dziennik”, 11.11.2009). Niedawno największy polski dziennik opublikował artykuł, w którym autor zastanawia się, czy odwilż, jaka występuje na Dalekiej Północy, może doprowadzić do wzrostu poziomu mórz („Gazeta Wyborcza”, 9.03.2010). Jeszcze niedawno nie pisano by o odwilży, tylko o katastrofalnym potopie. Nie zastanawiano by się, czy może on spowodować podniesienie poziomu wody, tylko napisano by, że jest to pewne.

Od ciepłego do zimnego
Institute for Public Policy Research (IPPR) w Wielkiej Brytanii przeanalizował w 2007 roku doniesienia prasowe na temat globalnego ocieplenia. W raporcie zauważono, że część brytyjskich gazet przyjmowała katastroficzny ton swoich artykułów, by zwiększyć sprzedaż własnego produktu. W tekstach pytano: „Jesteśmy w punkcie z którego nie ma już powrotu?” albo oznajmiano” „Wkraczamy w nową erę ciemności”. W kontekście ocieplającej się atmosfery używano słów „apokalipsa”, „nieodwracalny” oraz „nagły”. W marcu 2007 roku w amerykańskim miesięczniku „Whistleblower” ukazała się analiza treści artykułów, jakie na temat zmian klimatu od ponad 100 lat publikowały amerykańskie media. Pod sam koniec XIX wieku powszechne było przekonanie, że rozpoczyna się globalne ochłodzenie.

Od 1920 do 1975 roku informowano o globalnym ociepleniu. Po tej dacie znowu mówiono o ochłodzeniu, bo taki wniosek można było wyciągnąć z pierwszych robionych na szerszą skalę badań klimatycznych. Od początku lat 80. XX wieku w mediach znowu zaczęły pojawiać się informacje o globalnym ociepleniu. I tak przez kolejnych 30 lat. Teraz doniesienia medialne są bardziej powściągliwe. Ciekawe, swoją drogą, czy na długo. A jeszcze ciekawsze, jakie wnioski wyciągną z tej sytuacji politycy. Przecież na fali klimatycznej paniki podpisywano międzynarodowe protokoły. Stworzono nawet bzdurny i w zasadzie szkodzący środowisku system handlu CO2. Mleko częściowo się rozlało. Częściowo, bo od systemu można w każdym momencie odejść. Czy to nastąpi? Niewielu polityków z pierwszych stron gazet ma odwagę mówić to, co myśli. Zwykle mówią to, co podpowiadają im sondaże społeczne. Zwykle są odbiciem opinii swoich wyborców. Jeżeli wyborcy zmienią zdanie, to i politycy nie pozostaną długo przy swoim.