Parasol i guzik

Tomasz Rożek

publikacja 21.07.2010 10:30

Kilkanaście dni temu w USA zatrzymano 10 osób podejrzanych o szpiegostwo na rzecz Rosji. Eksperci twierdzą, że informacje, jakie zbierali,bez problemu można znaleźć w internecie. A więc po co przebywali w USA?

Parasol i guzik lanchongzi / CC 2.0

Jedna z hipotez mówi, że Rosjanie w Stanach przebywali po to, by zalegalizować… swoje dzieci. Zakładali rodziny często z niczego nieświadomymi obywatelami USA po to, by wydać w pełni legalne – z punktu widzenia amerykańskich przepisów emigracyjnych – potomstwo. Te dzieci, gdy dorosną, miałyby być na usługach Rosji. W końcu będą poza wszelkimi podejrzeniami, ich historia będzie znana i czysta. Radzieckie służby w przeszłości postępowały już w ten sposób. Jest i druga hipoteza. Złapani szpiedzy być może mają odwrócić uwagę od tych, którzy działają naprawdę. Może właśnie teraz w USA odbywa się jakaś duża operacja szpiegowska? Jedno jest pewne: ci, których złapano, działali wyjątkowo nieudolnie.

Pisali raporty i zdobywali informacje, które bez problemu z każdego miejsca na świecie mogli znaleźć w internecie. Same służby USA przyznają, że szkodliwość złapanych szpiegów była żadna. Dobrzy szpiedzy nieraz w przeszłości w pojedynkę krzyżowali plany światowych mocarstw na długie lata. Czasami robili to dla pieniędzy, czasami z miłości do innego kraju, a czasami z nienawiści do tego, w którym mieszkali. Ale determinacja i odpowiednie cechy charakteru to za mało, by odnieść sukces. Potrzebne jest także wsparcie techniczne. Muzeum Szpiegostwa w Waszyngtonie w USA razem z serwisem internetowym Discovery News sporządziło listę najważniejszych gadżetów szpiegowskich. Nie chodziło o te najbardziej wymyślne czy te, które najbardziej rozbudzają wyobraźnię. Kryterium była skuteczność.

Pistolet w szmince
4,5-milimetrowy jednostrzałowy pistolet miała przy sobie złapana w Berlinie Zachodnim w 1965 r. agentka KGB. Ma wielkość i kształt szminki. Czy w czasie rewizji ktokolwiek otwiera szminkę? Czy wyciągnięcie szminki z torebki wygląda podejrzanie? Nie wiadomo, ile razy pistolet był użyty, ale wiadomo, że jego inna wersja była w latach 50. i 60. ub. wieku u agentek KGB dosyć powszechna. Chodzi o pistolet, który na małych odległościach raził strzałką zatrutą cyjankiem potasu. Ofiara umierała w męczarniach w ciągu kilkunastu sekund.

Aparat w płaszczu
Dzisiaj to nic nadzwyczajnego, ale we wczesnych latach 70. aparat fotograficzny ukryty w guziku płaszcza był rewelacją zarezerwowaną tylko dla szpiegów. Np. model F-21, stworzony przez KGB - migawka była uruchamiana przez urządzenie umieszczone w kieszeni płaszcza. Podobnych urządzeń używała też amerykańska CIA. Aparat ukryty w guziku był szczególnie użyteczny na zamkniętych spotkaniach czy prezentacjach (np. w czasie prób nowej broni albo w zakładach produkujących pożądane przez wrogi obóz dobra). Nie nadawał się do fotografowania tajnych dokumentów. Do tego służył inny gadżet.

Bułgarska parasolka
Podobno w dziedzinie zabójczych parasolek ekspertami byli Bułgarzy. Umieszczali w nich ostre szpikulce nasączone trucizną, broń palną, a nawet urządzenia wyrzucające zatrute strzały. W 1978 r. na ulicach Londynu bułgarski agent zabił dysydenta na emigracji Georgia Markova. Ukłuł go w łydkę i wstrzyknął do mięśni platynową kulkę o średnicy 1,5 mm wypełnioną rycyną. Kulka miała małe otworki i przez nie wydostawała się jedna z najbardziej zjadliwych trucizn produkowanych przez rośliny. Markov zmarł w męczarniach po trzech dniach. Dopiero na łożu śmierci skojarzył nagłe pogorszenie samopoczucia i ból w łydce z nieznajomym, który podszedł do niego, gdy czekał na przystanku. Kilka miesięcy później bułgarski wywiad próbował zabić w Paryżu innego krajana, Wladimira Kostozdjva. Zamach się nie udał,
bo w porę udało się usunąć kulkę z trucizną.

Gołębi aparat
Myli się ten, kto myśli, że w czasach, w których nie było satelitów i samolotów (a balony z powodu dużych rozmiarów i niewielkich prędkości nie mogły być użyte) nikt nie robił zdjęć wojska, umocnień czy nawet działań wojennych z powietrza. W czasie I wojny światowej w USA skonstruowano aparat fotograficzny, który był umieszczany na tułowiu gołębia pocztowego. Aparat był tak ustawiony, by automatycznie robić zdjęcia ze stałą prędkością. Po powrocie do bazy z aparatu wyjmowano film i wywoływano. Wróg nie miał tajemnic. Z gołębi korzystano jeszcze w latach 50. XX w., gdy z powodów awarii czy zniszczenia radiostacji nie dało się przesyłać informacji. Skuteczność gołębi na polu walki oceniano na 95 proc., to znaczy tylko 5 ptaków na 100 wysłanych nie wykonywało zadania.

Aparat kropkowy
J. Edgar Hoover, założyciel i długoletni szef FBI, stwierdził, że technologia mikrokropek jest najdoskonalszą – z punktu widzenia wywiadu – techniką przesyłania informacji. Dzisiaj to stwierdzenie jest już nieaktualne, ale swego czasu mikrokropki robiły we wszystkich wywiadach zawrotną karierę. Technologia mikrokropek polega na wykonaniu zdjęcia o bardzo wysokiej rozdzielczości i pomniejszania go do bardzo małego formatu. Co prawda sam pomysł pochodzi z połowy XIX w., ale jego udoskonalenie jest dziełem niemieckiego wywiadu wojskowego (Abwehry) jeszcze przed II wojną światową. Zastosowanie odpowiedniego aparatu pozwala zminiaturyzować zdjęcie formatu A4 do wielkości kropki na końcu tego zdania. Klisze (które następnie obserwowano pod mikroskopem) można było przesyłać wklejone pod znaczkiem pocztowym, w naciętym, a następnie sklejonym rogu pocztówki czy nawet jako np. kropka nad „i” w treści
listu.

Maszyna szyfrująca Enigma
Była dziełem Niemców, a rozbroili ją Polacy i Anglicy. W czasie II wojny światowej naziści przesyłali zaszyfrowane Enigmą informacje drogą radiową. Prace nad złamaniem szyfru Enigmy zostały rozpoczęte wiele lat przed wojną. W przeciwieństwie do poprzednio używanych szyfrów, opartych na konkretnym kluczu, Enigma zmieniała klucz co 24 godziny. Złamanie jednego szyfru nic więc nie dawało. Trzeba było zrozumieć cały system. Poradzili sobie z tym Polacy. Z braku funduszów przekazali sprawę Brytyjczykom, którym teraz odczytywanie niemieckich meldunków szło bardzo szybko. Niemcy bardzo długo nie podejrzewali, że alianci mają wgląd w ich tajemnice. Kod Enigmy był powszechnie uważany za doskonały. W ocenie historyków rozpracowanie Enigmy przyczyniło się do skrócenia II wojny światowej o 2–3 lata.

Podsłuch w drzewie
We wczesnych latach 70. XX w. w USA (konkretnie w laboratoriach CIA) powstało bardzo czułe urządzenie podsłuchowe zasilane tylko energią słoneczną. Miało za zadanie nie tylko śledzić łączność radiową, ale także ją nagrywać i wysyłać do satelitów szpiegowskich na orbicie. Z satelitów sygnał był wysyłany do kwatery CIA.Urządzenie przypominało pieniek drzewa i zostało umieszczone w lesie okalającym jedną z radzieckich baz lotniczych nieopodal Moskwy. Urządzenie było bezobsługowe, a to oznaczało, że nie było ryzyka wykrycia kogoś, kto np. zmienia w nim baterie. Elektronika była całkowicie ukryta w pniu, a powierzchnia baterii słonecznych przypominała korę.

But nagrywacz
To urządzenie nagrywające zostało stworzone przez KGB i służyło do nagrywania i przekazywania drogą radiową tajnych rozmów. Pierwsze urządzenia musiały być aktywowane ręcznie (np. przez pokojówkę ambasadora), późniejsze można było aktywować drogą radiową. Radio w bucie mieli najczęściej niczego nieświadomi dyplomaci krajów zachodnich. Szpiedzy rzadko się nimi posługiwali, bo byli szkoleni, by zapamiętywać jak największą ilość informacji. Jak w bucie dyplomaty instalowano transmiter? Bardzo prosto. Przez lata zachodni dyplomaci, którzy byli wysyłani na Wschód, mieli zakaz kupowania garderoby na miejscu. Miało to służyć bezpieczeństwu dyplomatów. I tak pracujący w placówkach dyplomatycznych w Warszawie, Bukareszcie czy Moskwie zamawiali ubrania i obuwie w swoich krajach.

Odpowiednie służby przejmowały jednak te przesyłki. W połowie lat 70. XX wieku w jednej z ambasad znajdujących się w Bukareszcie odkryto, że w pokoju ambasadora jest zainstalowany pracujący nadajnik. Odpowiednie służby nie potrafiły go jednak zlokalizować. Sygnał zniknął, gdy przypatrujący się swoim pracownikom ambasador wyszedł. Okazało się, że nadajnik był zainstalowany w obcasie butów, które dyplomata zamówił w swoim kraju.

Z gadżetami szpiegowskimi najczęściej kojarzą się niezwykłe przedmioty używane przez agenta Jej Królewskiej Mości Jamesa Bonda. Na przykład jego naszpikowany elektroniką, bronią i czym tam jeszcze samochód. Ten wybudowany dla Bonda potrafi latać, pływać, jest kuloodporny, może być nawet łodzią podwodną. Ma radar, katapultę, inteligentne centrum dowodzenia, a nawet urządzenie robiące zasłonę dymną (nie wiadomo po co). Na pokładzie ma też barek, a w nim Martini o odpowiedniej temperaturze. Agent Bond jeździ zwykle samochodem Aston Martin. Jego najbiedniejsza wersja to koszt około miliona złotych.

Prawdziwi szpiedzy takimi samochodami nie jeżdżą. Zresztą sam Bond ma zawsze pod ręką tyle gadżetów, że kieszenie jego nienagannie skrojonych garniturów (po kilka tysięcy funtów brytyjskich) już dawno powinny… obwisnąć. – Świat szpiegów nie jest oderwany od świata, w którym żyjemy my wszyscy – powiedział Thomas Boghardt, historyk z Muzeum Szpiegostwa w Waszyngtonie. – Szpiedzy do wykonywania swojej pracy najczęściej używają urządzeń przypominających przedmioty codzienne – dodał. Nic z tego, czego używa Bond, nie przypomina przedmiotów powszechnie używanych. Śledzenie kolejnych przygód Agenta 007 może być świetną rozrywką. Najbardziej śmieją się z nich ci, którzy są prawdziwymi szpiegami.