Medycyna pragnień

Jarosław Dudała

publikacja 14.01.2011 09:12

Biodra Jennifer Lopez? Nosek à la Kleopatra? Proszę bardzo – medycyna pragnień jest do Waszych usług!

Medycyna pragnień Vectorportal / CC 2.0 Jackson – bóstwo czy ofiara?

Na pytanie, czym jest zdrowie, przez wieki odpowiadano, że to brak choroby. Jednak w ostatnich dziesięcioleciach definicja zdrowia zmieniła się. Zdrowie to „stan pełnego, dobrego samopoczucia fizycznego, psychicznego i społecznego, a nie tylko brak choroby lub zniedołężnienia” – mówi definicja Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) z 1948 roku. W ślad za zmianą definicji zdrowia i wraz z rozwojem możliwości technicznych zmieniła się też medycyna. Nie ma ona na celu wyłącznie przywracania sprawności organizmu, ale wiele jej procedur służy zaspokajaniu pragnień, a nawet kaprysów. Dlatego coraz częściej używa się nazwy „medycyna pragnień”.

Michael Jackson – bóstwo czy ofiara?
Co wchodzi w skład medycyny pragnień? Pierwsze skojarzenie to oczywiście chirurgia plastyczna. Ale są to także operacje zmiany płci, koloru skóry, wszczepianie implantów, antykoncepcja hormonalna, zapłodnienie in vitro, medycyna sportu czy psychofarmakologia. W tym kontekście mówi się też o klonowaniu człowieka oraz o tzw. transgenezie ludzkiej (wprowadzaniu do genotypu człowieka genów zwierzęcych albo sztucznych), ale na razie jest to raczej science fiction. Tym, co łączy różne rodzaje medycyny pragnień, jest ich nieterapeutyczny charakter, ukierunkowanie na subiektywnie pojmowaną jakość życia, a często także wysokie koszty. Czy medycyna pragnień jest z zasady zła? – Nie! Niektóre jej procedury są jak najbardziej do przyjęcia – uważa dyrektor Międzywydziałowego Instytutu Bioetyki Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II ks. dr hab. Andrzej Muszala. Jednak, gdy się patrzy na napompowane botoksem, „plastykowe” twarze albo gdy się przemyśli w gruncie rzeczy smutną historię życia Michaela Jacksona, to trudno nie zadać sobie pytania o granice moralnej dopuszczalności zabiegów medycyny pragnień. Ich wyznaczenie nie zawsze jest łatwe. Nie znaczy to jednak, że nic nie da się na ten temat powiedzieć.

Pamela Anderson i człowiek-kot
Weźmy najpierw chirurgię plastyczną. Jest ona nie do przyjęcia, gdyż – po pierwsze – oznacza w istocie poważne uszkodzenie ciała. Mówi się np., że szkody na zdrowiu mogą być spowodowane przez silikonowe implanty piersi. Nie znaczy to jednak, że każda operacja powiększenia piersi jest moralnie naganna. – W przypadku totalnie zaniżonego poczucia własnej wartości u kobiet, które są pozbawione biustu, taka operacja może być dopuszczalna – uważa bioetyk z Uniwersytetu Opolskiego ks. prof. Piotr Morciniec. Można tu dodać, że w takim przypadku dobrze byłoby wybrać metodę mniej inwazyjną od wszczepienia silikonowych implantów. Po drugie, chirurgia plastyczna nie powinna być wyrazem nieuporządkowanej hierarchii wartości.

Chodzi o to, czy np. zafundowanie sobie obfitego biustu nie jest wyrazem ubóstwienia własnego ciała albo postawienia seksualnej atrakcyjności na zbyt wysokim miejscu. Implanty są dopuszczalne moralnie, jeśli jest to np. wszczepienie sztucznego stawu biodrowego albo implantu dentystycznego – to raczej zwykła terapia niż medycyna pragnień. Inaczej jest z implantami w postaci ozdób, umieszczanych w ciele (nieraz w dość dziwnych miejscach). Tym bardziej trudno uznać za dopuszczalne moralnie wszczepianie implantów, które mają upodobnić człowieka do jakiegoś zwierzęcia. Znane są przykłady „ludzi-kotów” – ze sterczącymi wąsiskami, charakterystycznymi brwiami i tatuażami na całym ciele. Operacje zmiany płci – dokument watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary z 2003 r. zwraca uwagę, że oznaczają one przemiany fizyczne, ale nie zmieniają „osobowości płciowej”. Czyli ciało zostaje okaleczone, a zaburzenie psychiczne i tak się utrzymuje. „Jak podkreślają specjaliści, mimo zabiegu chirurgicznego zmiany płci w większości przypadków psychiczne i moralne problemy osoby transseksualnej nie zostają rozwiązane” – zauważa bp prof. dr hab. Józef Wróbel (KUL).

Ciemne strony
Kolejny przykład – antykoncepcja w postaci środków hormonalnych czy wkładek. Jej istota polega na upośledzeniu naturalnych czynności ludzkiego ciała, często także na niszczeniu poczętego już życia. A robi się to po to, by w każdej chwili można było zaspokajać pragnienia seksualne (nie zawsze własne). Tymczasem są inne, ekologiczne i niekrwawe metody planowania liczby dzieci. Zapłodnienie in vitro – nie jest ono leczeniem w sensie ścisłym, bo nie przezwycięża przyczyn niepłodności, ale stara się je ominąć. Nazwa: „medycyna pragnień” jest tu bardzo na miejscu, bo w in vitro chodzi o zaspokojenie pragnienia posiadania dziecka. Podstawowe zastrzeżenie polega na tym, że jednemu człowiekowi nie wolno posiadać drugiego. Ponadto in vitro usiłuje zaspokoić pragnienie posiadania dziecka bez szanowania prawa człowieka do urodzenia się z aktu miłości mamy i taty oraz bez oglądania się na prawo jego rodzeństwa do życia (zabijanie i mrożenie embrionów nadliczbowych).

Wspomnijmy jeszcze o najczarniejszej stronie medycyny pragnień. Rzecz w tym, że przytoczona na wstępie definicja zdrowia w ostatnich latach została uzupełniona o sprawność do „prowadzenia produktywnego życia społecznego i ekonomicznego”, a także wymiar duchowy. Włączenie wymiaru duchowego do tej definicji cieszy. Niepokój budzi jednak owa sprawność do „prowadzenia produktywnego życia społecznego i ekonomicznego”. Można rozumieć ten zapis jako zachętę do zaradzania potrzebom osób starych i chorych, ale można też interpretować go w sposób proeutanatyczny, czyli: jeśli pacjent wyrazi pragnienie śmierci, to należy pomóc mu je spełnić. Podobna może być logika w przypadku aborcji: jeśli pacjentka domaga się aborcji, to bezkrytyczni zwolennicy medycyny pragnień odpowiedzą: „proszę bardzo!”.

Sprawa Pistoriusa
Do medycyny pragnień zalicza się też medycyna sportu. Jeśli chodzi o odżywki itp., to nie ma problemu. Często jednak zwiększenie możliwości organizmu odbywa się kosztem zdrowia. Jest to niedopuszczalne moralnie. Ostatnio mówi się o dopingu bardziej wyrafinowanym, bo genetycznym. Chodzi o modyfikacje genomu w niektórych komórkach, na przykład tych, które odpowiadają za produkcję hormonu wzrostu. Taka genetyczna zmiana mogłaby pozwolić na przekroczenie progów ludzkich możliwości. Mówi się, że taki doping jest już stosowany, ale trudno to potwierdzić. W każdym razie podniesienie możliwości fizycznych człowieka przy jednoczesnej szkodzie dla całości jego organizmu byłoby moralnie naganne. Interesujący jest także przykład Oscara Pistoriusa, lekkoatlety z RPA. Stracił on obie nogi w pierwszym roku życia. Biega na protezach z włókna węglowego. Na paraolimpiadach zdobył wszystko, co było do zdobycia i zaczął startować z biegaczami pełnosprawnymi. Planuje udział w igrzyskach w Londynie. Badania biomechaniczne dowiodły jednak, że protezy dają mu dużą przewagę nad zawodnikami pełnosprawnymi. I choć sympatia do niepełnosprawnego sprintera podpowiada, by pozwolić mu na start z najlepszymi, to chyba jednak lepiej by było, gdyby tak się nie stało. Bo kto wie, czy za 20 lat nie wystąpią na olimpiadzie biegacze, którym w dzieciństwie amputowano zdrowe nogi po to, by jako dorośli mogli walczyć o sportowe laury. Obawiam się, że nie jest możliwe stworzenie systemu kontroli, który skutecznie wykluczałby ich z walki o medale. Trudniejsza w ocenie jest psychofarmakologia. Bo ten sam środek może być używany jako tabletka szczęścia, pozwalająca na dobre samopoczucie zawsze i wszędzie, ale może być też pomocą w przetrwaniu najtrudniejszych chwil po stracie najbliżej osoby. W ocenie moralnej istotna będzie intencja, z jaką ten środek się przyjmuje.

Klient nasz pan?
Spójrzmy jeszcze na medycynę pragnień od strony medyka. Czy musi on wykonać wszystko, czegokolwiek pacjent sobie zażyczy? Dawna medycyna stawiała w centrum lekarza. To on decydował o leczeniu, a pacjentowi pozostawało poddać się jego woli. Dziś przeciwnie – skrajnie pojęta zasada: „klient nasz pan” wdziera się też do medycyny. Złotym środkiem jest model partnerski: pacjent ma w nim prawo do informacji i do wyrażania zgody na działania lekarza. Ten zaś ma prawo odmówić żądaniom pacjenta, jeśli ich spełnienie byłoby sprzeczne z jego sumieniem. Jednym z zagrożeń dla takiego układania relacji lekarz–pacjent jest następujący mechanizm: aby różne (nie zawsze dobre) pragnienia znalazły rację bytu w życiu społecznym, stylizuje się je na prawa. Subiektywne pragnienie podnosi się do rangi obiektywnego prawa. – Mówi się np. o prawie do dziecka, o prawie do zdrowego dziecka czy o prawie do wyboru momentu śmierci – zwraca uwagę ks. prof. Morciniec. Są to w istocie zabiegi perswazyjne, mające na celu promowanie jakiejś ideologii. Czym mają się kierować lekarze i pacjenci, jeśli chcą w sposób moralny używać osiągnięć medycyny pragnień? Gdy wokół szaleje mentalność subiektywistyczna, warto wprowadzić do swego myślenia element obiektywizmu – pamiętać o zasadzie mówiącej, że zdrowie pacjenta (w znaczeniu klasycznym) jest najwyższym prawem, a pierwszym obowiązkiem lekarza jest nie szkodzić. Kolejne kryteria to: intencja oraz zasada solidarności, która nakazuje rezygnację z wydawania milionów na kaprysy, gdy wielu cierpi, bo nie stać ich na to, co niezbędne.