Dziecko ratunkowe

Joanna Bątkiewicz-Brożek

publikacja 28.02.2011 12:06

We Francji urodziło się pierwsze dziecko-lekarstwo. Wiadomość przedostała się do opinii publicznej, kiedy parlament rozpoczął debatę nad nowelizacją ustawy bioetycznej.

Dziecko ratunkowe East news/AFP PHOTO/ERIC FEFERBERG/gn Dr Rene Frydman (w środku). To kierowany przez niego zespół lekarzy doprowadził do urodzin pierwszego we Francji dziecka-lekarstwa

Doniesienia o nowelizacji ustaw bioetycznych w Europie, z perspektywy chrześcijańskiej, brzmią czasem jak z obcej planety. Można też odnieść wrażenie, jakby zachłyśnięta postępami nauki ludzkość, pędząca na pokładzie samolotu „in vitro”, nie przejmowała się ani celem podróży, ani tym, czy leci z nią dziecko. Gołym okiem widać, że zmierza ku katastrofie.

Ulepszanie przez pogorszenie
Od 1994 r., czyli od daty wejścia pierwszej ustawy legalizującej sztuczną prokreację we Francji, zapisy dotyczące in vitro „ulepszano” kilkakrotnie, zgodnie z art. 40 ustawy, by „wobec osiągnięć nauki prawo rewidować nie rzadziej niż co pięć lat” (zapis ten zniknie, w myśl słusznej argumentacji, iż de facto jest prawem autodestrukcyjnym). I tak kolejno zezwalano na handel oocytami, spermą, na ograniczoną selekcję genetyczną embrionów. Teraz pojawiła się propozycja, by udostępnić in vitro lesbijkom. Choć, jak sugeruje „Le Figaro”, wygląda na to, że prawicowa UMP, z której wywodzi się premier rządu François Fillon, powstrzyma zapędy lewicy. „Widać – pisze prawicowy dziennik – że Francja wciąż należy do konserwatywnych krajów”. „Źle, że nie zalegalizuje się u nas macierzyństwa zastępczego. A przecież Anglia i Belgia prawo takie posiadają i w ten sposób wiele par homoseksualnych może być szczęśliwymi rodzicami” – twierdzi gazeta. Być może też każdy obywatel będzie poddawany testom genetycznym. Państwo nakładałoby obowiązek poinformowania rodzeństwa i dzieci o fakcie posiadania skłonności np. do nowotworów. Pomijając fakt, że nie każda osoba genetycznie skłonna faktycznie zachoruje na raka – po co więc fundować jej życie w ciągłym stresie – trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z próbą ustanowienia totalitarnego państwa. Strach budzi jednak pomysł, by rozszerzyć genetyczne badania nad embrionami.

Dziecko-lekarstwo
26 stycznia w szpitalu Antoine Béclère de Clamart niedaleko Paryża urodził się chłopczyk, który ma uratować życie swego brata. Rodzice nazwali go „Umut Talha”, co w języku tureckim oznacza „nasza nadzieja” (o rodzicach wiadomo tyle, że pochodzą z Turcji ). Jego starszy brat choruje na beta-talasemię, czyli niedokrwistość tarczowatokrwinkową. To choroba genetyczna, rzadka w Europie. Przez zaburzenie syntezy hemoglobiny powoduje u dziecka opóźnienia rozwoju, nawracające zakażenia, złamania kości, owrzodzenia skóry kończyn dolnych. Trzeba często przetaczać krew u pacjenta. Do tego potrzebne jest dziecko-lekarstwo. Kłopot w tym, że szanse na wyleczenie chorego przy użyciu dziecka-lekarstwa są niewielkie. Pierwsze dziecko-lekarstwo urodziło się w 2000 r. w USA. Adam Nash miał posłużyć do leczenia swojej 6-letniej siostry Molly ze schorzeniem Fanconiego. Kolejne w Belgii w 2005 r., trzy lata później w Hiszpanii. We Francji możliwe jest to od 2006 r. w myśl zapisów ustawy regulującej dawstwo gamet przy sztucznej prokreacji. Procedura jest finansowana ze składek zdrowotnych, a rodzice muszą uzyskać pozytywną opinię Państwowej Agencji Biomedycyny (podlega ministerstwu zdrowia). Warunkiem jest właściwa motywacja: „pierwszą intencją rodziców musi być urodzenie dziecka zdrowego, a dopiero potem, chęć ratowania życia chorego rodzeństwa” (art. 40).

Proceder rozpoczyna sztuczne zapłodnienie in vitro. Lekarz musi pozyskać kilkanaście embrionów naraz, by myśleć o efektach. Dalej, w wyniku skomplikowanej diagnostyki przedimplantacyjnej oddziela się istoty zdrowe od nosicieli chorób. Ci ostatni, a więc często dzieci z mukowiscydozą, dystrofią mięśni, z zespołem Downa czy Edwardsa, traktuje się jako „odpady medyczne”. W kolejnym etapie, spośród zdrowych embrionów, wyławia się te, które mają tzw. zgodny system HLA, ludzkie antygeny leukocytarne. Oznacza to, że muszą być najbardziej kompatybilne z tymi, które posiada dziecko oczekujące na przeszczep komórek. Po czym wybrane „doskonałe dziecko” przenosi się do macicy matki. Po urodzeniu, pobiera się krew pępowinową matki i przeszczepia choremu dziecku.

Puszka Pandory
– To otwarcie drzwi do eskalacji przemocy w społeczeństwie – argumentuje przewodniczący zespołu ds. bioetyki Konferencji Biskupów Francuskich abp Pierre d’Ornellas. – Dziecko-lekarstwo nigdy nie znajdzie satysfakcjonującej odpowiedzi na pytanie o powody sprowadzenia go na świat. Każdy człowiek jest w stanie akceptować samego siebie jedynie wtedy, gdy został poczęty dla niego samego. Nawet jeśli na początku go odrzucano lub nie otoczono opieką. Kiedy dorastając, odkryje, że nie był powołany do życia dla niego samego, zbuntuje się. Boję się tej rewolucji – dodaje. Najwyraźniej lęku takiego nie odczuwa zespół prof. Réné Frydmana, ojca pierwszego Francuza-lekarstwa. Lekarze przygotowują już kolejne szesnaście par. Frydman wzbrania się jednak przed określeniem dziecko-lekarstwo, woli, by mówić „dziecko podwójnej nadziei”. W czasie debaty w studiu BMF TV przekonywał: „Niektórzy ludzie rodzą się na świecie, by ocalić innych, dla dobra ludzkości”. Christine Boutin, przewodnicząca Chrześcijańskiej Partii Demokratycznej, ripostowała: „Dotykamy tu kwestii przeznaczenia, godności człowieka. Wchodzimy na pole eugeniki, otwieramy puszkę Pandory. Wtórujemy koncepcji utylitarystycznej człowieka, co niestety pana przekracza, profesorze Frydman!”. Frydman odpowiedział: „Widzę, że zdominował Panią lęk przed przekraczaniem barier nauki. Nie wolno przerywać postępu medycyny, strasząc konsekwencjami. Próba narzucenia religijnej argumentacji jest nieporozumieniem w państwie laickim”.

Tyle że w grę wchodzą tu nie tyle religijne, co humanitarne argumenty, skoro powstanie dziecka-lekarstwa, którego przeznaczeniem jest ratowanie życia rodzeństwa, okupione jest śmiercią kilkunastu innych dzieci. Trudno uwierzyć, że ta kryminalna wręcz zasada jest niedostrzegalna przez rodziców decydujących się na in vitro i diagnostykę przedimplantacyjną. W wielu krajach diagnostyka przedimplantacyjna stosowana jest do selekcji zarodków ze względu na płeć. W 2005 r. w USA jej wskaźnik przekraczał 9 proc. w skali kraju, a w niektórych ośrodkach, jak Centrum Płodności przy Uniwersytecie Illinois w Chicago, sięgał aż 49 proc.

Pod koniec 2010 r. zespół naukowców z amerykańskiego New Jersey Reproductive Medicine Associates dowiódł, że siedem na osiem ciąż w wyniku in vitro kończy się niepowodzeniem ze względu na wady genetyczne zarodków. Doktor Richard Scott kierujący amerykańskim zespołem postuluje więc obowiązek testów genetycznych u każdej kobiety poddającej się in vitro. Oznacza to masową legalizację wczesnych działań aborcyjnych. Próbę wprowadzenia tego rodzaju testów usiłuje właśnie przeforsować część parlamentarzystów we Francji. Ziomkowie Napoleona od dwóch lat przygotowywali się do nowelizacji ustawy. W tym czasie episkopat powołał stany bioetyki, odwoływał się do humanitarnych i antropologicznych uwarunkowań człowieka. Arcybiskup Ornellas, który zasiadał w zespole bioetycznym, w 2007 r. teksty wszystkich ustaw bioetycznych od 1994 r. W kontekście in vitro, nie doszukał się ani razu słowa „dziecko”. „Było to dla mnie zaskoczenie, że dziecko w tekstach tych jest zapomniane, jakby w ogóle nie o nie tu chodziło”.

Korzystałam m.in. z: Andrzej Szczeklik Choroby wewnętrzne t. II, Andrzej Muszala, Encyklopedia bioetyki, Łukasz Szymański In vitro