Genetyka

Jarosław Dudała (współpraca Tomasz Rożek)

publikacja 31.03.2011 07:22

Pokutuje pogląd, że Kościół jest pryncypialnie przeciwny stosowaniu inżynierii genetycznej u człowieka. Tymczasem jest tylko jedna kategoria interwencji w ludzki genotyp, o której wiadomo, że Kościół nigdy jej nie zaakceptuje.

Genetyka zipckr / CC 2.0 Wcale nie jest tak, że Kościół jest dla współczesnej genetyki hamulcowym. Jest raczej głosem rozsądku, który podpowiada, gdzie czają się pułapki; gdzie można się spodziewać min, potężniejszych nawet niż bomba atomowa

Manipulacje genetyczne u człowieka można podzielić na terapeutyczne i nieterapeutyczne, czyli takie, które mają na celu leczenie, i takie, które podnoszą zdolności zdrowego organizmu. Zastanówmy się najpierw nad pierwszą z tych kategorii, czyli nad terapią genową. Pomysł na nią jest następujący: skoro jakiś narząd działa nieprawidłowo i jest to uwarunkowane genetycznie, to zmieńmy DNA „odpowiedzialne” za funkcjonowanie tego narządu, wprowadźmy do niego „zdrowe” geny, a problem zostanie rozwiązany. W latach 90. minionego wieku pojawiły się więc propozycje terapii genowej niektórych schorzeń. Pierwszą wyleczoną w ten sposób pacjentką była kilkuletnia dziewczynka Ashanti De Silva, cierpiąca na chorobę układu odpornościowego (SCID). Wydawało się, że nowy sposób leczenia jest na wyciągnięcie ręki. W świecie nauki zapanowała euforia. Zimnym prysznicem był przypadek Jessiego Gelsingera. Poddany terapii genowej 18-latek zapadł w śpiączkę i krótko potem zmarł. Potem były i inne porażki. Kilka lat temu w jednym z paryskich szpitali poddano terapii genowej 13 chłopców chorych na złożony wrodzony niedobór odporności. Eksperyment szybko przerwano, gdy okazało się, że dwóch z nich zachorowało na białaczkę. Wirus w złym miejscu wbudował DNA, które przenosił, i tym samym został uaktywniony onkogen, czyli gen biorący udział w regulacji podziałów komórkowych. Został uruchomiony nieprzewidywany przez nikogo ciąg reakcji, które skończyły się dla młodych pacjentów tragedią. Na razie terapie genowe nie są procedurami powszechnymi. Wciąż są to raczej eksperymenty.

Genetyczny Frankenstein
Procedury lecznicze z wykorzystaniem terapii genowej nie budzą zastrzeżeń moralnych Kościoła, o ile spełniają dość oczywiste, generalne warunki, takie jak realizacja procedury za zgodą pacjenta i jej bezpieczeństwo. Przy czym, badając bezpieczeństwo takiej terapii, trzeba przyjąć, że stosuje się ją ogół w bardzo ciężkich schorzeniach, przy których każda interwencja będzie w jakimś stopniu niebezpieczna.

Problemem w terapii genowej jest m.in. to, że bardzo trudno jest zmienić DNA we wszystkich komórkach mających wpływ na stan pacjenta. Jest ich po prostu zbyt wiele. Czasem wystarczy zmienić DNA tylko w części komórek, by efekt terapeutyczny został osiągnięty. Ale i to jest trudne. Pojawił się więc pomysł, by terapię genową przeprowadzić w momencie, gdy człowiek składa się z kilku, kilkunastu komórek, czyli na etapie zarodkowym. Ten typ interwencji genetycznej jest jednak powszechnie zakazany, nie tylko przez Kościół. Po prostu za mało wiemy. A cena bardzo prawdopodobnego błędu w przypadku takiej terapii mogłaby się okazać straszliwa. W dodatku poniósłby ją nie tylko leczony w ten sposób człowiek, ale także – z dużym prawdopodobieństwem – jego potomstwo. Poza tym, na obecnym etapie wiedzy, leczone w ten sposób mogłyby być wyłącznie dzieci poczęte in vitro. Genetycznej terapii komórek zarodkowych dotyczą więc wszystkie te zarzuty, które Kościół podnosi w stosunku do procedury in vitro.

Poprawianie, nie leczenie
– Manipulacje genetyczne u człowieka mogą mieć jednak także charakter nieterapeutyczny. Chodzi o genetyczne poprawianie, ale nie o leczenie człowieka. Na razie takich procedur prawie nie ma. Ale jeśli się pojawią, to wcale nie znaczy, że zostaną automatycznie odrzucone przez Kościół – mówi bioetyk z Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie ks. dr hab. Tomasz Kraj. Jest on autorem poświęconej temu tematowi książki pt. „Granice genetycznego ulepszania człowieka”. Według niego, sprzeciw wzbudziłaby z pewnością eugeniczna inżynieria genetyczna. To ona jest tą jedyną kategorią interwencji genetycznych, o której wiadomo, że nigdy nie zostanie zaakceptowana przez Kościół. Należy do niej klonowanie człowieka oraz eugeniczna inżynieria genetyczna linii zarodkowej. Wspólnym mianownikiem obu tych zakazanych obecnie procedur jest idea tworzenia ludzi o cechach uprzednio dla nich ustanowionych. W przypadku klonowania cecha ta byłaby następująca: „bądź kopią (kogoś innego)”. W przypadku eugenicznej inżynierii komórek zarodkowych cechę tę można wyrazić słowami: „bądź lepszy (pod jakimś wybranym względem)”. Można sobie wyobrazić, jak tego typu interwencje ograniczyłyby wolność „stwarzanych” w ten sposób ludzi, ich niepowtarzalność. Naruszałyby zatem ich godność, sprawiały problemy w życiu osobistym i społecznym, nie mówiąc o niebezpieczeństwach ewentualnego niepowodzenia genetycznej manipulacji.

Jak Tiger Woods?
Wyobrażalne są jednak i inne ingerencje genetyczne, które nie służyłyby leczeniu, a jedynie poprawianiu, ulepszaniu człowieka już narodzonego, a nawet dojrzałego. Są one dzielone na cztery grupy. Pierwsza z nich nazywana jest z angielska „better children” (lepsze dzieci). Chodzi o genetyczne „zaprogramowanie” dzieci w taki sposób, żeby były bardziej posłuszne, a więc łatwiejsze do kontrolowania, lepiej się uczyły, były bardziej ambitne itp. Na razie taka ingerencja nie jest możliwa. Gdyby jednak stała się możliwa z technologicznego punktu widzenia, to byłaby niedopuszczalna w sensie moralnym. Byłaby to zbyt radykalna, a w dodatku nieodwracalna ingerencja w ludzką wolność. Być może metoda ta stałaby się kiedyś narzędziem realizacji jakiejś upiornej, totalitarnej antyutopii. Druga grupa interwencji poprawiających człowieka nazywana jest „better performance” (lepsza wydolność). Mogłoby tu chodzić np. o genetyczne zwiększenie siły mięśni. Ks. dr hab. Kraj przytacza tu przykład słynnego amerykańskiego golfisty Tigera Woodsa. Wykorzystał on techniki okulistyczne, dzięki czemu jego wzrok jest ostrzejszy niż u człowieka o zdrowych oczach. Pomaga mu to w trafianiu golfową piłeczką do dołka. Gdyby taki efekt uzyskano na drodze manipulacji genetycznej, to – zdaniem bioetyka z Krakowa – byłoby to możliwe do zaakceptowania. O ile, oczywiście, spełniałoby warunki o charakterze bardziej podstawowym, takie jak bezpieczeństwo procedury dla zdrowia i zgoda człowieka, który się jej poddaje. W grę mogłyby tu wchodzić także zasady fair play danej dyscypliny sportu.

Doping genetyczny
Ulepszanie możliwości sportowców wprowadza nas w aktualne już dziś zagadnienie dopingu genetycznego. Jego przykładem może być środek o nazwie repoxygen. Został on wynaleziony w celu leczenia anemii, ale mogą go stosować (i pewnie stosują) niektórzy sportowcy. Dostają oni zastrzyk, który powoduje zmianę genetyczną w komórkach mięśniowych. Dzięki temu zaczynają one produkować erytropoetynę (osławione EPO), co normalnie następuje w wątrobie i nerkach. W efekcie człowiek ma większą liczbę czerwonych krwinek, jego organizm jest mocniej dotleniony i zyskuje w ten sposób większą wydolność. Repoxygen jest obecnie środkiem zakazanym w sporcie. Jego stosowanie nie jest bezpieczne dla człowieka, może bowiem prowadzić do krytycznego zagęszczenia krwi i zawału serca. Z tego samego powodu można mówić o moralnej niedopuszczalności stosowania repoxygenu. Przyczyną jest jednak niebezpieczeństwo, jakie wiąże się z używaniem tego środka, a nie jego genetyczny charakter.

Zabiłem matkę, cha, cha
Trzecia, niedostępna dziś propozycja interwencji genetycznych, ulepszających organizm człowieka, to tzw. „ageless bodies” (niestarzejące się ciała). Chodzi o genetyczne manipulacje, które miałyby zahamować proces starzenia się organizmu. Ewentualne stosowanie tego typu środków nie musiałoby być moralnie naganne. Ostatecznie leki, a nawet kosmetyki, bardzo często mają podobne działanie. O naganności moralnej można by mówić, gdyby stosowanie tego typu manipulacji genetycznych oznaczało uleganie pokusie Fausta, czyli realizację skierowanego przeciw Bogu pragnienia wiecznej młodości.

Czwarta propozycja genetycznej ingerencji ulepszającej określana jest mianem „happy souls” (dosłownie: szczęśliwe dusze). Chodzi o taką manipulację genetyczną, która powodowałaby ciągły błogostan, poczucie szczęśliwości. Byłby to jakby zakodowany w genach, nieustający narkotykowy odlot. Jeśli komuś uśmiecha się taka perspektywa, to niech pomyśli raczej, czy moralne byłoby stosowanie metody, która powodowałaby, że człowiek z euforycznym uśmiechem wołałby: „Moja matka umarła, cha, cha, cha!”. Albo nawet: „Zabiłem moją matkę, cha, cha, cha!”. Instrukcja watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary „Dignitas personae” w punkcie 27., mówiącym o nieterapeutycznych interwencjach genetycznych, zdaje się dystansować do tego typu praktyk, ale też całkowicie ich nie zabrania. Być może dlatego, że na razie prawie nie ma konkretnych sposobów genetycznego poprawiania człowieka, do których można by się precyzyjnie odnieść. A skoro tak, to wszelkie stanowiska w sprawie moralnej dopuszczalności genetycznego ulepszania człowieka są prowizoryczne. Większość wyobrażalnych dziś manipulacji genetycznych jest jeszcze niedostępna w sensie technologicznym. Postęp w tej dziedzinie jest trudny, ale możliwy. I wcale nie jest tak, że Kościół jest dla współczesnej genetyki hamulcowym. Jest raczej głosem rozsądku, który podpowiada, gdzie czają się pułapki; gdzie można się spodziewać min, potężniejszych nawet niż bomba atomowa.