Wodna granica

ks. Zbigniew Wielgosz

publikacja 31.08.2011 08:46

Obszar Chronionego Krajobrazu Doliny Wisły. Wydawać by się mogło, że to trochę zapomniana kraina. Tysiące turystów, którzy przybywają tu co roku, przeczą łatwym osądom.

Wisła ks. Zbigniew Wielgosz/GN Wisła
W wielu miejscach jest jeszcze dziką rzeką

Podróż doliną Wisły rozpoczynam od Szczucina. Wyjątkowym miejscem jest tu Muzeum Drogownictwa. – Ekspo­zycja obejmuje kilka sal oraz park maszynowy na zewnątrz – mówią pracownicy muzeum. Uwagę zwraca ciekawa aranżacja kolejnych pomieszczeń. W sali „Drogi i mosty” obejrzymy mierniczego, który wytycza nową drogę uciekającą gdzieś w dal wielkiego zdjęcia wiejskiego gościńca. W następnym pomieszcze­niu przedstawiono myśl techniczną w postaci modeli mostów. W kolejnym, zatytułowanym „Człowiek i praca”, poznamy najbardziej zasłu­żonych drogowców, mostowców, nauczycieli i naukowców.

Niezwykle obrazowa jest sala „Hołd pracy drogowców”. Na tle wiejskiego kraj­obrazu powstaje właśnie nowa droga. Postacie drogowców są naturalnej wielkości. Mierni­czy wytycza szlak, potem dwóch robotników przygotowuje kamienie, kolejni je układają. Droga o nawierzchni tłuczniowej spotyka się z mostem, który właśnie powstaje.

27-kilogramowy sum   ks. Zbigniew Wielgosz/GN 27-kilogramowy sum
To największe sumie trofeum pana Stanisława
Robotnicy używają oryginalnych narzędzi sprzed kilku­dziesięciu lat. – Właściwie pracują bez przerwy, nawet śniadaniowej. W sezonie jesiennym w ma­łym stawku pod mostem i strumieniu wzdłuż drogi jest woda, a nawet ryby – dopowiadają z uśmiechem przewodnicy. W następnej sali zadziwi kamienno-drewniany walec drogowy, ciągniony przez nieruchomego konia. – Jest tu sprzęt laboratoryjny, ale chyba najciekawszy przedmiot to przedwojenny rower dróżnika z drewnianymi kołami i tablicą rejestracyjną – pokazują przewodnicy.

Zamkniętą ekspozycję kończą pomiesz­czenia poświęcone drogom i mostom w sztuce oraz osiągnięciom inżynierskim drogowym i mostowym w Polsce i na świecie. Na zewnątrz ułożony z kostki ślimak prowadzi nas wokół kolejnych maszyn używanych podczas budowy dróg. Zwiedzające muzeum dzieci świetnie się bawią, dotykając walców parowych, zrywarek, kruszarek, równiarek i innych równie intry­gujących z nazwy maszyn.

– Naszą placówkę odwiedza rocznie ponad 10 tys. ludzi. Dla wszystkich grup wiekowych organizu­jemy specjalne lekcje z za­sad ruchu drogowego i bez­piecznego korzystania z dróg – mówią moi przewodnicy, którzy cieszą się, że mamy w Szczucinie jedyne w Euro­pie takie muzeum.

Dziwne stwory

Nadwiślański szlak prowadzi mnie do kilku kościołów. Najpierw, dzięki uprzejmości pani gospodyni, zaglądam do kościoła św. Wojcie­cha w Bolesławiu. Mało kto wie, poza specja­listami i obieżyświatami, że jego wnętrze kryje renesansową perłę – kaplicę grobową Ligęzów. Delikatne światło wydobywa z cienia kamien­ne postacie zmarłych fundatorów klęczących pod krzyżem i dziwne stwory na szczycie i ob­ramowaniu epitafium. Naprzeciw kaplicy śpi przedpołudniowym snem biały, zakuty w zbroję starzec, ułożony w wystudiowanej pozie.

Kolejna świątynia zaprasza do wejścia w Gręboszowie. Tym razem oczy sycą się zło­tem ołtarzy, podobnych do barokowych złotych ołtarzy w jezuickich kościołach w Ameryce Południowej. Gręboszowski kościół przyciąga historią pochodzących stąd ludzi: Jakuba Bojko, współzałożyciela ruchu ludowego, nauczycielki i dziennikarki Stefanii Łąckiej, mjr. Henryka Sucharskiego, obrońcy Westerplatte, i ks. Pio­tra Halaka. Wychodząc z kościoła, przystaję przed wysoką kolumną, na której mała Maryja tuli się do mamy Anny. Pomnik wystawiło w XIX wieku Bractwo św. Anny. Stąd już niedaleko do Żelichowa, gdzie wśród drzew drewniany kościółek kryje gotycki skarb, jedyny w diecezji pentaptyk, czyli pięcioczęściowy ołtarz.

Pomalowana wieś

Do Zalipia przybywa rocznie około 12 tys. turystów z kraju i ze świata. – Wszystkiemu winne piece, które gospodynie odnawiały, pokrywając „packami”, kolorowymi plamami przypominającymi kwiaty. Z czasem zaczęły malować niemal wszystko w obejściu. Używały pierwotnie trzech kolorów: czarnego, brązowego i białego. My teraz malujemy wszystkimi – opo­wiada Ewelina Sokołowska, którą zastaję z gru­pą pań podczas twórczej pracy w zalipiańskim Domu Malarek. Są domy, w których kwiatową sztuką zajmuje się kilka osób. Czasem z pokolenia na pokolenie.

– Najwięcej artystów to kobiety, ale maluje też kilku chłopców i jeden pan – pod­kreśla pani Ewelina. Co roku Zalipie urządza konkurs na najpiękniej pomalowane obejście. Dzieci i dorośli mogą uczestniczyć w warszta­tach malarskich, a koneserzy sztuki mogą kupić zalipiańskie arcydzieła w tutejszym sklepiku. Warto też zobaczyć muzealną już chatę jednej z najsławniejszych miejscowych artystek – Fe­licji Curyłowej. Dobrym pomysłem jest również spacer przez najbardziej pomalowaną wieś w Polsce.

Nęcenie się opłaca

Poznając dolinę Wisły, która w diecezji ciągnie się od Uścia Solnego do Szczucina, nie można zapomnieć o samej rzece. To raj dla wędkarzy. Rzeka jest dzika i obfituje w ryby. Jest też w miarę czysta. – Znakiem tego jest za­trzęsienie kiełbia, który nie lubi brudnej wody.

Można tu łowić rybę białą, czyli spokojnego żeru, niedrapieżną jak karp, leszcz czy amur – mówi doświadczony w wiślańskich łowach pan Stanisław. Czasem trafi się drapieżny potwór – sum, szczupak lub sandacz. Węd­kowanie wymaga czasu, poświęcenia, słyn­nej cierpliwości.

– Nieraz rybę trzeba nęcić kilka dni, na przykład kukurydzą. Czekanie zawsze się opłaca – dodaje pan Stanisław. Wi­sła nie jest dla wszystkich wędkarzy łaskawa, więcej wymaga od łowiących doświadczenia i wiedzy. – Sprzęt trzeba mieć w miarę dobry, ale nie musi kosztować kilka tysięcy. Superdrogie wędki nieraz mijają się z celem, czyli z rybą – żartuje. Problemem wędkarzy jest dojazd do brzegu rzeki. Przeszkodą są prywatne łąki między wałami.

– Jest kłopot z parkowaniem, zwłaszcza przez pseudowędkarzy, którzy przy­jeżdżają się bardziej zabawić, niż łowić. Czasem niszczą łąki, co spotyka się nieraz z ostrym i słusznym protestem miejscowych – przyzna­je pan Stanisław. Sytuacja wydaje się patowa i wiele zależy od kultury łowiących i dobrej woli nadrzecznych mieszkańców. Ale jakikol­wiek trud się opłaca, o czym przekonuję się, jedząc wyśmienitą wędzoną szynkę z amura. Dla mnie po prostu bomba!