Naprotechnologia pomaga małżeństwom, które mają problemy z poczęciem dziecka. Poleciałem do USA, by poznać ludzi, którzy stoją za tą metodą.
Profesor Thomas Hilgers to wysoki mężczyzna z siwym zarostem. Fan Elvisa Presleya i drużyny futbolowej Nebraska Cornhuskers. To on wymyślił naprotechnologię. A właściwie zebrał w całość metody służące temu, by niepłodne pary doczekały się upragnionych dzieci bez ponoszenia szkód zdrowotnych, psychicznych i moralnych, wiążących się ze stosowaniem in vitro.
– W moim wydanym w 2004 r. podręczniku naprotechnologii znajdują się 2 tys. odwołań do prac innych naukowców – podkreśla profesor.
Dodał do tego własne, oryginalne pomysły, m.in. w dziedzinie chirurgii ginekologicznej. Stworzył model Creightona, służący do obserwacji kobiecego śluzu. Pozwala on zdiagnozować problemy z niepłodnością, a czasem zapobiec poronieniu – i to zanim jeszcze kobieta zajdzie w ciążę. Zbudował Instytut Papieża Pawła VI w Omaha. W sumie to około 40 lat pracy.
– To wielka nadzieja na przyszłość – powiedział o naprotechnologii św. Jan Paweł II, który wsparł finansowo inicjatywę lekarza z Omaha i powołał go do Papieskiej Akademii Życia.
Napro, w przeciwieństwie do in vitro, nie stara się obejść przyczyn niepłodności. Chce je zdiagnozować i wyleczyć. I to nowocześnie – w Omaha dzieje się to m.in. z użyciem prawie niespotykanego w Polsce robota chirurgicznego da Vinci.
Hilgers nie należy do uczonych, którzy zazdrośnie strzegą swych tajemnic. – Niczego nie zatrzymuje dla siebie. Dzieli się całą swą wiedzą. Pozwala uczniom wykonywać niektóre czynności podczas operacji – mówi ks. Jarosław Szymczak, Polak z Instytutu Świętej Rodziny w Łomiankach, który jest kapelanem podczas naprotechnologicznych kursów w Omaha.
– Profesor Hilgers żyje wyraźnie poniżej poziomu, jaki przypisuje się w USA rodzinom profesorów medycyny z wieloletnim dorobkiem. Tacy ludzie mają zwykle drogie rezydencje. Tymczasem on mieszka w przeciętnym, jak na amerykańskie warunki, domu. Pieniądze inwestowane są głównie w instytut – mówi ks. Jarosław.
Profesor Hilgers jeździ nierzucającym się w oczy szarym chevroletem impala. Jedyną ekstrawagancją jest tablica rejestracyjna z napisem „NAPRO3”.
Zakochana na zabój
Sue Hilgers to żona profesora. Drobna kobieta z iskrami w oczach. Zdaje się, że to ona trzyma w garści organizacyjną stronę instytutu. Zakochana w mężu na zabój. Mają pięcioro dorosłych już dzieci. Wszystkie związane z prawem albo medycyną. Najstarszy Paul (prawnik) i młodsza Teresa (ginekolog) pracują w instytucie. Sue pochodzi z rodziny o czeskich korzeniach. Zna jednak ledwie parę słów tym języku. Za to całkiem nieźle orientuje się w polskich sprawach, historii i polityce. Była u nas z mężem parokrotnie.
– Byłam dumna z prezydenta Donalda Trumpa, gdy przemawiał w Warszawie. Pięknie mówił o historii waszego kraju, która jest przez wielu lekceważona, prawda? – zauważyła Sue.
Kolejna postać to father Jay, czyli wspomniany już ks. dr Jarosław Szymczak. W Ameryce używa skrótu imienia, bo mało kto potrafiłby tam poprawnie wymówić je w całości. Miłośnik elektronicznych gadżetów. Oddany pracy z rodzinami. Bardzo ludzki. Jest kapelanem podczas kursów napro, dla ich uczestników odprawia po angielsku Msze św., spowiada.
Ksiądz Szymczak nie jest jednak jedynym naszym rodakiem zaangażowanym w napro. Przez kursy dla lekarzy i niemedycznych instruktorów modelu Creightona w Polsce, innych krajach Europy i w USA przeszło już co najmniej kilkudziesięciu Polaków. – Prowadzą praktyki napro, nie tylko zresztą w Polsce – mówi Sue Hilgers.
Kursy te są oczywiście płatne. Przedstawiciele instytutu mówią, że nie są to wielkie sumy. Jak na warunki w USA, gdzie ceny usług medycznych generalnie są horrendalnie wysokie, może to i niedużo. Dla Polaków są to jednak kwoty niebagatelne. Niektórzy chętni szukają więc sponsorów. Instytut stara się pomagać uczestnikom kursów z biedniejszych krajów w ten sposób, że związani z nim wolontariusze dają im za darmo nocleg w Omaha.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W ciągu miesięcy całkowicie się rozkłada, nie tworząc nawet mikrocząstek.
Badacze kolejny raz obalili wyniki uzyskane pod koniec lat 80. metodą radiowęglową.
Plamy krwi na Całunie zachowują czerwoną barwę. Naukowcy podjęli próbę wyjaśnienia tego fenomenu.