Wojna o rybę

Karolina Pawłowska

publikacja 31.01.2012 07:11

W Karlinie wszyscy wiedzą, kto „bije ryby” prądem, a kto stawia sieci. I potępiają. Ale chętnych na nielegalnego łososia nie brakuje, więc kłusownicy mają się dobrze.

Wojna toczy się o takie okazy Archiwum KP Karlino/GN Wojna toczy się o takie okazy
Blisko 8-kilogramowa troć legalnie złapana przez Henryka Semiotiuka

Każdego roku w okresie tarłowym łososia i troci łupem kłusowników padają setki tych ryb.

Zagłębie kłusownicze
Parsęta, 157-kilometrowa królowa rzek środkowego Pomorza, to obok Słupi najlepsze łowisko łososiowatych w kraju. Niestety, jak magnes przyciąga nie tylko wędkarzy, ale też kłusowników. Sezon kłusowniczy zaczyna się z początkiem października, wraz z rozpoczęciem okresu ochronnego łososi i troci, które opuszczają słone wody, żeby złożyć tarło. Kiedy z łowisk schodzą wędkarze, ich miejsce zajmują kłusownicy.

Prawdziwe zagłębie kłusownicze to okolice Karlina i Białogardu. Tu wszyscy się znają. Wiedzą też, od kogo można kupić rybę. – To przede wszystkim mieszkańcy gminy. Połowa z nich to stali bywalcy naszego komisariatu, których łapiemy rok w rok – przyznaje asp. Marek Biełooki, komendant policji w Karlinie.

Sami kłusownicy też nie robią z tego większej tajemnicy, ale nie są zbyt rozmowni. – To jak ciuciubabka. Jak patrole chodzą w nocy, to idzie się w dzień, jak odsypiają akcje – mówi K. Ale potwierdza, że o rybę coraz trudniej. Efekty działań antykłusowniczych najlepiej odzwierciedlają ceny. Za kilogram ryby kłusownicy żądają nawet 15 zł. – A były po 8 zł, po 10, ale ryzyko musi się kalkulować – tłumaczy prawa rynku K. i robi krótki wykład.

Jak ryba idzie ławicą, to jest jej dużo. Trzeba załadować agregat prądotwórczy na ponton lub łódź. Kilka godzin na rzece i w kieszeni jest kilkaset złotych. Gdzie tu ktoś takie pieniądze inaczej zarobi? Kłusownik „popracuje” trzy miesiące i więcej nie musi.

Część kłusuje, bo zbiera na wino, część traktuje to jak rodzinne hobby. Ale kłusowanie na łososie i trocie to przemysł. – Wbrew powszechnemu przekonaniu kłusownictwem zajmują się nie tylko ludzie biedni i z tzw. środowisk patologicznych. Są to najczęściej ludzie, których trudno byłoby podejrzewać o taki proceder – mówi komendant Biełooki.

Zero tolerancji
– W dorzeczu Parsęty ochrona przed kłusownictwem powinna stać się absolutnym priorytetem – mówi twardo Marek Biełooki, i równie twardo próbuje rozprawić się z procederem.

Od dwóch lat policja prowadzi na dużą skalę działania antykłusownicze. Wtedy zmieniło się kierownictwo komendy powiatowej policji w Białogardzie i komisariatu w Karlinie. W ubiegłym roku policjanci zatrzymali 29 osób, rok wcześniej – 21. W efekcie przejęto 32 sztuki ryb o łącznej wadze 43 kg. Ich wartość oszacowano na 2 tys. zł. To niewątpliwie sukces, zważywszy, że w 2009 r. na kłusownictwie nie złapano nikogo.

Od października do grudnia w karlińskim komisariacie regularnie zapełniają się kolejne kartony – lądują w nich sieci, haki i szarpaki odebrane kłusownikom. – Największym ciosem dla kłusowników jest pozbawianie sieci i całej reszty sprzętu, bo muszą na nowo inwestować – tłumaczy podinsp. Piotr Krakowski, komendant powiatowy policji z Białogardu.

– Pod koniec lat 90. XX wieku, wyżsi przełożeni mówili nam, że nie jesteśmy od zajmowania się kłusownictwem. Razem z policjantami z garnizonu białogardzkiego byliśmy bodajże pierwsi w Zachodniopomorskiem, którzy spróbowali coś zrobić – wspomina ppłk SG Roman Biernacki, komendant kołobrzeskiej Placówki Straży Granicznej, który od 14 lat próbuje łapać kłusowników. Wypowiedział im wojnę.

Wyruszyły na nią połączone siły mundurowych i społecznych strażników. Pod hasłem „Zero tolerancji dla kłusownictwa” walczą władze gminy, policjanci, strażnicy graniczni, społeczna służba rybacka, a nawet płetwonurkowie z Ochotniczej Straży Pożarnej oddziału Ratownictwa Wodnego – Klub Płetwonurków „Mares”. Wszystkie służby w minionym roku zatrzymały łącznie na gorącym uczynku 42 kłusowników, w tym czterech nieletnich.

Wędkarze się bronią
W rejonie dorzecza Parsęty za ochronę wód śródlądowych odpowiada czterech funkcjonariuszy Państwowej Straży Rybackiej. To, czego nie może zrobić tak niewielka kadra, robią społecznicy. Społeczna Straż Rybacka współpracuje z „państwówką”, policją i pogranicznikami. Niemal wszyscy to wędkarze, poświęcający swój wolny czas na ochronę przyrody. Wśród nich są ludzie młodzi, którzy powołali do istnienia Odmłodzoną Sekcję Antykłusowniczą. To około 30 młodych ludzi w kilku grupach terenowych z Kołobrzegu, Koszalina, Białogardu, a nawet dalszych rejonów. – Nawet ja nie znam wszystkich – mówi Grzegorz z OSA. Nad rzekę chodzą w kominiarkach, bo to gwarantuje większe bezpieczeństwo.

Sukcesem jest każda znaleziona sieć, każda uwolniona ryba, każdy przekazany w ręce policji kłusownik i ochronione tarlisko. Jak działają? Na jakimś odcinku rzeki urządzają kilka posterunków. Ukrywają się w nadbrzeżnych zaroślach. Reszta to obstawa. I wsparcie.

- Nasze zatrzymania opierają się na tzw. zatrzymaniu obywatelskim. Każdy obywatel ma prawo zatrzymać kogoś, kto dokonał przestępstwa i przekazać policji. Teraz trochę się zmieniło, bo mamy takie uprawnienia jak policja, czyli jesteśmy z urzędu chronieni podczas akcji. Każda forma napaści na nas jest ścigana, jak na funkcjonariusza publicznego - opowiada Grzesiek z OSA. Dlatego też na akcje zabierają ze sobą kamerę. - Nagranie to dowód. Czasami tego, że musieliśmy się bronić - mówi chłopak.

Patrolują, szukają śladów obecności kłusowników, ustawionych „potykaczy” (patyków wkopanych w ziemię; przewrócone informują kłusowników, że ktoś był w ich rejonie) i sieci. Kiedy znajdą to, czego szukali, organizują w tym miejscu zasadzkę. Najczęściej „zalegają”, czyli zamaskowani leżą w krzakach, pilnując zastawionej sieci. Bywa, że i osiem godzin. I nic.

Jak komandosi
Grzesiek trzy ostatnie miesiące roku niemal nie schodzi znad rzeki. - To pasja i miłość do ryb. Bo jak tak dalej pójdzie, to nasze dzieci i wnuki będą znały trocie i łososie ze zdjęć i filmów - mówi chłopak. W domu wędkują wszyscy - prócz babci i psa - jak wyjaśnia ze śmiechem. Dziewczyna Grześka też łowi, więc o ryby pretensji nie ma. Martwi się tylko, kiedy wychodzą na akcje.

Do tej pory musieli kłusowników łapać na gorącym uczynku. - Od ubiegłego roku weszła ustawa, że nawet posiadanie sieci czy ościenia podlega karze. Dlatego prosimy wędkarzy, żeby sami nie ściągali zastawionych siatek, jeśli się na nie natkną, ale zadzwonili do straży - mówi strażnik.

Reakcje są różne. Niekiedy złapany tłumaczy, że nad rzeką… szukał kamyków. Z ościeniem, specjalistyczną latarką i poplamionym krwią workiem. A niekiedy trzeba się bronić.

Kłusownicy nie przebierają w środkach. Sieci i ościenie nie dają szans rybom. Agregat prądotwórczy po prostu gotuje rzekę. Zabija ryby, narybek i ikrę. Wszystko, co żyje. Rzeka będzie długo martwa na tym odcinku. Kłusownicy potrafią być bezwzględni nie tylko dla zwierząt. Bronią ryb i sprzętu.

– Ostatnio w Dunowie, na rzece Czarnej, kłusownik próbował nas potrącić samochodem. Odskoczyłem 30 cm przed maską. Pani prokurator uznała, że szkodliwość czynu była mała i umorzyła śledztwo. Chociaż byliśmy w oznakowanych kamizelkach – opowiada Grzegorz.

W ubiegłym sezonie w Rościnie jeden z młodych strażników został dotkliwie pobity. Sprawcy zostali zatrzymani i dostali kilkuletnie wyroki. W Dunowie kłusownik zaatakował strażników nożyczkami o 35-centymetrowym ostrzu.

Grzesiek ubolewa, że nie mają samochodu. – W to miejsce, gdzie pojechaliśmy na akcję prywatnym samochodem, na ryby już nie pojedziemy. Bo może się to skończyć poprzebijanymi oponami, wybitymi szybami czy porysowanym lakierem. Kłusownicy jak słonie – do końca życia pamiętają, kto ich złapał – mówi chłopak.

Niska szkodliwość
Kłusownicy są skoordynowani, profesjonalni i zdeterminowani. I działają pod osłoną „niskiej szkodliwości społecznej czynu”.

Najwyższa kara to pozbawienie wolności do 2 lat. W rzeczywistości jest to od trzech do ośmiu miesięcy. Równolegle karani są grzywnami.

– Kłusowników jest mniej. Trochę policji się boją, część wyjechała gdzieś do pracy albo się zestarzeli czy poumierali – wędkarze z Karlina odnoszą się do sukcesów policji nieco sceptycznie. – Zdarza się, że zwijają kłusownika, bo ten piany zasnął przy siatkach. Wędkarz bez papierów to też kłusownik, więc też się liczy. Ci prawdziwi kłusownicy mają w nosie wyroki i mandaty. Wiedzą, że dostaną wyrok „w zawiasach”, za kraty nie trafią, mandatu nie zapłacą, a ściągnąć go nie ma z czego. Teraz jeden poszedł siedzieć. Ale są tacy, co po dwa razy w ciągu roku byli łapani i nic – nie ukrywają rozgoryczenia wędkarze.

A ryb w rzece jest coraz mniej. – Wielokrotnie zatrzymujemy po raz kolejny osoby, które mają już na koncie jeden czy dwa wyroki, i niewiele sobie z tego robią. Dotychczas wychodzili z sądu uśmiechnięci, bo dostawali wyroki w zawieszeniu, ale to się już kończy – zapewnia Biełooki.

Rozgoryczeni są też strażnicy ryb, że prokuratura przymyka oko na kłusownictwo. – Ludzie stanowiący prawo oraz prokuratorzy i sędziowie cały czas podchodzą do sprawy z myślą: to tylko ryba. Wędkarze co roku płacą składki, 220 zł. Za te pieniądze m.in. zarybia się rzeki i jeziora. Kłusownik okrada więc nie tylko nas, wędkarzy – tłumaczy Grzegorz.

Traci państwo, bo na zarybianie trocią i łososiem wydaje rocznie około trzech milionów złotych. Traci też samorząd, bo wędkarze w końcu przestaną przyjeżdżać nad okoliczne łowiska.

– Znajomi, z którymi spotykam się na zawodach w całej Polsce, wychodzą z założenia, że lepiej zapłacić więcej i zafundować sobie wyjazd do Szwecji czy Norwegii, niż przyjeżdżać tutaj. Bo tam mają pewność, że złapią kilkanaście sztuk troci czy łososia, a tutaj jest loteria – dodaje młody strażnik.

Kłusowane, nie kradzione…
Władze Karlina wspierają policję w walce z kłusownikami. Z budżetu zostały wygospodarowane pieniądze na zwiększenie liczby patroli oraz zakup specjalistycznej odzieży.

– Gmina Karlino od kilu lat nastawiona jest na turystykę. To nasza strategia na przyszłość. Turystyka wędkarska też jest czymś, co do tego miasta może przyciągać tysiące ludzi. Walka z kłusownictwem jest w naszym interesie – wyjaśnia Waldemar Miśko, burmistrz miasta. W tym roku na ten cel przeznaczone zostanie 35 tys. zł. Rozszerzony zostanie także monitoring.

– Jest kilka kamer w mieście i spełniają swoją rolę. W poprzednich latach w biały dzień przy mostach stali „wędkarze” z podbierakami. Dzisiaj wiedzą, że są obserwowani – dodaje burmistrz.

Odbiorcami kłusowników są najczęściej lokalne smażalnie oraz małe sklepy spożywcze. Strażnicy zgodnie podkreślają: jeśli nadal będzie zbyt na nielegalną rybę i przyzwolenie społeczne na kłusowanie – nic się nie zmieni.       
 

TAGI: