Odkrycie do kosza?

Karol Białkowski

publikacja 13.02.2013 06:31

GMO to nie tylko żywność. Wynalazek wrocławskiego naukowca jest owocem wieloletniej pracy nad modyfikacją genetyczną roślin. Lniane opatrunki przyśpieszają gojenie się ran. Niestety, na razie nie pojawią się na rynku.

 Proces wprowadzenia na rynek produktu wykonanego na bazie organizmów modyfikowanych genetycznie wymaga wieloletnich doświadczeń i badań stwierdzających jego lepsze właściwości dla człowieka Karol Białkowski Proces wprowadzenia na rynek produktu wykonanego na bazie organizmów modyfikowanych genetycznie wymaga wieloletnich doświadczeń i badań stwierdzających jego lepsze właściwości dla człowieka

Pod koniec stycznia weszła w życie ustawa regulująca badania i hodowlę oraz zabraniająca uprawy organizmów modyfikowanych genetycznie. Prof. Jan Szopa-Skórkowski z Zakładu Biochemii Genetycznej Uniwersytetu Wrocławskiego uważa, że niestety, w sposób niewystarczający wspiera badania na tym gruncie.

– Niby pozwala na doświadczenia laboratoryjne, ale z drugiej strony wyniki badań nie mogą być wprowadzone w życie – mówi. To powoduje, że liczne osiągnięcia naukowe chronione patentami lądują w szufladzie lub są realizowane poza granicami Polski.

Fakty i mity
Dyskusja o GMO jest ciągle bardzo żywa i budzi wiele emocji. Niestety, wiedza na ten temat w społeczeństwie nie jest wystarczająca. Prof. Ewa Sawicka-Sienkiewicz z Zakładu Genetyki i Biotechnologii Roślin, Katedry Genetyki, Hodowli Roślin i Nasiennictwa Uniwersytetu Przyrodniczego tłumaczy, że złe nastawienie jest wynikiem negatywnego przekazu medialnego i nieszczęśliwego nazewnictwa.

– Nikomu słowo „modyfikacja” nie kojarzy się pozytywnie, a gdyby zastąpić je „postępem” lub „ulepszeniem” w uzyskiwaniu nowych odmian, odbiór byłby zdecydowanie lepszy – mówi. Podobne zdanie ma prof. J. Szopa-Skórkowski. Przypomina, że istnieją bardzo szczegółowe dokumenty Unii Europejskiej udowadniające, że GMO jest całkowicie bezpieczne dla ludzi.

Na czym polega genetyczne ulepszanie? Wprowadzenie obcego genu do rośliny powoduje powstanie nowej właściwości organizmu bez zmian pozostałych cech. Oznacza to w praktyce np. uodpornienie danego gatunku na grzyby, wirusy i szkodniki. Prof. E. Sawicka-Sienkiewicz zaznacza, że manipulacja przy materiale dziedzicznym nie jest niczym niezwykłym. Naukowcy bowiem ciągle poszukują nowych genów i próbują ulepszyć poszczególne gatunki.

– Tak się dzieje od starożytności. Nie byłoby niektórych produktów, np. piwa i wina, gdyby nie zastosowanie biotechnologii (np. fermentacji). Nasi przodkowie nie mieli pojęcia o budowie genomu, a jednak potrafili tworzyć nowe formy znanych im gatunków – tłumaczy. Skąd zatem obawy przed GMO?

Pani profesor przyznaje, że nikt nie może zapewnić, że jakaś nowa metoda jest w pełni bezpieczna. Na weryfikację potrzeba czasu. – Na razie jesteśmy na początku drogi, po około 20 latach od uzyskania roślin transgenicznych i 15 latach ich uprawy na świecie – mówi. Odpiera jednocześnie argument zwolenników tzw. zdrowej żywności.

– Ilość stosowanych środków ochrony roślin mających zabezpieczać przed szkodnikami i chorobami jest tak duża, że na pewno ma to nie mniejszy wpływ na nasze organizmy niż modyfikacje genetyczne – zaznacza. Dodaje równocześnie, że wszystko, co zjadamy, jest materiałem genetycznym, który w procesie trawienia ulega degradacji na „czynniki pierwsze”. Dokładnie tak samo dzieje się z roślinami modyfikowanymi.

– Nie ma możliwości, by taki pokarm miał jakiekolwiek negatywne znaczenie dla funkcjonowania i rozwoju naszego organizmu – mówi. Zanim bowiem produkt pochodzenia transgenicznego trafi na rynek spożywczy, jest wielokrotnie badany. Trzeba pamiętać również, że naukowe działania są ukierunkowane przede wszystkim na dobro człowieka.

Lniany interes
Prof. J. Szopa-Skórkowski zwraca uwagę, że żywność modyfikowana genetycznie to tylko znikomy procent całego GMO. Swoje badania w tej dziedzinie rozpoczął 20 lat temu od ziemniaka.

– Chcieliśmy z zespołem znaleźć funkcje genów, które się w nim znajdują i dać coś pożytecznego gospodarce – opowiada. Powstały rośliny mające dużą odporność na infekcje. Wszczepione zostały też geny, dzięki którym powstały związki mające przeciwdziałać parkinsonizmowi. – To miała być alternatywa dla szczepionki – dodaje.

Profesor zaznacza, że jego badania spotkały się z dużym oporem społecznym związanym z żywnością genetycznie modyfikowaną, co było przyczyną wycofania się z projektu. – Nie zgadzałem się z tym, ale nie chciałem iść pod prąd – mówi. Naukowiec nie zaprzestał jednak eksperymentów. Pojawił się pomysł wykorzystania w badaniach lnu, który z polskiej uprawy zniknął w latach 70. ubiegłego wieku z powodu wprowadzenia na rynek tańszej bawełny i rzepaku.

– Założyliśmy, że len może mieć właściwości lepsze od tych substytutów lub że może być wykorzystany w innym celu – opowiada o początkach prac prof. Szopa-Skórkowski. Okazało się, że bawełna jest kompletnie obojętna biologicznie, a olej rzepakowy zawiera dużo nasyconych kwasów tłuszczowych, których konsumpcja jest niekorzystna dla człowieka i powoduje choroby: miażdżycę, cukrzycę i inne schorzenia cywilizacyjne. Badania nad włóknami lnianymi udowodniły możliwość ich wykorzystania w medycynie, natomiast olej usprawnia wiele funkcji organizmu.

– Mimo że genów odpowiadających za te właściwości jest stosunkowo mało, dzięki modyfikacjom genetycznym jesteśmy w stanie bez większego problemu je zwiększyć – tłumaczy. Dzięki temu z włókna łodygi i pozostałości mogły powstać opatrunki i alternatywny antybiotyk o właściwościach przeciwzapalnych i przeciwbólowych. Profesor zaznacza, że przez niewielką ingerencję genetyczną w sposób naturalny powstają z jednej rośliny produkty o wielkim znaczeniu medycznym. – W tej chwili zajmujemy się wykorzystaniem lnu w profilaktyce chorób cywilizacyjnych, głównie cukrzycy – dodaje.

Nie pozwolić na stratę
Profesor jest przekonany, że proces modyfikacji genetycznych organizmów jest w dzisiejszych czasach pod całkowitą kontrolą. – Wyjątkiem może być sytuacja, gdy ktoś celowo chce zaszkodzić człowiekowi, ale tego przecież nie możemy zakładać – mówi.

Prace nad GMO wymagają ogromnych nakładów finansowych. Badania nad lnem pochłonęły według szacunków uczonego ok. 20 mln zł. – Chciałbym, aby nie były to pieniądze wyrzucone w błoto, choć na razie perspektywy odzyskania ich przez państwo nie są najlepsze – tłumaczy. Dlaczego?

Innowacyjne opatrunki z włókna lnianego od kilku dni nie są już dostępne w sprzedaży. Spowodowała to urzędnicza gorliwość, która nijak ma się do znaczenia osiągnięcia. – To jest szukanie w wynalazku czegoś złego, tylko nie do końca wiadomo, co to może być – mówi z niesmakiem naukowiec.

Patentem zainteresowały się USA, Kanada i Indie i wystąpiły z propozycją przeniesienia badań do siebie, gwarantując jednocześnie ich praktyczne wykorzystanie. Dodatkowo jeden z krajów europejskich chce umożliwić wybudowanie fabryki dla lnianych produktów. Gdyby któraś z tych opcji weszła w życie, byłaby to ogromna strata dla polskiej nauki i... gospodarki.

Na razie możemy się jeszcze cieszyć dokonaniem zespołu w stolicy Dolnego Śląska na miejscu. Badania toczą się na Uniwersytecie Wrocławskim, a hodowla jest prowadzona przez rolników związanych z Uniwersytetem Przyrodniczym.

– Mamy pozwolenie od ministra ochrony środowiska na uprawę na obszarze 1 ha w okolicach Wrocławia i na Pomorzu – dodaje profesor. Prof. E. Sawicka-Sienkiewicz jest przekonana, że postęp jest nie do zatrzymania, a biotechnologia jest tą dziedziną, która go w dużym stopniu umożliwia. – To dlatego tak wielu studentów zgłębia wiedzę w różnych węższych specjalnościach, zarówno na Uniwersytetach Przyrodniczym i Wrocławskim, jak i na Politechnice Wrocławskiej. Czy w związku z tym możemy liczyć na kolejne wynalazki wrocławskich naukowców? Miejmy nadzieję, że tak, oraz że znajdą one swoje zastosowanie w praktyce.

TAGI: