Niepobity rekord

Tomasz Rożek

GN 21/2014 |

publikacja 22.05.2014 00:15

45 lat temu eksperymentalny samolot załogowy rozpędził się do prędkości 7275 km/h i wzniósł na wysokość prawie 110 km nad powierzchnię Ziemi. Dzisiaj o takich prędkościach i wysokości można tylko pomarzyć.

Niepobity rekord nasa

Czasami wynalazek czy idea wyprzedza swój czas. Tak było z komputerem osobistym IBM. Szef firmy publicznie twierdził, że jego zdaniem światowy rynek na tego typu urządzenia to najwyżej kilkaset sztuk. Człowiek, który komputer tworzył, nie był w stanie sobie wyobrazić, że zaledwie kilkadziesiąt lat później każdy będzie miał przynajmniej jedno takie urządzenie. Gdy powstaje konstrukcja, która wyprzedza swój czas, niewielu ogarnia jej potencjał. Idealnym przykładem takiego wynalazku jest doświadczalny samolot X-15.

Wyprzedził epokę

X-15 był budowany przez amerykańskie wojsko i agencję kosmiczną NASA. Miał za zadanie latać szybciej i wyżej niż jakiekolwiek używane wtedy samoloty. Powstające w ten sposób technologie miały być wykorzystywane w lotnictwie – najpierw wojskowym, a później cywilnym. Samolot wyprzedził epokę, w której był budowany. W latach 60. XX wieku powstały zaledwie trzy takie konstrukcje. Wszystkie razem wykonały 200 lotów. Do dzisiaj nie udało się pobić rekordu prędkości, jaki wtedy ustanowiono (dla samolotów załogowych) – do dziś wyżej od X-15 latały tylko promy kosmiczne. Dopiero kilka lat temu prywatna firma multimiliardera Richarda Bransona (Virgin Galactic) pokazała samolot zdolny do wznoszenia się na takie wysokości. Samolot Bransona ma służyć do... zarabiania na kosmicznych turystach. W latach 50. XX wieku, gdy na deski projektantów trafił pomysł na X-15, o kosmicznych turystach nikt nie myślał. Pierwszym założeniem dotyczącym nowego samolotu było to, by osiągał prędkość hipersoniczną, czyli taką, która przynajmniej pięciokrotnie przekracza prędkość dźwięku. Dla X-15 niemal wszystko zaprojektowano od początku. Inconel-X, czyli stop stworzony pod projekt samolotu hipersonicznego, mógł – nie zmieniając swoich fizycznych właściwości – wytrzymać długotrwałe narażenie na temperaturę 800 st. C.

Z myślą o projekcie stworzono całkowicie nowy rodzaj silników odrzutowych. Silnik XLR-99 zużywał w czasie lotu pięć ton paliwa na... minutę, a jego moc wynosiła 600 tysięcy koni mechanicznych. W X-15 po raz pierwszy zastosowano także układ kilku silniczków manewrowych, które pozwalają panować nad maszyną w wyższych partiach atmosfery. Wiele lat później ten sam system zastosowano w promach kosmicznych. Innowacji w samolocie hipersonicznym było bardzo dużo. Na przykład wnętrze kokpitu w czasie lotu wypełniano niepalnym azotem. Człowiek w środowisku azotowym nie potrafi oddychać, stąd piloci cały czas siedzieli w maskach. W azocie gaśnie jednak płomień. X-15 nie mógł się więc zapalić od środka. Jak wyglądał X-15? Bardziej jak rakieta niż samolot. Miał bardzo krótkie skrzydła i ogromny silnik odrzutowy. Większość masy samolotu stanowiło paliwo. Pilotów oblatywaczy X-15 było zaledwie 12. To była elita wybrana z czołówki amerykańskiego lotnictwa. Co ciekawe pilot musiał mieć zdrowie, zdolności i niesamowite umiejętności, musiał także być inżynierem. Większość z pilotów doświadczalnych kontynuowała swoją karierę jako kosmonauci.

Może kiedyś...

Piloci biorący udział w projekcie określali lot X-15 jednym słowem: „ekstremalny”. Samolot nie potrafił sam wystartować. Na wysokość 15 km wynosił go ogromny bombowiec. Tam X-15 był odczepiany i przez kilka sekund, póki nie uruchomił się silnik, spadał swobodnie. Silnik w czasie wznoszenia samolotu transportującego był wyłączony. Tylko dwa razy silnik nie uruchomił się, a piloci ledwo zdołali wylądować. X-15 miał wyjątkowo krótkie skrzydła. Bardzo trudno się go pilotowało. Uruchomiony silnik od razu dawał maksymalną moc. Piloci mówili, że to uczucie można porównać tylko do bardzo brutalnego kopnięcia. Przyspieszenie zostało tak wyliczone, że piloci działali na granicy przytomności. Często mieli omamy i halucynacje. Byli szkoleni, żeby w czasie przyspieszania nie podejmować żadnych kluczowych decyzji, bo zmysły mogą ich mylić. Ta faza lotu trwała około 2 minut. Mimo lotów na bardzo dużych wysokościach w rozrzedzonej atmosferze kadłub samolotu nagrzewał się do ponad 800 st. C. Ale najbardziej niebezpiecznym momentem był powrót na Ziemię, a wpierw wejście w gęstszą część atmosfery. Na pilota działały wtedy siły i przeciążenia, które zabiłyby niewytrenowanego człowieka. Jeden z pilotów poproszony o opisanie tej części lotu powiedział: „To naprawdę bolało". Na lądowanie pilot miał tylko jedną szansę. Samolot nie potrafił zrobić drugiego podejścia. Zresztą nie miał na nie paliwa. X-15 nie miał też tylnego podwozia. Zamiast kół miał płozy. Te mniej ważyły. Niesamowite jest, że tylko trzy razy nie udało się wylądować bez problemów. W 196 przypadkach obyło się bez nich. Mimo kilku lat trwania projektu wydarzyła się tylko jedna katastrofa ze skutkiem śmiertelnym. Pilot podjął błędną decyzję. Wpadł w korkociąg, a maszyna rozerwała się na strzępy 20 km nad ziemią. Dzisiaj panuje zgoda, że gdyby nie X-15, nie powstałyby promy kosmiczne. Z drugiej jednak strony projekt okazał się w pewnym sensie ślepą uliczką. Dzisiaj samoloty ani cywilne, ani wojskowe nie latają z prędkościami hipersonicznymi. Może kiedyś...

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.