Tunelowe pola

ks. Tomasz Lis

publikacja 07.07.2014 06:27

Od wczesnych wiosennych miesięcy okolice Sandomierza zamieniają się w pola pełne upraw warzywnych. Osłonowe uprawy to dla wielu sadowników sposób na biznes. Nie zawsze jednak urodzaj wiąże się dla nich z dobrym zyskiem i brakiem kłopotów.

Tunelowe pola ks. Tomasz Lis /GN Państwo Kuchtowie postawili na kwiatowy interes

Robiąc wiosenno-letnie zakupy, zastanawiamy się, dlaczego warzywa i owoce są coraz droższe. Stajemy także przed dylematem, jaki owoc wybrać – ładny i dorodny czy postawić na smak i ekologię? A zieleninę lepiej kupić na straganie, warzywniaku czy w supermarkecie?

Był zbyt
– U nas w rodzinie tradycje ogrodnicze nie trwają długo, bo gdzieś od 1984 r. Z mężem kupiliśmy małą działkę i zdecydowaliśmy, że zamieszkamy w miejscowości pod Sandomierzem. Początkowo była tu łąka, na której stały tylko słupy elektryczne. Mąż pracował w firmie, ja zajmowałam się dziećmi i domem, więc zdecydowałam, że założę pierwsze uprawowe tunele foliowe. Cały szkielet był jeszcze wtedy drewniany. Zaczęłam od uprawy pomidorów, a po sezonie pod folie trafiały chryzantemy – opowiada Maria Zimnicka.

Jak wspomina, początkowo nie było łatwo, nie miała dużego doświadczenia, ale i uprawa nie była zmechanizowana, wymagała bardzo dużo pracy i zachodu. Jednak ze zbytem nie było wtedy problemu. – Jechało się ze skrzynkami na giełdę i niemalże natychmiast pomidor się rozchodził. Dziś zbyt jest chyba najtrudniejszy w polskim ogrodnictwie – tłumaczy.

Początkowe hobby pani Marii zamieniło się z czasem w prawdziwą ogrodniczą pasję. – Otworzyła się możliwość wyjazdu na seminaria i szkolenia do Austrii czy Holandii. Tam oglądaliśmy uprawy, uczyliśmy się nowoczesnego gospodarowania i przywoziliśmy całą masę nowych pomysłów, które realizowaliśmy w miarę możliwości we własnych gospodarstwach – opowiada pani Maria. Prowadząc gospodarstwo, wychowywała trójkę dzieci. Najmłodszy Łukasz wzrastał, towarzysząc rodzicom przy ogrodniczych pracach. Tak pasja z mamy przeszła na syna, który dziś prowadzi w podsandomierskim Gierlachowie nowoczesne gospodarstwo ogrodnicze.

Nowoczesność i tradycja
Kilka lat temu, korzystając z pieniędzy unijnych i biorąc kredyt, zainwestował w nowoczesność. Powstały tunele foliowe, w których pną się pędy ogórków i rosną krzaki pomidorów. Duża część prac została zmechanizowana, a nad całym procesem wzrostu i nawożenia roślin czuwa specjalny komputer.

– Mimo nowoczesności, aby uzyskać dobre wyniki, trzeba wszystkiego samemu dopilnować. Dziś wiele osób pyta, czy współczesne rolnictwo w Polsce jest opłacalne. Jeśli gospodaruje się na odpowiednim areale, zna się na procesie produkcji, można osiągnąć całkiem niezłe wyniki. Patrząc na realia rynku pracy i płace w naszym rejonie, dochodowość ogrodnictwa nie jest taka ostatnia – tłumaczy pan Łukasz. Podkreśla jednak, że największą przeszkodą jest niestabilność rynku i zmienność cen, które potrafią chwiać się w sezonie, oscylując od naprawdę dobrze opłacalnych do takich, przy których do interesu trzeba dokładać.

– Dziś ogrodnik musi się znać nie tylko na uprawie roślin, musi być przede wszystkim menedżerem i dobrym handlowcem, inaczej nie osiągnie dobrego zysku. Drugim ważnym elementem jest jakość produktu, czyli owocu, który ma trafić na stół klienta. Można dziś nastawić się na produkcję ilościową. Są odpowiednie gatunki roślin i technologie, które pozwalają uzyskiwać naprawdę duże plony, jednak nie ma to przełożenia na smak i jakość. Jest to owoc tylko o ładnym wyglądzie, jednak smak pozostawia dużo do życzenia – opowiada pan Łukasz.

Młody sadownik postanowił połączyć nowoczesność z tradycją w uprawie smakowitego pomidora malinowego. Gdy się przechodzi pomiędzy rzędami warzyw, słychać intensywne brzęczenie – to trzmiele, które uwijają się, zapylając kwiaty. Okazałe krzaki rosną na specjalnym podłożu, odizolowanym od ziemi, aby zapobiec niepotrzebnym chorobom roślin. Pomiędzy rzędami snują się specjalne węże, które nawadniają i zasilają rośliny.

– To norma europejska. Dziś tak przebiega uprawa pod osłonami. Konieczne jest odpowiednie dbanie o roślinę, zaprogramowanie całego procesu, aby w odpowiednim czasie uzyskać oczekiwany plon. W moim gospodarstwie postawiłem na jakość, dlatego hodowane są pomidory malinowe, które są lepsze smakowo. Przestrzegane są normy nawożenia i karencje odnośnie do oprysków, zapylanie jest naturalne, co podnosi naturalną trwałość owocu i jego smak. W tej branży nie da się oszukać rośliny. Jeśli chce się być cenionym na rynku, potrzeba solidności – tłumaczy.

Najgorsza niepewność
Od kilku lat największym problemem sandomierskich ogrodników i warzywników są trudności ze zbytem. Jeszcze kilka lat temu znaczne ilości warzyw eksportowane były do wschodnich sąsiadów. Ostatnie problemy polityczne na Ukrainie i embarga nałożone przez Rosję stały się dla rolników dużym problemem. – Powstałe grupy producenckie jeszcze jakoś dają radę, jednak rolnicy indywidualni jedyną szansę zbytu mają właśnie na naszej sandomierskiej giełdzie owocowo-warzywnej. Rynek wschodni praktycznie przestaje funkcjonować, dlatego szukamy innych odbiorców. Dużą szansą wydają się kraje bałkańskie. Jednak rolnikom najbardziej potrzeba solidnej i mądrej polityki gospodarczej z krajami wschodnimi, promowania produktów polskich oraz wspólne szukanie sposobu na stabilizację ceny przy zachowaniu wolnego rynku – wyjaśnia Maciej Skorupa, doradca Zarządu Sandomierskiego Ogrodniczego Rynku Hurtowego SA. Większość producentów szuka stałych odbiorców w większych miastach.

– W sezonie trzeba być naprawdę odpornym psychicznie na skoki cenowe. Często bywa tak, że w ciągu tygodnia cena zmienia się niemalże o 100 proc. w dół lub w górę. Winą jest to, że duże sklepy sprowadzają warzywa i owoce z innych krajów, zapominając, że nasze są naprawdę jakościowo bardzo dobre. Tamte są tańsze, bo rolnicy dysponują większymi dopłatami i mogą sobie pozwolić na obniżenie ceny. My najczęściej sprzedajemy po cenie produkcji, ale jeśli jest się solidnym producentem, można zdobyć dobrą markę i nieźle sprzedać towar – dodaje Ł. Ziemnicki.

Z ogródka, rynku czy w markecie?
Coraz częściej kupujemy warzywa i owoce już nie na targowiskowych straganach czy w osiedlowych warzywniakach, ale w centrach handlowych i supermarketach. Najczęściej nas, klientów, przekonują cena i wygląd owocu. O ich jakości i smaku przekonujemy się dopiero w domu. Większość z nich, niestety, nie pochodzi od polskiego producenta, lecz sprowadzana jest z innych krajów. Tylko niektóre sieci sklepowe dokładają starań, aby sprzedawane owoce i warzywa były polskie, co gwarantuje ich świeżość. W okolicach Sandomierza rocznie rolnicy produkują średnio prawie 2 mln ton warzyw i owoców. Na miejscową giełdę co ranek zjeżdżają się okoliczni handlowcy, którzy wywożą miejscowy towar na bazary niemalże całej Polski.

– Ze zbytem jest różnie – raz sprzedaje się od ręki, innym razem trzeba stać nawet i dobę. Zdarzały się również i takie lata, że było tyle warzyw, iż nie można było ich sprzedać i ponosiło się duże straty – opowiada pan Tadeusz, sprzedający dorodne kalafiory i młodą kapustę. Sandomierskie warzywa i owoce można kupić nie tylko w Ostrowcu, ale nawet w Warszawie, Krakowie czy na Śląsku. – Jeszcze kilka lat temu kursowałem kilka razy w tygodniu z kapustą, ogórkami, kalafiorami, ziemniakami czy pomidorami na Śląsk. Zaopatrywałem zieleniaki i warzywniaki osiedlowe w Katowicach, Chorzowie czy Bytomiu, dziś robię jeden kurs w tygodniu i to nie w pełni załadowany. Wiele małych sklepów zlikwidowano, bo nie było klientów. Wszyscy i niemalże wszystko kupują w marketach – z żalem opowiada Henryk Kania. Wiele osób stawia na własne warzywa, wyhodowane w przydomowych ogródkach lub na działce. Anna Stąporek, działkowiczka z Ostrowca, uważa, że uprawa warzyw jest nieopłacalna i w dodatku trzeba się sporo napracować, ale przyjemnie jest zbierać potem plony, które mają niepowtarzalny smak.

Nie zawsze kwitnący interes
Wielu sandomierskich rolników szuka alternatywnych kierunków produkcji. Państwo Kuchtowie z Wielowsi od ponad 20 lat hodują kwiaty. – Pionierem takich upraw w okolicy był mój ojciec, który wprowadzał na rynek kwiaty balkonowe i rabatowe. Obecnie są one bardzo popularne, jednak i w tym biznesie nie zawsze jest kolorowo – tłumaczy Stanisław Kuchta. Wczesną wiosną pod folie trafiają specjalnie kupione szczepy sadzonek, które są rozsadzanie i hodowane do sprzedaży. I tutaj jest także swego rodzaju sezonowość. Najpierw schodzą bratki, stokrotki, potem gatunki balkonowe i rabatowe. Zwieńczeniem sezonu są chryzantemy.

– Od kilku lat, dzięki pomysłowości mojej żony Elżbiety, na Wszystkich Świętych przygotowujemy gustowne wielogatunkowe kompozycje. Cieszą się one dużym wzięciem, ale konkurencja nie śpi, podpatrzyła pomysł i już jest ciężej na rynku. Sytuacja ogrodników jest nieporównywalna z tą sprzed lat. Podam jasny przykład: w latach 80. ub. wieku za kilka kilogramów pomidora kupowało się tonę węgla, dziś kilogram pomidora oscyluje w granicach 3–5 zł, tona węgla – 700–800 zł – wylicza S. Kuchta.