Dręczenie szkolne jest środkiem, nie celem

PAP |

publikacja 20.09.2015 11:43

Celem dręczenia szkolnego, bullyingu, nie jest zadanie ofierze cierpienia, ale uzyskanie kontroli nad grupą. Świadkowie, którym to nie odpowiada, mogą łatwiej pokonać agresora, jeśli wyjdą z pułapki milczenia - mówi PAP socjolog dr Agata Komendant-Brodowska.

"Dręczenie szkolne to zjawisko dosyć powszechne. Aż 9 proc. uczniów w Polsce - a więc prawie co dziesiąta osoba - deklaruje, że wielokrotnie doświadczyła różnorodnych form przemocy ze strony swoich rówieśników" - zaznacza w rozmowie z PAP dr Agata Komendant-Brodowska z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Badaczka otrzymała nagrodę Prezesa Rady Ministrów za rozprawę doktorską "Grupowe uwarunkowania przemocy szkolnej". Socjolog była też współautorką ogólnopolskich badań na temat przemocy w programie "Szkoła bez przemocy".

Badaczka wymienia, że przemoc może przybierać różne formy: uczeń może być wyśmiewany, okradany, bity, może go spotykać ostracyzm wśród rówieśników lub może go spotykać przemoc cyfrowa (np. prześladowanie na portalach społecznościowych). "Dręczenie to przemoc długotrwała, dla której charakterystyczna jest dysproporcja sił między stroną agresywną a ofiarą" - mówi Komendant-Brodowska. Dodaje, że zjawisko to występuje zarówno wśród dziewczynek, jak i wśród chłopców.

"W Polsce ofiarami przemocy są zwykle osoby, które mają mniej przyjaciół, gorzej się uczą, są relatywnie uboższe i których rodzice rzadko miewają kontakty ze szkołą. Agresor wybierając taką osobę na ofiarę minimalizuje ryzyko reakcji otoczenia: przyjaciół, rodziców czy nauczycieli" - przyznaje badaczka.

Agata Komendant-Brodowska zaznacza, że dręczenie szkolne ma grupowy charakter. "Wszyscy w grupie o dręczeniu wiedzą i nie jest to przypadkowe" - mówi. Podaje przykład uczennicy, która chciałaby, żeby się z nią w klasie liczono. "Dziewczyna ta wybiera sobie ofiarę i zaczyna ją wyśmiewać. Śmieje się ze starych butów albo niemodnego ubrania. Przez to tworzy w klasie taką sytuację, że inne osoby zaczną się zastanawiać, w co się ubierają, bojąc się, co ta dręczycielka powie" - przedstawia badaczka. Wyjaśnia, że stosując przemoc, dręczycielka "ustawia" sobie grupę i dąży do dominacji. "Tej osobie nie chodzi o to, żeby wszyscy ją lubili, tylko żeby wszyscy się z nią liczyli. Dręczenie jest tylko środkiem do celu. A celem jest kontrola nad grupą. Dlatego ważne jest to, żeby wszyscy to dręczenie widzieli" - mówi naukowiec.

Wyjaśnia, że świadkowie są widzami, dla których odbywa się spektakl. "Dlatego ich reakcja jest dla dręczyciela absolutnie kluczowa. To, jak oni zareagują, może sprawić, że osoba się z danego zachowania wycofa. Bo dręczyciele nie są sadystami, których trzeba usunąć ze szkoły i umieścić w innym ośrodku" - mówi. Dodaje, że agresorami są zwykli uczniowie, którzy początkowo tylko testują pewne mechanizmy. Jeśli ich zachowania osiągną pożądany cel - będą je powtarzać. A jeśli spotkają się z oporem grupy, zaprzestaną przemocy, widząc, że nie tędy droga.

"Jednak z badań wynika, że zdecydowana większość świadków przemocy nie robi nic. Można by myśleć, że to znieczulica, że problem leży w tych niereagujących dzieciach. Ale z badań wynika coś innego: zdecydowanej większości dzieci, które są świadkami dręczenia, bardzo ta sytuacja przeszkadza i chciałyby, żeby przemoc się skończyła" - opowiada.

Komendant-Brodowska postanowiła zbadać, jakie zjawiska grupowe blokują świadków, którzy chcieliby zareagować. Do analizy tego zjawiska użyła teorii gier.

Z badań socjolog wynika, że im bardziej agresor jest postrzegany jako osoba z większymi zasobami (która np. nie zareaguje na protest jednej osoby), tym mniej chętnie świadkowie będą reagować na przemoc. Zamiast więc sugerować, że dręczyciele to "bandyci", których trzeba zamykać w zakładach, lepiej uświadamiać dzieciom, że reakcja nawet jednego z nich może coś zmienić. Zdaniem badaczki ważne jest promowanie wśród uczniów postaw nonkonformistycznych i zasady: "Reaguję zawsze, niezależnie od tego, co robią inni". "Powinno się reagować nie dlatego, żeby zostać bohaterem. Tylko dlatego, że być może inni czekają na to, żeby do tej reakcji dołączyć" - podsumowuje socjolożka.

"Poza tym kluczowe jest umożliwienie uczniom koordynacji działań" - uważa badaczka. Według niej pewną barierą w reagowaniu jest bowiem to, że uczniowie nie wiedzą, co inni myślą na temat dręczenia. "Mamy pułapkę wspólnej niewiedzy" - przyznaje. Opowiada, że każdemu ze świadków przemoc się nie podoba, ale nikt nie reaguje na dręczenie innych, bo myśli, że jest w tym sam - w końcu inni nie reagują. "I mamy całą klasę nieszczęśliwych uczniów, którzy chcą zareagować, ale tego nie robią. Gdyby uczniowie nawet w parach pogadali ze sobą o tej sytuacji, mogłoby się okazać, że mogą połączyć siły. Nie muszą agresora pobić albo doprowadzić do wyrzucenie z klasy. Biorąc pod uwagę cel dręczyciela - podporządkowanie grupy - wystarczy, że świadkowie pokażą, że im się przemoc nie podoba" - tłumaczy socjolog.

Jej zdaniem warto, żeby np. podczas godzin wychowawczych uświadamiać uczniom charakter procesu dręczenia i mechanizmy radzenia sobie z problemem. Ważne jest też skłonienie świadków bullyingu do rozmów - np. w parach czy w grupach - o tym, co czują w odniesieniu do tego zjawiska. "Im świadkowie mają większą wiedzę o tym, jak sobie poradzić z przemocą, tym większy skutek mogą odnieść" - zaznacza Komendant-Brodowska.

Ludwika Tomala (PAP)