publikacja 21.12.2017 00:00
W 1959 r. Polska dostała w darze 9 mln dawek nowej, niesprawdzonej jeszcze szczepionki na polio. Gdyby nie to, choroba mogła nadal zabijać i okaleczać dziesiątki tysięcy dzieci. Dzisiaj pokolenie, które nie ma pojęcia o tamtej epidemii, zastanawia się nad sensem szczepień.
REHAN KHAN /epa/pap
Szczepienie w Pakistanie, gdzie polio wciąż jest groźną chorobą.
W 1958 r. w pierwszych dwóch tygodniach wakacji pogoda nie dopisała. W całym kraju lało. Fala upałów nadeszła dopiero w drugiej połowie lipca. Spragnieni słońca ludzie tłumnie ruszyli nad morze. Ci, którzy zostali w miastach, oblegali kąpieliska. Szczególnie dzieci chciały pluskać się w wodzie.
Pamiętne lato 1958
16 lipca wczesnym popołudniem do szpitala na Siennej w Warszawie podjeżdża karetka na sygnale. Chwilę wcześniej pogotowie zabrało z nadwiślańskiej plaży 6-letnią dziewczynkę. Dziecko bawiło się długo na słońcu i nagle zemdlało. Objawy wskazują na udar słoneczny. Jednak lekarz udzielający pierwszej pomocy zauważył lekki niedowład jednej rączki. Dziewczynka trafia na oddział neuroinfekcji. Dyżur pełni tam dr Monika Czachorowska. Mimo młodego wieku ma już spore doświadczenie. Dla niej to, co zaniepokoiło lekarza pogotowia, jest zapowiedzią zbliżającej się tragedii. Od dwóch tygodni na oddział szpitala przy Siennej codziennie trafia nawet po 15 dzieci z podobnymi objawami. Są zarażone wirusem Poliomyelitis, wywołującym zakażenie rogów przednich rdzenia kręgowego. Mówiąc prościej, są chore na polio. Ta nazwa jest mało znana, dopiero słowa: „choroba Heinego-Medina” wywołują przerażenie rodziców. Dziewczynka przywieziona z plaży szybko zmarła.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.