Pasja – słowo nieznane

Tomasz Rożek

publikacja 25.02.2018 06:00

Czego oczekujemy od młodego człowieka? Tego, żeby umiał, czy tego, żeby rozumiał?

Pasja – słowo nieznane HENRYK PRZONDZIONO /Foto Gość Naprawdę nie wiecie państwo z Ministerstwa, że zabawa rozwija?

Dzieci w ostatnich klasach szkół podstawowych są przeciążone pracą. Nie mają czasu na pogłębianie swoich zainteresowań. Oczekujemy od nich, żeby ciekawość dodawała im skrzydeł, czy tego, żeby plecaki pokrzywiły kręgosłupy?

Kiedyś postanowiłem zapytać kilka osób o źródło ich pasji. Pisałem wtedy książkę o wybitnych polskich naukowcach, o badaczach, którzy uprawiają naukę na światowym poziomie. Co napędzało ich, aby zdobywali wiedzę? Co spowodowało, że zainteresowali się genetyką, meteorologią, medycyną, fizyką…? Okazało się, że za każdym razem była to książka.

Szkoła może człowieka zainspirować, ale sama szkoła to za mało, żeby podtrzymać tę inspirację. Historie naukowców, z którymi rozmawiałem, były niemal identyczne. Najczęściej książkę, która miała wpływ na kierunek rozwoju zawodowego, ci ludzie dostawali, gdy byli jeszcze w szkole podstawowej. To wtedy rodzą się pasje, które – odpowiednio prowadzone i podsycane – pozostają na całe życie. Po latach nie pamiętamy prawych dopływów Wisły, długości głównych rzek w Polsce czy rodzajów gleb. Ale pamiętamy okładkę książki, która zmieniła sposób naszego postrzegania świata.

Rozmowy z naukowcami o książkach przypominają mi się za każdym razem, gdy muszę swoim dzieciom zabraniać czytania książek. Czy dobrze robię? Uczniowie w 7 klasie mają w tygodniu 38 godzin lekcji. To prawie tyle, ile etat dorosłego człowieka. Ja w ich wieku miałem w tygodniu o około 10 godzin mniej! Po powrocie do domu dzieci muszą odrobić zadania domowe i przygotować się do sprawdzianów i kartkówek na kolejne dni. Ich plecaki są tak ciężkie, że około czwartku słyszę, że bolą je już plecy. Gdy kolejnego dnia wracają o 15.30, znowu po ośmiu lekcjach, wyglądają nie jak dzieci, tylko jak cyborgi. Nie mają nawet siły na to, żeby pobiegać. Czy w Ministerstwie Edukacji naprawdę nie ma nikogo, kto wie, że taki wysiłek jest ponad dziecięce możliwości? Gdy chcą psychicznie odpocząć, gdy chcą zrobić coś innego niż nauka i przeglądanie zeszytów – przynajmniej moje dzieci – biorą do ręki książkę. Tyle tylko, że w ciągu tygodnia wybór jest prosty. Jak będą czytały, nie zdążą się nauczyć na sprawdzian. Albo będą rozwijały pasje, albo będą – często tylko pamięciowo – przyswajały szkolne informacje. W takim trybie nie ma czasu na naukę gry na instrumencie, na kółka zainteresowań czy pójście do muzeum. W takim trybie nie ma czasu na zabawę. Naprawdę nie wiecie państwo z Ministerstwa, że zabawa rozwija? W takim trybie z trudem udaje się znaleźć czas na dodatkowy angielski. Ale tylko wtedy, gdy obiad będzie zjedzony w biegu, niemalże na stojąco.

Czego oczekujemy od młodego człowieka? Tego, żeby umiał, czy tego, żeby rozumiał? Chcemy tworzyć armię zmęczonych robotów czy nowoczesne społeczeństwo ciekawych świata ludzi, którzy z pasją budują rakiety, badają geny, piszą wiersze i odkrywają nowe lądy? Czy ktokolwiek w Ministerstwie Edukacji zadaje sobie takie pytania?