Towar Facebooka

Tomasz Rożek

publikacja 07.05.2018 08:56

Pora się obudzić. 

Towar Facebooka Book Catalog / CC 2.0 Facebook – dzięki różnym aplikacjom – wie o moich połączeniach telefonicznych, o czasie ich trwania, a w niektórych przypadkach zna imiona i nazwiska osób, z którymi rozmawiałem

Lawiny najczęściej biorą się z (prawie) niczego. Potężna niszcząca siła ma swój początek w maleńkim kamyczku. Z kolei lawinę śniegową może uruchomić coś tak ulotnego jak dźwięk. W ostatnich tygodniach ruszyła lawina, która poważnie nadszarpnęła reputację Facebooka. Ta lawina to zdziwienie ludzi, którzy właśnie zorientowali się, że ktoś przegląda i analizuje ich dane.

A przecież o tym, że Facebook wykorzystuje informacje o swoich użytkownikach, wiadomo od początku jego istnienia. Wiadomo też, że te informacje są sprzedawane. To, gdzie byliśmy, z kim rozmawialiśmy, jakie artykuły czytaliśmy, co lajkowaliśmy i komentowaliśmy. Ale także jakie emocje wyrażaliśmy, z jakich urządzeń elektronicznych korzystaliśmy, a nawet co robiliśmy w internecie poza Facebookiem. Na tym przecież polega ten biznes. Serwis – dzięki różnym aplikacjom – wie o moich połączeniach telefonicznych, o czasie ich trwania, a w niektórych przypadkach zna imiona i nazwiska osób, z którymi rozmawiałem. Ma w swoich bazach danych mój adres, status związku, dane moich dzieci, treści moich SMS-ów, moje zdjęcia, w tym te, na których są moi bliscy. Tylko… dlaczego to kogokolwiek dziwi? Przecież to wszystko wiadomo od lat. Co więcej, nikt od nas tych danych nie wyrywa, sami je podajemy. To skąd ta lawina? Skąd to zdziwienie? Dlaczego nagle okazuje się, że ktoś tu nie zachował dyskrecji. No błagam. Dyskrecji? Tajemnicy? Prywatności? Te słowa w mediach społecznościowych są nieznane, są obce.

Wiele lat temu znany amerykański ekonomista Milton Friedman powiedział: There ain’t no such thing as a free lunch, co zostało przetłumaczone: „Nie ma darmowych obiadów”. Jeżeli dostajesz coś za darmo – znaczy, że sam jesteś artykułem. Amerykański kryptograf i ekspert z dziedziny bezpieczeństwa w sieci nazwał to krócej: „Nie jesteś klientem Facebooka. Jesteś jego towarem”. Jesteś tyle wart, ile warte są twoje dane, informacje, których sam dostarczasz. Czym więcej ich dostarczysz, tym lepiej znają cię algorytmy mediów społecznościowych. Dla ciebie to wygodne, ale też potencjalnie bardzo groźne. Znające cię oprogramowanie tworzy bańkę, w której mieszkasz. Nie, nie jesteś na zewnątrz tej bańki. Jesteś w samym jej środku. To dzięki niej widzisz świat takim, jakim chcesz go widzieć, a nie takim, jakim on jest. Ale nie na tworzeniu baniek polega konstrukcja tego biznesu, tylko na tym, by – gdy już jesteś w środku (klatki) – pokazywać cię jak zwierzę w zoo. Obserwować i te obserwacje sprzedawać dalej. Co z informacjami zrobią inni? To już Facebooka nie obchodzi. Jedni na ich podstawie zaoferują produkty skrojone tak dokładnie, że ich zakup zostanie uznany za oczywisty. Inni (dodatkowo opłaceni) przedstawią przygotowane pod konkretną osobę argumenty, po to, by głosowanie na kandydata A, nie B, było oczywistą oczywistością. Jeszcze inni podstawią ci pod nos argumenty do dyskusji (przy okazji lokując swoje informacje).

Wiedziałeś o tym towarze Facebooka? Jeżeli nie, to pora się obudzić.