Serce zoperuje ci robot

Przemysław Kucharczak

publikacja 06.08.2004 00:25

W lewo! Stop! W górę! Stop! – mówi zdecydowanym tonem chirurg wpatrzony w wielki monitor. Jego polecenia posłusznie spełnia robot. Robot, który powstał, żeby zamiast chirurga operować ludzkie serca. Jedyne w Europie prototypy takiego urządzenia powstają... w Polsce. .:::::.

Serce zoperuje ci robot

Prototypy te stoją w pracowni Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu. Ich metalowe ramiona zawisły nieruchomo nad plastikowym, leżącym manekinem. – Proszę samemu zobaczyć, jak to działa – doktor Zbigniew Nawrat, dyrektor tego projektu, podsuwa mi specjalny chirurgiczny dżojstik.

Naciskam pierwszą dźwignię. W tej samej chwili ramię jednego z robotów posłusznie idzie w górę. Próbuję pochylić dżojstik w lewo: ramię prototypu natychmiast się przekrzywia. Robot posłusznie spełnia wszystkie moje zachcianki.

– Na końcu ramienia robota montujemy różne chirurgiczne narzędzia. O, tutaj mamy nożyczki – pokazuje dr Nawrat. I za pomocą dżojstika zmusza maleńkie nożyczki na końcu ramienia do wyginania się we wszystkich kierunkach.

Nie trzeba rozcinać mostka

Po co kardiochirurgowi robot? Żeby to wyjaśnić, trzeba powiedzieć kilka słów o pracy kardiochirurga. W czasie tradycyjnych operacji serca chirurdzy rozcinają pacjenta prawie na pół. Bywa, że rana po takim potężnym cięciu trudno się goi.

– Można to porównać do remontu łazienki. Żeby wymienić pękniętą rurę, trzeba coś zniszczyć, skuć kafelki – mówi doktor Nawrat. – Najlepiej byłoby wymienić tą rurę przez dziurkę od klucza. W przypadku ludzkiego ciała chirurdzy już to potrafią. To tzw. operacje laparoskopowe – dodaje.

W czasie takiej operacji nie trzeba pacjentowi rozcinać klatki piersiowej i mostka. Wystarczą trzy niewielkie otworki, żeby chirurg dotarł w okolice serca z kamerą i specjalnymi laparoskopowymi narzędziami na długich trzonkach.

Takie operacje mają jednak ciągle swoje niedogodności. Na przykład ludzkie ręce, które trzymają końcówki narzędzi chirurgicznych, zawsze trochę drżą. To przeszkadza przy tak precyzyjnych operacjach, kiedy kardiochirurdzy zszywają ze sobą np. dwa naczynka wieńcowe o średnicy dwóch milimetrów.

Asystent, który w czasie operacji trzyma nad sercem kamerę, czasem też nie pokazuje dokładnie tego, co chciałby widzieć chirurg. – To trochę takie uczucie, jakby ktoś panu trzymał głowę w czasie meczu tenisa – mówi dr Nawrat.

Kiedy jest robot, chirurg obrazem kamery steruje sam: po prostu wydaje robotowi polecenia głosem.

Robot za półtora miliona

Robota kardiochirurgicznego wymyślili Amerykanie przy okazji wielkiego programu „wojen gwiezdnych”. Kiedy jednak skończyła się zimna wojna, patenty na robota kupiły dwie amerykańskie firmy.

– Niestety, te firmy dogadały się ze sobą i dyktują teraz monopolistyczne ceny – mówi dr Nawrat. – Za jednego ich robota trzeba zapłacić nawet półtorej miliona dolarów.

Nie trzeba więc dodawać, że na takiego robota nie stać żadnego szpitala w Polsce. Na całym świecie pracuje tylko około trzystu amerykańskich robotów Zeus i Da Vinci.

Monopol amerykańskich firm chcą przełamać polscy naukowcy. Doktor Nawrat przed czterema laty przekonał urzędników z warszawskiego Komitetu Badań Naukowych, że ten projekt ma sens.

– Argumentowałem, że czasami warto zaczynać badania od zera, bo inaczej nigdy z niczym nie zaczniemy. W to, że uda się w Polsce zbudować sztuczne serce, też wielu nie wierzyło, a jednak się udało! – przekonuje. – Oczywiście, gdyby nie profesor Religa, nikt by nam nie uwierzył – dodaje.

Doktor Zbigniew Nawrat dostał w sumie półtora miliona złotych na rozpoczęcie badań. Projekt ruszył. Był rok 2000. Od tamtej pory naukowcy zbudowali aż trzy prototypy: RobIn Heart 0, 1 i 2. W budowie wzięło udział około sześćdziesięciu specjalistów z różnych dziedzin. Z zabrzańskim centrum ściśle współpracują naukowcy z trzech politechnik: łódzkiej, warszawskiej i śląskiej.

Wielu świetnych chirurgów wypowiada się o pracy polskich naukowców entuzjastycznie. Wśród nich jest dr Romuald Cichoń z kliniki w Dreźnie, który przeprowadził już kilkaset operacji przy użyciu amerykańskiego robota Da Vinci. Doktorowi podobało się, że końcówka polskiego prototypu ma dużą ruchliwość: może więc dosięgnąć wszędzie tam, gdzie jest potrzebna.

Chirurgiczny tor przeszkód

Nad polskim RobIn Heartem trzeba jeszcze popracować. Konstruktorzy będą musieli zastosować np. inne linki, bo dotychczasowe po pewnym czasie się zrywają.

– Konstruktorzy samochodów puszczają swoje prototypy na tory przeszkód. To samo trzeba zrobić z RobIn Heartem. I cierpliwie poprawić wszystkie usterki, które się ujawnią – mówi dr Nawrat.

Niestety, dalsze prace nad polskim robotem gwałtownie przyhamowały z braku pieniędzy. Na razie RobIn Heart nie dostał kolejnego grantu z Komitetu Badań Naukowych.

Konstruktorzy dostali już zgodę Komisji Etycznej ŚAM na przetestowanie robota na zwierzętach, ale na to też potrzebne są fundusze.

– Jeśli przez dłuższy czas nie zdobędziemy pieniędzy, pojawią się nowe, doskonalsze rozwiązania techniczne i całą pracę będzie trzeba zaczynać od początku, od zera. A w tym czasie Amerykanie pójdą tak daleko do przodu, że już nikt ich nie dogoni – ostrzega dr Nawrat.

Jeśli pieniądze się znajdą, polscy naukowcy są w stanie w ciągu trzech lat przygotować próbną serię robota. Jeszcze szybciej, bo w ciągu dwóch lat, mogą przygotować mechanicznego „asystenta”: robota, który jest wyposażony tylko w kamerę. Chirurg może go przenieść nawet w walizce. Takich urządzeń pracuje na świecie nieco więcej, obecnie ponad tysiąc.

– Marzy mi się, żeby w Polsce powstała w przyszłości firma „wysokich technologii”, która mogłaby te roboty produkować – mówi dr Nawrat.



Gość Niedzielny 34/2004