Auto na baterię

Krzysztof Maciejczyk

publikacja 14.12.2007 11:23

Przyszłością motoryzacji mają być auta napędzane prądem. Kanadyjska firma Zenn Motors Company zaprezentowała właśnie taki samochód. .:::::.

Auto na baterię

Pojazd o tajemniczej nazwie Zenn (z ang. Zero Emission No Nosie – zero emisji, bez hałasu) to samochód bezemisyjny i bezdźwiękowy. Co to znaczy? Nie emituje do atmosfery żadnych szkodliwych produktów spalania, bo w jego silniku nic się nie spala. Jego zużycie paliwa wynosi dokładnie zero litrów na 100 km. Zenn jest napędzany tylko i wyłącznie silnikiem elektrycznym. Tego typu napęd jest niezwykle cichy, stąd nazwanie go „bezdźwiękowym” nie jest przesadą. Czy czeka nas zatem przyszłość bez spalin i hałasu na drogach?

Ofensywa hybryd

Zaczęło się od tzw. hybryd, czyli pojazdów mających dwa silniki: tradycyjny spalinowy i elektryczny. Do niedawna hybrydowe samochody były jedynie drogą ciekawostką, pokazywaną na targach motoryzacyjnych. To zmieniło się za sprawą firmy Toyota, która w 1997 roku wypuściła na rynek japoński pierwszy masowo produkowany model Prius. Po przeróbkach z roku 2003 samochód zaczął być sprzedawany na całym świecie. Mimo że nie jest mały (to pięciodrzwiowy hatchback), w cyklu mieszanym spala niewiele ponad 4 litry paliwa na 100 km. Popularność zdobył dzięki temu, że jego osiągi nie ustępują osiągom samochodów z silnikiem spalinowym.

Dzisiaj wiele firm produkuje seryjnie modele z silnikami hybrydowymi, ale niekwestionowany prym wiedzie w tej dziedzinie właśnie Toyota. Rocznie firma sprzedaje ponad 300 tys. takich aut. Kilka tygodni temu Toyota zaprezentowała pierwszą na świecie hybrydową limuzynę – Lexusa LS 600. Auto z pięciolitrowym silnikiem, osiągające setkę po 5,5 sekundach spala niewiele ponad 8 litrów paliwa. Napędy hybrydowe stosowane są też coraz częściej w autobusach i tramwajach.

Bateryjki jeszcze za słabe

Rynek samochodów hybrydowych jest jeszcze w fazie wstępnego rozwoju (menedżerowie Toyoty mówią, że do 2010 r. chcą sprzedawać rocznie ponad 3 razy więcej hybrydowych aut niż teraz), ale za sprawą Zenn już rośnie mu konkurencja.

Tom Bevilacque, sprzedawca całkowicie elektrycznego samochodu Zenn, podkreśla, że łatwo można go ładować, podłączając przedłużaczem do kontaktu. Niestety, szybkie ładowanie oznacza szybkie rozładowanie. Samochód elektryczny może na jednym „baku”, a właściwie na jednych bateriach, przejechać zaledwie 65 km, i to z prędkością nie większą niż 40 km/h. Jego niewątpliwą zaletą jest stosunkowo niska cena – 12,5 tys. dolarów. Także koszty eksploatacji mają być niewielkie. Czy to jednak wystarczy, by odnieść komercyjny sukces?

Rynek, nie tylko motoryzacyjny, akceptuje ekologiczne nowości tylko wtedy, gdy ich osiągi nie odbiegają zasadniczo od tego, co oferują konstrukcje tradycyjne. Według przewidywań specjalistów, nowoczesny produkt Zenn Motors Company może jednak trafić do serc nie tylko ekologów, ale także ludzi, którzy teraz na co dzień korzystają z komunikacji miejskiej lub roweru.

Auto kanadyjskiego producenta otwiera możliwość na uniezależnienie się od szybujących w górę cen za baryłkę ropy, narzucanych przez paliwowych potentatów, i zmniejszenie, a właściwie wyeliminowanie emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Jednak do osiągnięcia pełnego sukcesu brakuje mu wydajnych baterii, które mogłyby umożliwić jazdę szybszą i dłuższą. Istniejące na rynku są zbyt ciężkie, mało wydajne, a poza tym drogie. Na razie pozostaje więc czekać, aż inżynierowie rozwiążą problem magazynowania w samochodzie odpowiednio dużej ilości energii elektrycznej. Może się okazać, że wcale nie potrwa to długo, bo rozwój w tej dziedzinie jest naprawdę szybki.

Pozostaje oczywiście problem, skąd brać prąd elektryczny. Zenn będzie tak ekologiczny, jak ekologiczny będzie sposób wytwarzania zasilającej go energii. Nie ulega jednak wątpliwości, że konstruowanie takich samochodów, jak ten zaprezentowany w Kanadzie, przybliża nas do chwili, w której auta nie będą smrodziły i hałasowały. To, co dzisiaj nieodłącznie wiąże się z zakorkowanym miastem, czyli smog i nieustanny hałas, będzie jedynie złym wspomnieniem epoki silników spalinowych.



Gość Niedzielny 40/2007