Pogrzany pomysł

Tomasz Rożek

publikacja 14.07.2009 11:12

Z obliczeń wynika, że energia, jaka ze Słońca dociera na obszar o powierzchni 300 km×300 km na Saharze, jest w stanie zaspokoić potrzeby energetyczne wszystkich ludzi. .:::::.

Pogrzany pomysł

Ten projekt to przykład, jak dotacje, gwarancje i subsydia mogą zafałszować rachunek ekonomiczny, mogą prowadzić do kompletnego absurdu. Grupa niemieckich firm chce na Saharze budować elektrownie słoneczne, a prąd w nich wytwarzany przesyłać kilkudziesięcioma liniami superwysokiego napięcia do Europy. Na papierze wszystko się zgadza. Na logikę nic się nie zgadza.

Kto za tym stoi
Pomysł nie jest nowy. Mówi się o nim już od wielu lat, ale dopiero teraz konkretne firmy zaczęły dążyć do jego realizacji. Kosztem 400 miliardów euro konsorcjum niemieckich firm chce wybudować na Saharze system połączonych ze sobą elektrowni słonecznych. Akces do projektu już zgłosił Deutsche Bank i Siemens oraz dwa duże koncerny energetyczne E.ON oraz RWE. W sumie ma ich być ponad tysiąc. Wszystkie w strefie podzwrotnikowej od Maroka na zachodzie po Arabię Saudyjską na wschodzie. Przez Algierię i Libię na północy, po Sudan i Czad na południu. Prąd ma być produkowany nie w typowych ogniwach fotowoltaicznych. Promienie słoneczne będą skupiane przez system komputerowo sterowanych zwierciadeł w centralnej części każdej z tysiąca elektrowni. Będą tam ogrzewały zbiornik z olejem.

W wymienniku ciepła gorący olej będzie ogrzewał wodę, a ta parując i przechodząc przez turbiny ma produkować prąd elektryczny. Ogromna (i wybudowana tylko na potrzeby projektu) infrastruktura będzie odpowiedzialna za przesył tak powstałej energii do Europy. Żeby system działał, trzeba wybudować około 40 linii superwysokiego napięcia. Długość każdej z nich będzie wynosiła kilka tysięcy kilometrów. Straty na przesyle będą ogromne, ale rachunek ekonomiczny całego projektu nie jest jego – delikatnie mówiąc – mocną stroną. Wszystkich ekscytują inne wyliczenia. Wstępne założenia projektu mówią, że tylko w pierwszej fazie rozwoju projektu Desertec afrykańskie Słońce pokryje prawie 20 proc. europejskiego zapotrzebowania na energię. Czyż to nie wspaniałe? – pytają biurokraci z Brukseli i łasi na dotacje na zieloną energię i gwarancje kredytowe przedsiębiorcy.

Pomysł ze Słońca rodem
Jakie są argumenty za budową systemu? Cena ropy jest bardzo niestabilna, ale nikt nie ma wątpliwości, że w dalszej perspektywie będzie rosła. Powód jest prosty. Paliw kopalnych na ziemi jest coraz mniej. A z drugiej strony coraz więcej ich konsumujemy. Poza tym – i to także komplikuje sprawę – większość zasobów ropy i gazu znajduje się na terenie państw, które są niestabilne politycznie. No i w końcu ostatni problem. Nawet gdybyśmy mieli tanie i stabilne dostawy paliw kopalnych, ich używanie zatruwa środowisko. Słońce to zupełnie inna sprawa. Jest za darmo i jest na zawsze. Na dodatek dostarcza bardzo dużych ilości energii, a jedyne co trzeba zrobić, to nauczyć się ją brać. Przy takim przedstawieniu problemu można odnieść wrażenie, że budowanie elektrowni słonecznych na najbardziej bodaj nasłonecznionych obszarach naszej planety wydaje się logiczne. Więcej, konieczne.

Jest jednak jedno „ale”. Sahara znajduje się kilka tysięcy kilometrów od tych krajów europejskich, które mają największy problem z odnawialnymi źródłami energii. Niemcy mimo bilionowych inwestycji nie potrafią wyprodukować znaczącej ilości zielonej energii w swoim bilansie. Wchodząc w projekt Desertec, też niczego nie osiągną. Pomysł jest ekstremalnie drogi. Technologie w tak wielkiej skali niesprawdzone, a przesył prądu na tak ogromne odległości kompletnie pozbawiony sensu. Sama budowa linii przesyłowych wg planów pochłonie 50 miliardów euro. Nigdzie na świecie nikt wcześniej nie przesyłał tak dużych ilości energii na tak spore odległości. W ten sposób można jedynie pogrążyć środowisko naturalne, a nie je uratować. Pozostaje kwestia niezależności i pewności dostaw. Czyli czegoś, czego Europa nie ma, produkując energię z ropy czy gazu. Tylko czy ktoś nie narażając się na śmieszność, może powiedzieć, że takie kraje, jak Algieria, Libia, Sudan czy w końcu Czadu, są oazami stabilności? W tym towarzystwie Rosja co sezon kręcąca kurkiem gazowym jawi się pewna jak szwajcarski bank.


Gość Niedzielny 27/2009