Tunel, banany i wielkie oczy

Tomasz Rożek, zdjęcia BLS

publikacja 24.02.2010 12:24

Szwajcaria to niesamowity kraj. O wszystkim decyduje się tutaj w referendach. W sprawie budowy jednego z najdłuższych tuneli na świecie odbyły się trzy różne głosowania. I tak powstał tunel Loetschberg. A dzięki niemu szklarnia z bananami i ferma jesiotrów.

Tunel, banany i wielkie oczy Tunel Loetschberg jest trzecim najdłuższym tunelem na świecie. Gdyby go nie było przeprawa przez Alpy trwałaby ponad godzinę dłużej. Ale to nie oszczędność czasu czy kilometrów była decydująca.

Gdy w Polsce w nocy temperatura spadała poniżej minus 20 st. Celsjusza, w Bernie, stolicy Szwajcarii, było plus 12 st. C. Po śniegu nie było nawet śladu. Niecałe 40 km dalej (i ponad 300 m wyżej) w niewielkim miasteczku Frutigen znalazłem i słońce, i śnieg, i niską temperaturę. Choć miejscowość Frutigen jest bardzo stara (najprawdopodobniej założona jeszcze przez Rzymian), nie ma tu atrakcji turystycznych. Są piękne widoki, bo jesteśmy w górach. No i jest tunel. Jeden z dwóch ogromnych tuneli pod wierzchołkami Alp.

Ten, który rozpoczyna się we Frutigen, to prawie 35-kilometrowy tunel kolejowy Loetschberg. Trzeci najdłuższy tunel na świecie. Samochody mogą z niego korzystać, tylko jeżeli wjadą na specjalną platformę kolejową. Kilkadziesiąt kilometrów na wschód rozpoczyna się tunel pod przełęczą Gottharda. Gdy za osiem lat zostanie ukończony, będzie miał 54 kilometry długości i będzie najdłuższym tunelem na świecie.

Pociągi pędzą wolno
W skale, czasami dwa kilometry pod wierzchołkami gór, przez osiem lat drążono plątaninę korytarzy. Jeden, w którym położone są tory, dwa serwisowe, ponad 100 krótkich przejść poprzecznych, łączących tunele główne, i kilka tuneli dojazdowych. Moim przewodnikiem po Loetschberg jest strażak, pracownik centrum obsługi tunelu we Frutigen, Olivier Bayard.

Do tunelu wjeżdżamy busem. W korytarzu serwisowym, w którym spokojnie mogłaby zmieścić się dwupasmowa autostrada, jest ciepło; około 15 st. C. Jeżeli wierzyć Olivierowi, w samym środku tunelu jest o dodatkowe 15 stopni cieplej. Na zewnątrz jest sucho, bo panuje mróz. W środku przeciwnie, wilgotno jak w szklarni. Do tunelu serwisowego wjeżdżamy przez ogromne żółte drzwi. Mam wrażenie, że pancerne. I nie do końca się mylę. Wszystkie tunele serwisowe oraz połączenia poprzeczne są hermetycznie oddzielone od tunelu głównego, w którym jeżdżą pociągi. Drzwi (w sumie jest ich ponad 100) wytrzymują temperaturę 1500 stopni przez 1,5 godziny. Nieplanowane otwarcie którychkolwiek powoduje automatyczne zatrzymanie pociągów.

W korytarzach panuje nieco wyższe ciśnienie niż na zewnątrz, a wszystko po to, by w razie pożaru dym nie był zasysany przez tunele serwisowe, tylko z nich wypychany. Ostatnie wrota się otwierają, a przed nami, oświetlona jak autostrada w Belgii, całkiem stroma pochylnia. Wjeżdżamy w sam środek labiryntu korytarzy. Każdy zakręt jest oznaczony, każde skrzyżowanie ma drogowskazy. W sumie podziemnych dróg samochodowych jest tutaj ponad 70 kilometrów.

Staram się nie robić ze zdziwienia wielkich oczu.Po paru minutach jazdy zatrzymujemy się na… podziemnym parkingu. Cała Szwajcaria. – Ile pociągów na dobę tędy przejeżdża – pytam Oliviera. – To zależy od dnia tygodnia, ale więcej niż 100 – odpowiada. – Z jaką prędkością się poruszają? – To zależy od pociągu – śmieje się Olivier. – Najwolniejsze są pociągi towarowe z kontenerami na platformach, a najszybsze pasażerskie pociągi budowane w technologii wychylnego pudła – tłumaczy. – Najszybciej, to znaczy ile dokładnie? – nie daję za wygraną. – No cóż, w tunelu muszą zwolnić. Jadą około 250 km/h – odpowiada Olivier. Po raz drugi w ciągu ostatnich minut staram się nie robić zbyt wielkich oczu. Mam wrażenie, że Olivier nie zrozumiałby mojego zdziwienia.

Żadnego bałaganu
Tunel, w którym poruszają się pociągi, ma wysokość 10 metrów. Na jego trasie usytuowane są trzy systemy wentylacyjne. Są włączane automatycznie, gdy w tunelu trwają prace naprawcze albo gdy z powodu awarii pociąg musi się zatrzymać. Systemami wentylacyjnymi steruje komputer. W razie pożaru, w zależności od miejsca, gdzie wybuchł, dym z tunelu może być wyprowadzany na 25 różnych sposobów. Czujniki oceniają sytuację, a program komputerowy decyduje, w której części tunelu zwiększyć ciśnienie, a w której otworzyć wywietrzniki. A wszystko po to, by zminimalizować ryzyko niebezpieczeństwa. Gdy w tunelu wszystko działa normalnie, wentylacja jest niepotrzebna. Dostateczną ilość powietrza zasysa pędzący pociąg. Nieustannie wentylowane są za to pomieszczenia z komputerami, które zawiadują tunelem.

Każdy system jest tutaj zdublowany. Niektóre są poczwórne. Tak jest na przykład z komunikacją. W tunelu, choć miejscami przebiega on 2 km pod litymi skałami, jest idealny zasięg sieci komórkowej (znacznie lepszy niż w niektórych miejscach w centrum Warszawy). Niezależnie od tego zawieszone są zwykłe telefony, istnieje też system kolejowego GSM, a strażacy i ratownicy mogą posługiwać się krótkofalówkami. Cztery różne systemy, ale żadnego bałaganu. Nieporozumień nie ma też pomiędzy dwoma centrami sterującymi ruchem w tunelu, choć leżą one na terenie innych kantonów (Berno i Valais). W obydwu kantonach obowiązują inne procedury powiadamiania straży pożarnej czy policji, inne przepisy i kompetencje.

W ogóle bałagan to dla budowniczych i projektantów tunelu słowo chyba nieznane. Na pierwszy rzut oka może zaskakiwać rozmach, z jakim wykonane są podziemne przejścia, tunele i pomieszczenia. – Dlaczego to pomieszczenie jest takie duże? – pytam Oliviera Bayarda, mojego przewodnika. Właśnie weszliśmy do podziemnej sali, w której znajduje się jedno z 12 centrów operacyjnych. Nic specjalnego. Ogromna hala, a w niej kilka kontenerów. Większość podłogi niezagospodarowana. – W przyszłości na pewno te komputery będą wymieniane – wskazuje Olivier na kontenery z elektroniką. – Ale nie chcemy w tym czasie zamykać tunelu. Musimy mieć więc miejsce na zainstalowanie w tym pomieszczeniu nowego sprzętu. Wtedy po prostu wszystko przełączymy i bez pośpiechu będziemy mogli rozebrać urządzenia starsze. Gdyby nie było tutaj miejsca, wymiana sprzętu trwałaby kilka tygodni, a tunel musiałby zostać zamknięty. Małe pomieszczenia to pozorna oszczędność – mówi mi Olivier. A ja po raz kolejny staram się nie robić wielkich oczu.

Na wszystkim da się zarobić
Przy budowie tunelu (a właściwie całej siatki tuneli i przejść), na zewnątrz wyciągnięto 16 mln ton skał. Ale wokoło, na zewnątrz tunelu, próżno szukać księżycowego krajobrazu kamiennych hałd. Prawie połowa materiału została z powrotem użyta przy budowie mostów czy wałów. Reszta została pocięta i poukładana. Przy tunelu działa firma, która sprzedaje płyty chodnikowe, kostkę brukową i parapety kamienne. Nawet na odpadzie ktoś tutaj zarabia. Jeszcze ciekawsze jest to, co dzieje się z wodą, która wypływa z wydrążonych skał. Jest jej sporo, 100 litrów na sekundę. Jak na warunki alpejskie jest ciepła, ma ok. 20 st. C. Woda ze skał chłodzi urządzenia elektroniczne, które pracują w tunelu. Tunel i jego obsługa potrzebują tyle energii co 3-tysięczne miasteczko. Chłodzone są komputery, wentylatory, urządzenia wysokiego napięcia, a nawet światła. Awaria systemu chłodzenia automatycznie zatrzymuje wszystkie pociągi. Najbardziej boją się tutaj nie kolizji, tylko podziemnego pożaru.

Wracając jednak do wody ze skał. Ta dodatkowo podgrzana przez chłodzenie elektroniki nie może być kierowana do lokalnych rzek. Tam zniszczyłaby naturalne środowisko pstrągów. Wodę można by schładzać, ale po co to robić, skoro można wykorzystać? We Frutigen, pomiędzy szczytami Alp, wybudowano Tropenhaus, czyli Dom Tropikalny. Ciepła woda ogrzewa baseny, w których hodowane są jesiotry. Dzisiaj jest ich tam 25 tys. sztuk. Docelowo będzie nawet 80 tys. – W starych książkach kucharskich można jeszcze znaleźć przepisy z jesiotra. W nowych już ich nie ma, bo jesiotry w Europie wyginęły – tłumaczy mi Samuel Moser, człowiek, który oprowadzał mnie po Tropenhaus. – Za niedługo będziemy sprzedawali kawior z jesiotrów. Najdroższy ze wszystkich rodzajów kawioru – dodaje. Fakt, kilogram kosztuje niecałe 10 tys. złotych. Próbowałem. Moja prywatna opinia? Nic specjalnego.

Dom Tropikalny jest przedsięwzięciem dochodowym. Nie tylko z powodu hodowli jesiotrów. W bezpośrednim sąsiedztwie basenów wybudowano ogromne szklarnie o powierzchni prawie 1800 mkw. Wszystkim – temperaturą, wilgotnością, a nawet nasłonecznieniem – steruje komputer. Hoduje się tutaj banany, papaje, mango i awokado. A także tropikalne zioła. To wszystko sprzedaje się albo wykorzystuje do przygotowania posiłków w restauracji pod palmami. Pod palmami, które rosną pomiędzy ośnieżonymi, alpejskimi szczytami. I znowu oczy robią mi się wielkie.

Rząd Szwajcarii uruchamia program, w którego ramach nasi naukowcy i organizacje naukowe mogą występować o granty. Szczegóły na: www.programszwajcarski.gov.pl