Podkręcany sport

Tomasz Rożek

publikacja 03.12.2008 09:00

W sensie sportowym olimpiada już umarła, choć jako spektakl medialny nie traci na popularności. Olimpiada to komercja na niespotykaną skalę. Ogromne pieniądze, polityka i… szukanie drogi na skróty .:::::.

Podkręcany sport

Droga na skróty to niedozwolone wspomaganie organizmu, doping. W zakończonym przed kilkoma tygodniami wyścigu kolarskim Tour de France skandal gonił skandal. Francuska prasa pisała, że został stracony sportowy sens tych zawodów, funkcjonują one tylko jako „objazdowy cyrk na dwóch kółkach”. Kolarstwo jest najbardziej „zdopingowanym” sportem, ale afer nie brakuje w wielu innych dyscyplinach. Wspomaganie w sporcie zawsze miało miejsce, ale problem zaczął narastać, gdy za wygraną zaczęły pojawiać się ogromne pieniądze. To datki sponsorów, którzy chcą mieć widowisko. A widzowie wołają: szybciej, wyżej, dalej. Szkoda, że nie uczciwiej.

Olimpiada na dopingu?

Chiny powodzenie olimpiady uważają za punkt honoru. Czy zdołają zapobiec dopingowemu skandalowi? W Chinach za walkę z niedozwolonym wspomaganiem zabrano się bardzo późno. Pierwsze testy zaczęto robić dopiero kilkanaście lat temu. Rok temu przebadano zawodników na dużą skalę. Na ponad 10 tys. sprawdzonych próbek tylko w 15 przypadkach znaleziono niedozwolone środki. Bardzo trudno uwierzyć, że badanie było uczciwe. W Europie (także w Polsce) czy USA średnio przyłapuje się na dopingu od 1 do 2 proc. badanych sportowców. W Chinach ten odsetek był dziesięć razy mniejszy. To tym dziwniejsze, że w przeszłości zdarzało się, że z powodu dopingu do domu wracali wszyscy chińscy reprezentanci w jakiejś dyscyplinie.

Olimpiada w Pekinie ma być wolna od nieuczciwego wspomagania – mówią Chińczycy. To chętnie powtarzana demagogia. Do obsługi igrzysk zatrudniono niecały tysiąc ekspertów antydopingowych. Próbki mają być analizowane w 41 laboratoriach, a samych kontroli ma być 4,5 tysiąca. Te liczby mogą robić wrażenie. Kłopot w tym, że w armii ekspertów będzie tylko dziesięciu z zagranicy, z 41 laboratoriów 34 będą znajdowały się w Pekinie, a sportowców na olimpiadzie ma być prawie 11 tysięcy.

Są wątpliwości

Dwa tygodnie przed rozpoczęciem olimpiady internetowy serwis BBC napisał, że ma dowody na to, że chińskie laboratoria źle badają próbki. Miały nie wykryć w próbkach krwi jednego z najpopularniejszych „dopalaczy” – tzw. EPO, czyli erytropoetyny. To hormon, który powoduje wzmożoną produkcję czerwonych krwinek przez szpik kostny. Im więcej czerwonych krwinek, tym więcej tlenu z płuc przedostaje się do mięśni. Te mogą dłużej i wydajniej pracować. W Internecie można kupić preparat za 50 dolarów. Kłopot w tym, że przestarzałe procedury Światowej Agencji Antydopingowej (WADA – World Anti-Doping Agency) całkowicie odstają od rzeczywistości. EPO jest naturalnie produkowana przez organizm (gdy w tętnicach nerkowych zaczyna płynąć krew o zbyt małym stężeniu tlenu). Sprawy nie ułatwia także fakt, że dobowe stężenie hormonu jest zmienne (największe w godzinach nocnych, a najmniejsze w porannych). Co do kryteriów wykrywania dopingu w przypadku EPO nie ma zgody nawet wśród ekspertów. Korzystają z tego oszuści, odwołując się do sądów, gdy wyniki badania próbek ich krwi pozostawiają wątpliwości.

Sytuację bardzo dobrze ilustruje przykład duńskich badaczy, którzy przez kilka tygodni podawali ośmiu studentom prepara-ty z EPO. Gdy później około 100 próbek moczu wysłano anonimowo do dwóch ośrodków mających akredytacje WADA, okazało się, że otrzymano kompletnie różne wyniki. Jeden z ośrodków nie wykrył nieprawidłowości w poziomie hormonu w żadnej z nadesłanych mu próbek. – WADA ma swoje ściśle określone kryteria traktowania próbek. Tyle tylko że te kryteria się nie sprawdzają. W zasadzie z EPO można robić, co się chce, a szansa wykrycia jest minimalna – twierdzi dr Rasmus Damsgaard, człowiek odpowiedzialny za walkę z dopingiem w Międzynarodowej Federacji Narciarskiej.

EPO można kupić w wielu syntetycznych odmianach, każda z nich daje inny ślad w analizowanej próbce. Poza tym niektóre leki (np. antydepresyjne czy przeciwko astmie) utrudniają wykrycie EPO w organizmie. Wiele z specyfików EPO-podobnych jest produkowanych w Azji, a szczególnie dużo w Chinach. EPO, choć skuteczny i trudny do wykrycia, odchodzi jednak w zapomnienie. Najnowsze trendy to doping genetyczny.

Geny – doping przyszłości.

Już jakiś czas temu badacze zauważyli, że posiadacze genu UGT2B17 mogą w dużym stopniu bezkarnie się „koksować”. W tym kontekście najczęściej wspomina się o testosteronie, męskim hormonie, który powoduje m.in. rozrost mięśni. O braniu doustnie męskiego hormonu płciowego świat dowiedział się przypadkiem. W 1954 roku dr John Ziegler, lekarz, który był członkiem amerykańskiej ekipy na mistrzostwach świata w podnoszeniu ciężarów, zauważył, że radzieccy cię-żarowcy regularnie zażywają tajemnicze tabletki. Jedną udało się wykraść i dzięki temu ustalić, że zawiera syntetyczny testosteron. Ziegler nie pobiegł do komisji antydopingowej, tylko… do firmy farmaceutycznej. Niedługo potem rozpoczęła się produkcja Dianabolu, amerykańskiego syntetyka zwanego „śniadaniem mistrzów”. Na listę nielegalnych specyfików trafił dopiero 15 lat później. W latach 70. i 80. testosteronem faszerowali się sportowcy w NRD. Szczególnie kobiety. Ich organizmy były tak zrujnowane, że (już po zjednoczeniu) niemieckie państwo musiało im zapłacić spore odszkodowania.

Testosteron łatwo wykryć w moczu, chyba że jest się posiadaczem wspomnianego genu. Co ciekawe, szczególnie wielu ludzi rodzi się z „odpowiednim profilem genetycznym” w Azji. Czy na tym będzie oparty sukces medalowy chińskich sportowców? Czy ci, którzy genu UGT2B17 nie mają, mogą czuć się pokrzywdzeni? No cóż, o krzywdzie można tutaj mówić tylko z punktu widzenia oszusta, ale ta sytuacja niebawem się zmieni. Nawet Światowa Agencja Antydopingowa przyznaje, że już możliwe są kuracje, po których sportowiec będzie miał „odpowiedni” genetyczny profil. I znowu, bez zaskoczenia. To właśnie w Azji, a konkretnie w Chinach znajdują się całe kliniki, w których za odpowiednią kwotę można „podrasować” sportowca. Na adresy takich ośrodków bez problemu trafili dziennikarze niemieckiego kanału telewizji ARD.

Geny – doping przyszłości

Już jakiś czas temu badacze zauważyli, że posiadacze genu UGT2B17 mogą w dużym stopniu bezkarnie się „koksować”. W tym kontekście najczęściej wspomina się o testosteronie, męskim hormonie, który powoduje m.in. rozrost mięśni. O braniu doustnie męskiego hormonu płciowego świat dowiedział się przypadkiem. W 1954 roku dr John Ziegler, lekarz, który był członkiem amerykańskiej ekipy na mistrzostwach świata w podnoszeniu ciężarów, zauważył, że radzieccy ciężarowcy regularnie zażywają tajemnicze tabletki. Jedną udało się wykraść i dzięki temu ustalić, że zawiera syntetyczny testosteron. Ziegler nie pobiegł do komisji antydopingowej, tylko… do firmy farmaceutycznej. Niedługo potem rozpoczęła się produkcja Dianabolu, amerykańskiego syntetyka zwanego „śniadaniem mistrzów”. Na listę nielegalnych specyfików trafił dopiero 15 lat później. W latach 70. i 80. testosteronem faszerowali się sportowcy w NRD. Szczególnie kobiety. Ich organizmy były tak zrujnowane, że (już po zjednoczeniu) niemieckie państwo musiało im zapłacić spore odszkodowania.

Testosteron łatwo wykryć w moczu, chyba że jest się posiadaczem wspomnianego genu. Co ciekawe, szczególnie wielu ludzi rodzi się z „odpowiednim profilem genetycznym” w Azji. Czy na tym będzie oparty sukces medalowy chińskich sportowców? Czy ci, którzy genu UGT2B17 nie mają, mogą czuć się pokrzywdzeni? No cóż, o krzywdzie można tutaj mówić tylko z punktu widzenia oszusta, ale ta sytuacja niebawem się zmieni. Nawet Światowa Agencja Antydopingowa przyznaje, że już możliwe są kuracje, po których sportowiec będzie miał „odpowiedni” genetyczny profil. I znowu, bez zaskoczenia. To właśnie w Azji, a konkretnie w Chinach znajdują się całe kliniki, w których za odpowiednią kwotę można „podrasować” sportowca. Na adresy takich ośrodków bez problemu trafili dziennikarze niemieckiego kanału telewizji ARD.

Smutna przyszłość sportu

Geny to niejedyny pomysł na nowoczesne „podkręcenie” organizmu. Mogą to być też komórki macierzyste (pozwalają szybciej regenerować kontuzjowane części ciała), a nawet wirusy, które będą w DNA sportowców wbudowywać odpowiednie fragmenty kodu. To już nie kosmetyka organizmu sportowca, ale jego totalna przebudowa. Nie lekki remont, ale stawia-nie nowych fundamentów. Do długiej listy można dopisać jeszcze leki, które wywołują u sportowców euforię czy pozwalają lepiej się koncentrować. W 2003 roku w biegu przełajowym w czasie Lekkoatletycznych Mistrzostw Świata we Francji na dystansie 100 i 200 metrów zwyciężyła amerykanka Kelli White. Po zawodach wykryto u niej podwyższony poziom modafi-nilu. To lek przeciwko narkolepsji, schorzeniu zwanym inaczej snem napadowym. Pobudza i pozwala lepiej się skoncentrować. Inne leki, np. przeciwko chorobie Parkinsona czy antydepresyjne, powodują lepsze samopoczucie psychiczne, które ma duży wpływ na osiągane wyniki. Lekarstwa te powodują zwiększone wydzielanie się dopaminy, hormonu, który z jednej strony powoduje lepszą koordynację ruchową, a z drugiej nazwany jest „hormonem szczęścia”.

W 1997 roku amerykański genetyk odkrył sposób na dwukrotne powiększenie u myszy masy mięśniowej. Ćwiczenia? A gdzie tam, zastrzyk, który wyłącza tzw. miostatynę. To czynnik wzrostu, który nie pozwala mięśniom rosnąć bez opamiętania. Hamuje ich rozwój. Teraz wystarczą dwa zastrzyki, by u człowieka wyłączyć ten hamulec bezpieczeństwa. Niebawem nie będzie trzeba nawet brać zastrzyków. Pojawienie się inhibitora miostatyny w tabletkach to tylko kwestia czasu. Przecież w wielu chorobach (np. AIDS) poważnym problemem jest zanik mięśni. Lek będzie produkowany dla chorych, ale z pewnością będą go próbowali także sportowcy. I nie będzie to jedyny taki przypadek.



Gość Niedzielny 32/2008