Wojna nauki z religią?

Alister McGrath, Joanna Collicutt McGrath

publikacja 21.01.2008 12:28

Rozdział z książki "Bóg nie jest urojeniem. Złudzenia Dawkinsa", Wydawnictwo WAM, 2007 .:::::.

Wojna nauki z religią?

Zdaniem Dawkinsa nauka doprowadziła religię do ruiny, spychając Boga na margines kultury, gdzie wpadł w objęcia otumanionych fanatyków. Pojawia się jednak poważny problem – mianowicie: wielu uczonych wierzy w Boga. Bóg urojony ukazał się drukiem w roku 2006. W tym samym roku opublikowane zostały również trzy inne prace wiodących uczonych. Oto Owen Gingerich, znakomity astronom z Harvardu, wydał God’s Unirerse, w którym stwierdza, że „wszechświat został stworzony z określonym zamiarem i celem, a wiara w to nie koliduje z żadnym naukowym przedsięwzięciem”. Francis Collins opublikował Language o/God, gdzie dowodzi, że wspaniałość i uporządkowanie przyrody wskazuje na Boskiego Stwórcę zgodnie z tradycyjnym chrześcijańskim nauczaniem. Na kartach swej pracy Collins opisuje własne nawrócenie z ateizmu na wiarę chrześcijańską. Nieszczególnie to współbrzmi z powtarzaną uparcie opinią Dawkinsa, że prawdziwi uczeni są ateistami.

Kilka miesięcy później kosmolog Paul Davies wydał Goldilocks Enigma - pracę dowodzącą, że wszechświat został „znakomicie nastrojony”. Wedle Daviesa „przyjazna życiu postawa” wszechświata wskazuje na nadrzędną zasadę w jakiś sposób kierującą go w stronę rozwoju życia i rozumu. Dawkins z miejsca odrzuca wszelką ideę istnienia jakiegokolwiek dowodu na celowość bądź plan we wszechświecie. Davies głosi inną ideę. Nie podpisując się pod tradycyjnym chrześcijańskim pojmowaniem Boga, uważa, że coś boskiego jest gdzieś „tam”. Albo może „tu”.

Nieco światła na sprawę pomogą rzucić wyniki dwóch ankiet. W roku 1916 zapytano czynnych ludzi nauki, czy wierzą w Boga - dokładnie w takiego Boga, który aktywnie komunikuje się z ludzkością i do którego można się modlić „oczekując odpowiedzi”. Pamiętajmy, że deiści nie wierzą w Boga odpowiadającego takiej definicji. Dobrze znamy wynik sondażu: mniej-więcej 40 procent wierzyło w Boga, 40 procent nie wierzyło, a 20 procent nie miało zdania. Sondaż taki powtórzono w roku 1997, stawiając dokładnie takie samo pytanie i uzyskano niemal dokładnie taki sam model – nieznacznie wzrosła jedynie liczba niewierzących (do 45 procent). Liczba wierzących natomiast pozostała bez zmian, a więc na poziomie 40 procent.

Wynikami tymi można żonglować we wszystkie strony. Interpretujący je ateiści wołają: „Większość uczonych nie wierzy w Boga”. Nie takie to jednak proste. Można wszak równie dobrze odczytać je tak: „Większość uczonych nie twierdzi, że nie wierzy w Boga” – 55 procent wszak albo w Boga wierzy, albo jest agnostykami. Należy jednak wziąć pod uwagę dwie rzeczy:

1. James Leuba, autor pierwotnego sondażu z roku 1916, przepowiadał znaczny – wraz z upływem czasu – wzrost liczby uczonych niewierzących w Boga, co miało stanowić wynik ogólnej poprawy poziomu edukacji. Tymczasem wzrost liczby niewie-rzących i odpowiadający mu spadek liczby agnostyków okazał się niewielki, liczba zaś wierzących nie uległa pomniejszeniu.

2. Należy jeszcze raz podkreślić, że uczonym zadano pytanie bardzo skonkretyzowane, mianowicie: czy wierzą w osobowego Boga, od którego mogą oczekiwać odpowiedzi na swe modlitwy. Wyklucza to wszystkich, którzy – podobnie jak Paul Da-vies – dostrzegają, że istnieją racje wskazujące na istnienie jakiegoś rodzaju boskiej siły bądź najwyższej duchowej zasady. Gdyby pytanie zostało skonstruowane w sposób bardziej ogólny, w przypadku obu ankiet można by oczekiwać większej liczby odpowiedzi twierdzących. Niestety, dokładna treść pytania często umyka uwadze komentujących wyniki obu sondaży.

Ale dobre wyniki podobnych ankiet w istocie nie mają wiele do rzeczy. Dawkins musi się zmierzyć z bardzo dlań niewygodnym faktem, że jego pogląd, jakoby nauki przyrodnicze stanowiły intelektualną autostradę prowadzącą wprost do ateizmu, odrzuca większość uczonych, bez względu na ich poglądy religijne. Większość niewierzących uczonych, których znam, stanowią ateiści z powodów innych niż naukowe; wprowadzają oni raczej swój światopogląd do nauki, niż go z niej wyprowadzają. Jeżeli jednak nie wystarczają moje osobiste rozmowy z uczonymi, to warto zauważyć, że część znajdujących się w ich gronie najgłośniejszych krytyków Daw-kinsa stanowią ateiści. Nadąsane, dogmatyczne obstawanie Dawkinsa przy tezie, iż wszyscy „prawdziwi” uczeni powinni być ateistami spotyka się z gwałtownym oporem dokład-nie tego środowiska, które – według niego – powinno dostarczyć mu najzagorzalszych i najwierniejszych zwolenników. Zupełnie nic nie upoważnia Dawkinsa do przemawiania w tej kwestii w imieniu środowiska naukowego. Daje się bowiem zauważyć ogromna rozbieżność ilościowa pomiędzy grupą uczonych, którym Dawkins przypisuje ateizm, a grupą rzeczywistych wśród nich ateistów.


 

Dawkins podchodzi do problemu w sposób całkowicie nie do przyjęcia. Przyjrzyjmy się chociażby jego cenzorskim uwagom na temat Freemana Dysona, fizyka powszechnie typowanego do Nagrody Nobla za przełomowe dokonania w dziedzinie elektrodynamiki kwantowej. Odbierając przyznaną mu w roku 2000 Nagrodę Templetona, Dyson wygłosił mowę chwalącą osiągnięcia religii, a zarazem wytykającą (i krytykującą) jej złe strony. Równie jasno wypowiedział się o złych stronach ateizmu, zauważając, że „dwie jednostki uosabiające całe zło naszego wieku – Adolf Hitler i Józef Stalin – były zaprzysięgłymi ateistami”. Dawkins odebrał to jako tchórzliwy akt apostazji i zdrady, jako „wyraz poparcia dla religii ze strony jednego z najwybitniejszych współczesnych fizyków”.

Ale miało być jeszcze gorzej. Oto po stwierdzeniu Dysona, że jest on chrześcijaninem, którego niespecjalnie interesuje doktryna Trójcy Świętej, Dawkins orzekł, iż znaczy to, że Dyson wcale nie jest chrześcijaninem, tylko udaje wierzącego! „Czy to nie jest dokładnie to, co powiedziałby każdy naukowiec-ateista, gdyby chciał zabrzmieć po chrześcijańsku?” Czy należy to rozumieć jako insynuację, że Dyson pozoruje zainteresowanie religią dla korzyści finansowych? Czy Dawkins chce powiedzieć, że Dyson chciał tylko „wyglądać na” chrześcijanina, w rzeczywistości będąc ateistą? To samo można powiedzieć o Einsteinie [*], który często do opisu zjawisk naukowych używał języka i sposobu obrazowania charakterystycznych dla religii.

Zarówno tu, jak i w innych miejscach Dawkins kieruje się podstawowym założeniem, że prawdziwi uczeni muszą być ateistami. Przyznając się do wiary, zainteresowania religią czy zaangażowania w nią, po prostu nie mogą mówić prawdy. Trudno mi pojąć, kogo Dawkins ma nadzieję przekonać odmową dania wiary słowu swych kolegów-uczonych. Oto triumf dogmatu nad doświadczeniem.

Dlaczego jest tylu wierzących uczonych? Dosyć łatwo udzielić oczywistego i najbardziej satysfakcjonującego intelektualnie wyjaśnienia w tej materii. Dobrze wiemy, że świat natury jest pojęciowo plastyczny. Jak już zauważyliśmy, można go interpretować na wiele rozmaitych sposobów, nie tracąc przy tym wcale uczciwości intelektualnej. Niektórzy interpretują czy „odczytują” naturę na sposób ateistyczny. Inni „odczytują” ją teistycznie – dostrzegając, że wskazuje ona na istnienie Boskiego Stwórcy, który już nie ingeruje w jej sprawy. Bóg nakręcił zegarek i zostawił go własnemu losowi. Jeszcze inni przyjmują chrześcijański punkt widzenia, wierząc w Boga, który stwarza i dogląda. A są i zwolennicy bardziej „uduchowionego” poglądu, mówiącego niejasno o jakiejś „ życiowej sile”.

Sprawa jest prosta: natura jest otwarta na wiele jednakowo uprawnionych interpretacji. Może być tłumaczona zgodnie ze światopoglądem ateistycznym, deistycznym, teistycznym i wieloma innymi – żadnego z nich jednak nie wymaga jako jedynego słusznego. Można być „prawdziwym” uczonym, nie hołdując żadnemu konkretnemu światopoglądowi duchowemu, religijnemu czy antyreligijnemu. Mogę tylko dodać, że myśli w ten sposób wielu uczonych, z którymi rozmawiałem, łącznie z takimi, którzy sami siebie określają mianem ateistów. W przeciwieństwie do ateistów dogmatycznych potrafią oni w pełni zrozumieć, dlaczego niektórzy ich koledzy przyjmują chrześcijańskie spojrzenie na świat. Mogą się z takim spojrzeniem nie zgadzać, ale gotowi są je szanować.

Dawkins jednakże prezentuje pogląd skrajnie odmienny. Nauka i religia – według niego – zwierają się w walce na śmierć i życie, z której tylko jedna strona może wyjść zwycięsko – i musi to być nauka. Dawkinsowski ogląd rzeczywistości to lustrzane odbicie światopoglądu spotykanego u niektórych co bardziej egzotycznych odłamów amerykańskiego fundamentalizmu. Niedawno zmarły Henry Morris, znamienity kreacjonista, postrzegał świat w sposób absolutnie spolaryzowany: z jednej strony święci, czyli wierni religii, z drugiej – imperium zła, czyli uczeni-ateiści. Morris kreślił apokaliptyczną wizję bitwy między nimi, mającej – w jego mniemaniu – znaczenie kosmiczne. Chodzi wszak o zmaganie prawdy z fałszem, dobra ze złem – zmaganie, które zakończy się triumfem prawdy i dobra! Dawkins kopiuje ów fundamentalistyczny scenariusz, odwracając jedynie punkt widzenia.

______________________

* Zob. rozczarowująco powierzchowną analizę w Bogu urojonym, s. 38-45. Dawkins mówi tam o „einsteinowskim panteizmie” (który z pewnością stanowi jeden z aspektów religijnych koncepcji Einsteina), nie zauważając, że panteizm to pojęcie i religijne, i teologiczne. Dobrej analizy dostarcza tu Michael P. Levine, Pantheism: A Non-theistic Concept of Deity, Routledge, London 1994.

 

To beznadziejnie zagmatwane odczytanie rzeczywistości ostatecznie opiera się na przestarzałym i obecnie już porzuconym historycznym odczytaniu relacji nauka – religia. Kiedyś, jeszcze w drugiej połowie dziewiętnastego stulecia było najzupełniej możliwym wierzyć, iż nauka i religia toczą ze sobą nieustanną wojnę. Jednakże – jak mi ostatnio powiedział jeden z czołowych amerykańskich historyków – obecnie postrzega się ów pogląd jako beznadziejnie staroświecki stereotyp historyczny, całkowicie przez naukę skompromitowany. Błąka się on jeszcze tylko po zaściankach życia intelektualnego, do których do tej pory nie przebiło się światło naukowej metody. Stosunek nauki do religii jest złożony i zróżnicowany – nie ma jednak mowy, by można go ukazywać jako stan wojny.

Dawkins jednak jest tak niezłomnie przywiązany do owego przestarzałego modelu „wojny”, że prowadzi go to do bardzo nieroztropnych i niedających się obronić sądów. Najbardziej niedorzeczny z nich określa uczonych, którzy wierzą w po-zytywną relację między nauką a religią, bądź w jakiś sposób się do niej przyczyniają, mianem „szkoły Neville’a Cham-berlaina”. Porównanie takie to intelektualny nonsens, nie wspominając już, że jest obraźliwe. Czytelnikom, którzy nie rozpoznali aluzji, wyjaśniam, iż Dawkins odwołuje się tu do polityki łagodzenia, przyjętej w roku 1938 przez brytyjskiego premiera Neville’a Chamberlaina w stosunku do Adolfa Hitlera, w nadziei uniknięcia wojny totalnej w Europie. Ta niesmaczna analogia wydaje się sugerować, że uczeni uznający istotne znaczenie religii powinni zostać napiętnowani jako „uspokajacze”, ludzi wierzących zaś - nie mniej obraźliwie -przyrównuje ona do Hitlera. Sposób ekspresji Dawkinsa ujawnia alarmujący ogrom uprzedzeń oraz ubóstwo wiedzy na temat relacji nauki i religii.

Kogo Dawkins ma na myśli? Trudno w to uwierzyć, ale spośród wielu wybiera Michaela Ruse’a - wybitnego filozo-fa-ateistę, który znacząco przyczynił się do wyjaśnienia filozoficznych korzeni i konsekwencji darwinizmu, rzucając wyzwanie religijnemu fundamentalizmowi. Dlaczego? Argumenty Dawkinsa są w tej kwestii tak zagmatwane, że trudno określić powód. Czy Ruse ośmielił się skrytykować Dawkinsa dopuszczając się swoistej lèse-majesté? A może - jeszcze odważniej - zaproponował pogląd, że nauka oraz religia mogą się nawzajem od siebie uczyć, co fanatycy, obawiam się, uznają za akt zdrady?

Dawkins cytuje z aprobatą genetyka z Chicago - Jerry’ego Coyne’a, który głosi, że „prawdziwa wojna toczy się między racjonalizmem a przesądami. Nauka jest chyba jedyną postacią racjonalizmu, religia natomiast najpowszechniejszą formą przesądu”. Tak więc świat dzieli się na dwa obozy - racjonalizmu i zabobonu. Dokładnie tak, jak religie rozróżniają zbawionych i potępionych. Dawkins posługuje się tym samym, absolutnie dychotomicznym sposobem myślenia. Albo czarne, albo białe – brak jakiegokolwiek odcienia szarości! Biedny Michael Ruse. Po zaatakowaniu jednej grupy fundamentalistów, został potępiony przez drugą – intelektualnie „nieczystym” ogłosili go jego wcześniejsi koledzy.

Dawkins jest najwyraźniej silnie umocniony w swym osobliwym dualistycznym fundamentalizmie. Wielu jednak uwa-ża, że przydałby się tu jakiś sprawdzian wiarygodności, o ile już nie jest na to za późno. Dawkins wydaje się postrzegać rzeczy przez pryzmat światopoglądu w wysokim stopniu spolaryzowanego oraz nie mniej apokaliptycznego i wypaczonego niż ten, który charakteryzuje zwalczany przezeń religijny fundamentalizm. Czy naprawdę sposobem na religijny fundamentalizm jest kopiowanie przez ateistów jego wad? Proponuje się nam fundamentalizm ateistyczny, równie wykrzywiony i głęboko skażony błędami, jak jego religijne od-powiedniki27. Istnieją lepsze sposoby poradzenia sobie z religijnym fundamentalizmem. Dawkins jest więc częścią problemu, nie jego rozwiązaniem.



 

Fragmenty książki "Bóg nie jest urojeniem. Złudzenia Dawkinsa", wydanej przez
Wydawnictwo WAM

Książkę można kupić w księgarni Wydawnictwa: http://ksiazki.wydawnictwowam.pl/