Nauka i stworzenie

John C. Polkinghorne

publikacja 02.12.2009 11:12

Fragment książki "Nauka i stworzenie. Poszukiwanie zrozumienia.", Wydawnictwo WAM, 2008 .:::::.

Nauka i stworzenie

Ci, których trawi głód zrozumienia, dochodzą do przekonania, że sama nauka go nie zaspokoi. Dzieje się tak nie tylko ze względu na płodne, nie poddające się uporządkowaniu bogactwo osobistego doświadczenia, którego nie jest w stanie adekwatnie oddać klarowny, ale zimny, „księżycowy” krajobraz nauki, pełen metastabilnych samopowielających się systemów, lecz wyludniony (któż myśli o sobie, że jest zbiorem kwarków, gluonów i elektronów?). Istotną rolę odgrywają tu fundamentalne przekonania tworzące podwaliny nauki, dane które same z siebie wołają o głębsze wyjaśnienie. To, że świat jest poznawalny stanowi bez wątpienia fakt niebanalny, a podstawowe prawa i zdarzenia wszechświata cechuje subtelna równowaga, która wydaje się konieczna, jeśli z procesu zachodzących w nim przemian mają się wyłonić tak złożone i interesujące systemy, jak my sami. Dlatego nieuniknione staje się pytanie, czy fakty te można jakoś głębiej wyjaśnić, wychodząc poza proste stwierdzenie, że mają one miejsce. Jeśli możliwe jest tego rodzaju głębsze zrozumienie, to nie będzie ono dziełem nauki. Rozważmy nieco bliżej tę kwestię.

Fakt, że potrafimy zrozumieć świat jest dla nas tak oczywisty, iż przeważnie nawet go nie zauważamy. Umożliwia on istnienie nauki. A przecież nie jest to fakt konieczny. Wszechświat, miast jawić się nam jako kosmos pełen ładu, mógłby być nieuporządkowanym chaosem. Jeśli nawet byłby w nim jakiś rozumny ład, mógłby być dla nas niedostępny. Załóżmy, że nasze możliwości pojmowania ograniczają się tylko do geometrii, a analityczna rozumność rachunku jest całkowicie poza naszym zasięgiem. Wówczas doskonałym sposobem wyjaśniania świata wydawałoby nam się koło, nasze próby zrozumienia systemu słonecznego musiałyby się ograniczyć do nieskończonego piętrzenia epicykli (niezależnie od tego czy wpisywałyby się one w system Ptolemeusza, czy Kopernika), zaś proste piękno prawa grawitacji, wedle którego siła ciążenia jest odwrotnie proporcjonalna do kwadratu odległości, byłoby dla nas całkowicie nieosiągalne. Tak jednak nie jest. Nasze umysły okazały się zdolne do znajdowania adekwatnych rozwiązań wszystkich problemów, które dostrzegamy w świecie fizycznym. Nawet tak poważna dla naszego intelektu trudność, jaką stanowił dualizm fali i cząstki w opisie światła, została tryumfalnie przezwyciężona przez kwantową teorię pola Diraca, która bez cienia paradoksu stworzyła rozwiązanie będące niewyobrażalną wprost syntezą obu wspomnianych ujęć. Pomiędzy naszymi umysłami a wszechświatem istnieje zgodność: rozumność, której doświadczamy w sobie odpowiada rozumności, którą dostrzegamy na zewnątrz nas. Zasada ta nie dotyczy jedynie matematycznych formuł ujmujących fundamenty teorii, lecz obejmuje także wszystkie milczące akty osądu dokonywane przy pomocy intuicji, które są równie niezbędne w badaniach naukowych. Fakt ten jest zbyt istotny, by ograniczyć się do zauważania go w powierzchownych dyskusjach. Często zbyt łatwo powoływano się w nich na „ewolucję”, traktowaną jako niczego nie wyjaśniające wytłumaczenie tego, co nurtuje nas jako ludzi. Wydaje się nieprawdopodobne, by na przykład fakt, że Einstein potrafił stworzyć ogólną teorię względności był jedynie konsekwencją walki o przetrwanie. W jaki sposób tego rodzaju zdolność przyczynia się do przetrwania gatunku? Na temat praktycznej wartości takich abstrakcyjnych stwierdzeń Sherlock Holmes wyraził: „Twierdzi pan, że kręcimy się dookoła Słońca. Dla mnie i dla mojej pracy byłoby obojętne, nawet gdybyśmy się obracali dookoła Księżyca”. Bez wątpienia nasza zdolność myślenia musi na tyle przystawać do struktury świata codziennego doświadczenia, byśmy potrafili przeżyć, radząc sobie w otaczającym nas środowisku. Ani trochę nie tłumaczy to jednak, czemu wysoce abstrakcyjne pojęcia czystej matematyki doskonale pasują do struktury świata cząstek subatomowych, opisywanej przez teorię kwantów, czy też do struktury kosmosu w ujęciu teorii względności; rozumienie obu tych struktur nie ma żadnych praktycznych konsekwencji w zmaganiach ludzkości o korzystną pozycję w walce, o której mówi teoria ewolucji.

Podobnie fakt, że jesteśmy zbudowani z tych samych cząstek (z kwarków, gluonów i elektronów) co wszechświat nie tłumaczy tego, w jaki sposób człowiek, należący do mikrokosmosu, może pojąć świat w wymiarze makrokosmicznym. Mimo to podejmowano rozpaczliwe próby formułowania tego rodzaju argumentów, świadczące o tym, jak nagląca jest potrzeba znalezienia wyjaśnienia faktu poznawalności świata. Mówiąc o (wysoce wątpliwej) metaforze wszechświata przyrównanego do komputera wykonującego program określony prawami natury, Pagels stwierdza:

Zabawne jest, w kontekście metafory wszechświata-komputera, pytanie, jak się ma kosmiczny komputer do owej „miękkiej maszyny” w naszej głowie – do mózgu. Mózg z pewnością nie jest komputerem cyfrowym (nie jest nim także wszechświat); jest to jednak organ przetwarzający informacje [...]. Jednakże mózg jest „komputerem” o wiele bardziej złożonym niż wszechświat w skali makro. I niewątpliwie taki złożony „komputer” jest w stanie opracować matematyczny model prostszych struktur oraz reguł, jakim podlegają.

Tego typu rozważania nie tylko nie wychodzą poza naszą dzisiejszą wiedzę o umyśle i mózgu, lecz także niczego nie tłumaczą. Sprowadzają się do, wyrażonego modnym żargonem, stwierdzenia faktu, że jesteśmy w stanie zrozumieć świat. Przypomina to owych staroświeckich lekarzy z komedii Moliera, którzy wiązali narkotyczne właściwości opium z jego zdolnością do usypiania.

Jeśli mamy znaleźć prawdziwe wytłumaczenie dla głębokiej zgodności między rozumnością właściwą naszym umysłom a rozumnością świata, musimy poszukać dla niej jakiejś głębszej racji, leżącej u podstaw obu tych fenomenów. Taką racją może być rozumność Stwórcy.

Inny z problemów podnoszonych przez współczesną naukę możemy określić mianem zagadnienia zasady antropicznej: sprowadza się on do stwierdzenia, że jeśli proces przemian we wszechświecie rzeczywiście jest w stanie wyłonić z siebie tak złożone systemy, jak my sami, wystarczająco skomplikowane, aby być nośnikami życia obdarzonego świadomością, to musi on się odznaczać pewną subtelną równowagą. Inaczej mówiąc, jeśli zabawimy się w Stwórcę i zaprojektujemy wszechświat – wyposażony w porządkujące go „kosmiczne pokrętła”, określające jego naturę i strukturę – nie odkryjemy w jego rozwoju tej płodności, którą stwierdzamy w istniejącym, znanym nam wszechświecie. By powstał człowiek, trzeba owe kosmiczne „gałki” odpowiednio dostroić.

Nie musimy tu streszczać licznych rozważań, które doprowadziły naukowców do powyższych wniosków8. Być może do warunków owej koniecznej równowagi należą zarówno prawa (to jest struktura i moc podstawowych sił natury), jak i zdarzenia (takie jak ów szczególny sposób, w jaki świat powstał z osobliwości Wielkiego Wybuchu około 14 miliardów lat temu). Ze względu na szczególnie trudne do wychwycenia efekty, jakie mogły pojawić się w pierwszych najdrobniejszych ułamkach sekund historii wszechświata, gdy istniały kosmiczne struktury właściwe dla niezwykle wysokich energii, bardzo różne od tych, które znamy z doświadczenia, lecz dające się ogarnąć rozumem, niełatwo jest rozróżnić pomiędzy ewentualnymi początkowymi warunkami określającymi przyszły rozwój wszechświata (zdarzenia) a ewentualnymi błyskawicznymi skutkami osobliwych procesów, które wówczas zachodziły (prawa).

Wiemy na przykład, że musiała zaistnieć bardzo ścisła równowaga między konkurującymi z sobą skutkami ekspansji po wybuchu oraz grawitacyjnym ścieśnieniem, któremu – w najwcześniejszym okresie, o którym możemy w ogóle próbować mówić (zwanym okresem Plancka, 10-43 sekundy po Wielkim Wybuchu) – odpowiadała niewyobrażalna dokładność gęstości, wyrażona niezwykle drobnym odchyleniem od nierozróżnialnej jedności, rzędu 10-60. Gdyby równowaga wychyliła się bardziej w kierunku ekspansji, materia rozprzestrzeniałaby się tak szybko, że świat byłby zbyt rozrzedzony, by mogło się w nim zdarzyć cokolwiek interesującego. Z drugiej strony, gdyby równowaga przechyliła się nieco na korzyść ścieśnienia, świat zapadłby się powtórnie w siebie, zanim byśmy się w nim pojawili. Możliwe jest jednak, że owa ścisła równowaga nie została wpisana w pierwotne warunki rozwoju wszechświata, lecz została osiągnięta za sprawą przemyślne-go (a może jedynie sprytnie wymyślonego) procesu, o którym pisze Alan Guth. Autor ten nazywa ów proces inflacją. Byłby on rodzajem wrzenia przestrzeni, rozdymającym świat z prędkością wyznaczoną funkcją wykładniczą. Niezależnie od stopnia prawdziwości tej hipotezy, inflacja jest sama w sobie jedynie jedną z możliwości, pojawiającą się wówczas, gdy prawa fizyki działają zgodnie z pewnym modelem. Należy zatem przyjąć, że i tak świat, w którym możliwe było pojawienie się człowieka, odznacza się jakąś szczególną właściwością.

Większość badaczy zgodziłaby się z Paulem Daviesem, który twierdzi w tej kwestii, że „fakt, iż owe relacje konieczne są dla naszego istnienia jest jednym z najbardziej fascynujących odkryć współczesnej nauki”. Naturalne zdaje się w tym miejscu pytanie czy to że wszystko się tak właśnie ułożyło jest dziełem przypadku, czy też istnieje dla tego stanu rzeczy jakieś wyjaśnienie? Sama nauka nie jest w stanie wyjaśnić własnych podstawowych praw, lecz naukowcom niezręcznie było tak tę sprawę zostawić. Niektórzy posuwali się do spekulacji, że być może istnieje wiele różnych wszechświatów. Jeśliby tak było, i jeśli każdy z wielu wszechświatów odznaczałby się innym ustawieniem swoich kosmicznych „gałek”, regulujących zachodzące w nim procesy, to wówczas można by powiedzieć, że pojawiliśmy się w tym, a nie innym wszechświecie, gdyż właśnie akurat on został dostrojony w sposób, który umożliwił nasze powstanie. Ideę tę przedstawia się w wielu pseudonaukowych teoriach, lecz, skoro doświadczamy tylko jednego wszechświata, to jedynie o nim mamy prawo mówić językiem nauki, a rozważania wykraczające poza tę granicę mają, w dosłownym tego słowa znaczeniu, charakter metafizyczny. Alternatywnym rozwiązaniem tego samego rodzaju, bardziej zresztą spójnym i oszczędniejszym w hipotezy, byłoby przypuszczenie, że istnieje jeden świat, który jest taki jaki jest, ponieważ tak stworzył go jego Stwórca, który chciał, aby mógł On w drodze ewolucji wyłonić z siebie istoty mogące Go poznać.

Rozważania te mogą stanowić podstawę teologii naturalnej, która opiera się na dążeniu do dogłębnego zrozumienia poznawalnej struktury świata badanego przez naukę. Ponieważ podejście to skupia się raczej na osiągnięciach nauki niż na tym, czego nauce jeszcze nie udało się ustalić, broni się ono przed zarzutem, że tego rodzaju refleksja stanowi powrót do obrazu „Boga-zapchajdziury”. Takiego obrazu Boga używano do „tłumaczenia”, istniejących we współczesnej nauce, luk, co do których nie było żadnego powodu przypuszczać, że któregoś dnia nie zostaną wypełnione za sprawą właściwych badań naukowych; nam natomiast chodzi tu o pytania, których nauka z natury swej nie jest w stanie rozważać, a bez odpowiedzi na które jej obraz świata pozostaje intelektualnie niepełny i niezadowalający. Należy jednak przy tym rozważyć, czy nie istnieją intuicje alternatywne, zdolne dostarczyć odpowiedzi równie lub nawet bardziej spójnych, niż te, których udziela teizm. Ostatecznie trzeba przyznać, że Paley i jemu podobni apologeci, byli całkiem przekonywujący, póki nie pojawił się Darwin, usuwając im ziemię spod nóg swoją alternatywną hipotezą ewolucji, tworzącej nowe gatunki w drodze procesu współzawodnictwa.

Mówiliśmy już o wytłumaczeniu zasady antropicznej odwołującym się do hipotezy wielu światów, wedle którego dostrzegana przez nas płodna równowaga wszechświata nie jest czymś bardziej zaskakującym niż wiadomość, że małpa napisała pierwsze strofy Hamleta, o ile wiedzielibyśmy, że miliony małp od milionów lat uderzają palcami w klawiaturę. Hipoteza ta jest jednak zbyt fantastyczna i zbyt wyrafinowana, by okazała się przekonywująca.

Z innym rozwiązaniem rozważanej tu kwestii, stanowiącym dokładną odwrotność hipotezy wielu światów, mielibyśmy do czynienia, gdyby okazało się, że nie ma żadnej swobody „strojenia” parametrów kosmosu, a równowaga sił natury ukształtowała się tak, a nie inaczej, gdyż inaczej ukształtować się nie mogła. Możliwość tę dostrzegł płodny umysł Davida Hume’a. Pytał on: „czyż nie może być tak, że gdybyśmy tylko mogli wniknąć w wewnętrzną naturę ciał, dostrzeglibyśmy jasno, że było rzeczą absolutnie niemożliwą, aby mogły one być zbudowane w jakikolwiek inny sposób?”14. Sugestia ta może się wydawać zupełnie nieprawdopodobna, a jednak niektórzy sądzą, że współczesna fizyka po części ją uwiarygodnia. Połączenie teorii kwantów z teorią względności daje niezmiernie finezyjną teorię, o dużej liczbie wzajemnych powiązań, niezbędnych do zapewnienia spójności temu tworowi teoretycznemu. Nieprzerwanie trwają badania nad wszystkimi konsekwencjami tego przedsięwzięcia, a kwantowa teoria pola (stanowiąca matematyczne ujęcie relatywistycznej teorii kwantowej) wciąż zaskakuje analizujących ją fizyków nowymi niespodziankami. Niektórzy w związku z tym spekulują, że jeśli w pełni zrozumielibyśmy strukturę materii, okazałoby się, że istnieje jedynie jedna niebanalna i całkowicie spójna teoria. Jeśli to przypuszczenie okazałoby się prawdziwe, luźne kosmiczne węzły, dzięki którym wciąż istnieją luki i rozbieżności pomiędzy poszczególnymi teoriami, zostałyby mocno zawiązane.

Tego rodzaju spekulacje wychodzą daleko poza naszą obecną wiedzę, i właściwie nie wydają mi się prawdopodobne. Elektrodynamika kwantowa, która okazała się teorią dobrze opisującą zachowanie systemów złożonych jedynie z elektronów i z fotonów, wydaje się być doskonale spójna (przynajmniej w perspektywie zmodyfikowanej teorii pola). Nie widzę powodów, dla których nie mógłby istnieć świat złożony wyłącznie z fotonów i elektronów, choć dla nas nie byłoby w nim miejsca i nie moglibyśmy podziwiać jego oszczędnej i eleganckiej konstrukcji. Mówiąc nieco bardziej technicznie, można przypuszczać, że każda teoria świata przyjmie formę spontanicznie złamanej symetrii skali, i że zawsze sposób, w jaki złamie się symetria będzie w pewnej mierze arbitralny, co oznacza z kolei arbitralność wynikłej z owego przełamania równowagi sił (zob. początek następnego rozdziału).

Nawet jeśli wspomniane wcześniej spekulacje okazałyby się prawdziwe, oznaczałoby to jedynie redukcję drugiego z naszych zagadnień teologii naturalnej (równowaga) do pierwszego z nich (poznawalność), gdyż świat musiałby odznaczać się racjonalną spójnością swej struktury, która z kolei gwarantowałaby możliwość pojawienia się człowieka, to jest zawierać zasadę antropiczną. Możliwość ta zostałaby zagwarantowana spójnością jedynej teorii, o której tu mowa. Byłby to bardzo znamienny fakt dotyczący struktury świata.


Fragment książki "Nauka i stworzenie. Poszukiwanie zrozumienia.", wydanej przez
Wydawnictwo WAM

Książkę można kupić w księgarni Wydawnictwa: http://ksiazki.wydawnictwowam.pl/